[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Niech to szlag!  wrzasnął Parmiter. Skoczył na równe nogi wyciągając z
fałdy na brzuchu pistolet.
Teraz dwóch jego kompanów zdecydowało się nie marnować więcej czasu
na subtelności. Rozpędziwszy się, uderzyli w ściany zagrody z desek. Wszystko
zatrzęsło się potężnie, deski ugięły się, lecz nie puściły.
 Trzymaj!  krzyknęła Mavra do Joshiego i ruszyła prosto na Parmitera,
który raptem poczuł się schwytany w pułapkę.
Podniósł pistolet gazowy, ale ona skoczyła i spadła z góry całym ciężarem
swoich sześćdziesięciu sześciu kilogramów na piętnastokilogramowego Parmite-
ra. To go ogłuszyło.
 Och!  wrzasnął Parmiter, gdy nagle całe powietrze uszło z jego płuc.
Pistolet wypadł mu z ręki.
Doc i Grune uderzyli w ścianę po raz drugi, potem trzeci. I to załatwiło sprawę.
Runęła nie tylko ściana z desek, ale i połowa dachu.
Gdy wtaczali się do zagrody, Joshi zwolnił linę.
Mavra zrobiła przewrót, o co nikt by jej nie posądził, i ponownie stanęła na
nogi.
 Strumień!  krzyknęła do Joshiego i odwróciła się.
Wrzące naczynie spadło wprost na grzbiet jednego z wielkich jaszczurów. Za-
ryczał przerażająco w nagłej agonii i przetoczył się na bok, zbijając z nóg drugiego
jaszczura.
Zapadnięty dach zagrody buchnął płomieniem, paliła się też sucha słoma le-
żąca dookoła.
45
Z zadziwiającą szybkością Joshi i Mavra wskoczyli do lodowatego strumienia
i bacząc, by się nie poślizgnąć, ruszyli kamienistym korytem w kierunku lasu.
W środku zagrody jęczał Parmiter. Tym razem kilka kości było naprawdę prze-
trąconych. Krew ciekła mu z kącika ust. Oszołomiony rozejrzał się dookoła.
 Wynośmy się stąd!  krzyknął do kompanów, z których jeden wciąż jesz-
cze wył w agonii na skutek oparzeń.  Jeśli tubylcy zjawią się tutaj z dzidami i
łukami, będziemy załatwieni!
Nie przetrwaliby tak długo, podążając swymi krętymi ścieżkami, gdyby z po-
wodu porażki czy też odniesionych ran dawali się pochwycić w pułapkę. Parmiter
z trudem wskoczył na nie poparzonego jaszczura. Obydwaj błyskawicznie opu-
ścili to miejsce, a za nimi, prawie tak samo szybko, podążył ich ranny kompan.
Ciężko dysząc Mavra i Joshi zatrzymali się i odwrócili w stronę zagrody. Nad
nią była łuna, ale wyglądało, że ogień został zlokalizowany. Widzieli, jak dwa
wielkie kształty umykały w stronę plaży. Jeden zdawał się stapiać z piaskiem, sta-
jąc się niemal niedostrzegalnym, drugiego, z dużymi czarnymi plamami na grzbie-
cie łatwo można było wyśledzić.
 Co tu, u diabła się dzieje?  wysapał Joshi.
Potrząsnęła głową.
 Nie wiem. Ale to jest koniec naszego świata, to pewne.
 Co masz na myśli?  zapytał, szczerze zaniepokojony.  Oni nie wrócą.
 O tak, powrócą  odparła.  Oni albo ktoś gorszy. To nie byli zwykli
piraci, Joshi. Wylądowali tutaj po to, aby nas dostać. Czy zabić, czy porwać, tego
nie wiem. Ale byli zawodowcami. Nie zajęliby się nami, skoro wioska, pełna
suszonego tytoniu, jest tylko o rzut kamieniem. Ktoś nałożył cenę na moją głowę.
 Ale. . . dlaczego?
 Jedyny powód, jaki przychodzi mi do głowy to to, że komuś w końcu udało
się wpaść na pomysł, jak dostać się do statku na Północy, więc eliminuje konku-
rencję  odpowiedziała dziwnym, oficjalnym tonem, jakiego nigdy nie słyszał w
jej głosie. Po raz pierwszy spotykał się z prawdziwą Mavrą Chang i to go zadzi-
wiło.
Lecz jej oczy rozbłysły. Po tylu latach gra toczyła się znowu. Mavra była w
swoim żywiole.
 Ogień już wygasa, prawdopodobnie już wygasł  kiwnął głową, czując
się nieswojo.  Chcesz zobaczyć, co dałoby się uratować?
 Będziemy się trzymać z dala, spędzimy noc tutaj, w zaroślach  odpowie-
działa rzeczowym tonem, lecz z nutką podniecenia.
 Tubylcy. . .  zaczął, ale ona ucinając, wpadła mu w słowo.
 W Dniach Statku nie zbliżą się pod żadnym pozorem. Ty o tym wiesz.
Gdyby to zrobili, naraziliby siÄ™ na gniew Ambrezjan.
 A co na to Ambrezjanie?  nie ustępował, próbując jakoś wrócić do wy-
godnej, starej sytuacji, znanej mu od czasu, gdy wyratowano go z płomieni.
46
 Nie została odpalona żadna flara, a więc nie są zaalarmowani  stwierdzi-
ła.  Jeśli nie mają gdzieś w pobliżu przypadkowego patrolu, możliwe, że jeszcze
nic nie wiedzą, potem będzie za pózno.
Dziwnie na nią spojrzał.
 Za pózno na co?
 Nie próbowałam ucieczki od tak wielu lat, że uznali to za rzecz pewną 
wyjaśniła mu.  Od dawna nie prowadzą ścisłej obserwacji. Jednak, pomimo że
dawno temu porzuciłam myśl o ucieczce, to zawsze miałam coś w zanadrzu na
wszelki wypadek. Wiesz o tym. Suszony tytoń w szopie na tyłach i małe, złote
sztabki zbierane w zamian za niego za pośrednictwem Kupca.
Kiwnął głową.
 Zawsze myślałem, że to było na drobne łapówki. Nigdy nie przyszło mi do
głowy, że. . .
 Jeśli chcesz przeżyć, pomyśl o wszystkim  powiedziała surowo.  Te-
raz, jeśli będziemy mieli szczęście, nasz mały bank sprawi, że przemycą nas na
pokładzie Kupca Toorinu.
* * *
Kupiec pojawił się wcześnie rano. Mavra i Joshi obserwowali, jak jego ża-
gle wyrastają na pustym horyzoncie; białe, postrzępione od sztormów obłoki na
wielkich masztach.
Nie był to bynajmniej jedyny statek na morzu Turagin, ale jeden z sześciu
przewożących pocztę i obsługujących te sześciokąty, którym na tym zależało lub
dla których to było niezbędne; umożliwiał handel i transport. Był to wspaniały
okręt. Długi niemal na sto metrów, zbudowany z najlepszego, twardego drewna, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl