[ Pobierz całość w formacie PDF ]

huknął strzał i butelka podskoczyła w powietrze. Dwaj ochroniarze
rzucili się do Paula Raszida i Kate, odciągnęli ich na bok i pobiegli z
nimi w kierunku kolumny land roverów. Padł kolejny strzał i jeden z
nich rozciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ na ziemi, trafiony w plecy.
Siedząc na wierzchołku wydmy, Dillon spojrzał przez lornetkę.
- To Paul Raszid i lady Kate. Kto wymyślił taki scenariusz?
- Nie mam pojęcia, Dillon. Wiem tylko, że ich jest tam
czterdziestu, a nas tylko dwóch.
- Trzeba żyć niebezpiecznie, Billy. Ja zdejmę tego po lewej,
który zakłada ładunek. Ty tego po prawej.
Starannie wycelował i strzelił w plecy O Harze, który właśnie
wstał. Brosnan machając rękami, pędził w kierunku kolumny
samochodów, gdy Billy przestrzelił mu kręgosłup, rzucając twarzą w
piach.
Paul Raszid spokojnie popatrzył na wierzchołek wydmy,
nastawił lornetkę i zobaczył dwóch mężczyzn.
- Dobry Boże, to Dillon.
Odwrócił się i zawołał po arabsku do swoich ludzi:
- Otoczyć wydmę! Chcę mieć ich żywych!
Dillon wyjął telefon komórkowy, zadzwonił do Villiersa i
zapoznał go z sytuacją.
- Niedługo tam będziemy, utrzymacie się? - zapytał Villiers.
- Jest nas tu tylko dwóch, pułkowniku.
- Trzymaj się, Dillon, pędzimy jak wszyscy diabli.
- A Bronsby?
- Tak samo, tylko z drugiej strony.
- No cóż, mam nadzieję, że zdążycie. Właśnie ataku ją. -
Schował telefon do kieszeni. - Uwaga, Billy.
Starannie celując, zaczął strzelać do biegnących w górę Arabów.
Billy poszedł w jego ślady.
- Posłuchaj, Dillon, jeśli teraz nadjedzie Rada Star szych, to ta
strzelanina powinna ich ostrzec.
- Właśnie, Billy. Módlmy się, żeby pułkownik Villiers dotarł w
porÄ™.
Tymczasem Villiers wpadł na znakomity pomysł. Spiesząc na
pomoc Dillonowi, przeciÄ…Å‚ drogÄ™ konwojowi z RadÄ… Starszych,
zatrzymał ich i porozmawiał z dowódcą eskorty. Konwój zawrócił i
pojechał z powrotem, Villiers zaś ze swoimi ludzmi ruszył w kierunku
Ramy.
Dillon i Billy kulili się w pospiesznie wykopanych dołkach,
pocieszając się tylko tym, że na razie mają przewagę, ponieważ
znajdują się na szczycie wzgórza, na wysokości stu pięćdziesięciu
metrów. Zastrzelili kilku Beduinów, którzy próbowali wspiąć się na
wierzchołek wydmy, ale nadal powstrzymywali ich tylko we dwóch...
W pewnym momencie w oddali, na szosie, pojawiły się pojazdy
Villiersa.
Jeden z Beduinów podbiegł do Paula Raszida i pokazał mu
nadciągającą kolumnę. Raszid spojrzał w tym kierunku przez lornetkę
i zobaczył Tony ego Villiersa w pierwszym land-roverze.
- Niech to szlag. JadÄ… Hazarscy Zwiadowcy.
- A więc pozostała nam tylko kompletnie bezużyteczna bomba -
zauważyła Kate.
- Wynośmy się stąd - powiedział Paul Raszid. - Odpłacimy im
innym razem.
Jego ludzie wycofali się do samochodów, ostrzeliwując
wierzchołek wydmy. Billy i Dillon odpowiadali ogniem. Land rovery
ruszyły, zmierzając na pustynię. Dillon zapalił papierosa i patrzył na
nadjeżdżający oddział Villiersa.
- W samą porę, czy nie tak się mówi?
Zeszli na dół i kiedy kolumna samochodów zatrzymała się, z
jednego z nich wysiadł Villiers.
- Tam jest bomba - powiedział mu Dillon. - Jeśli macie nożyce
do cięcia drutu, rozbroję ją.
- To bardzo uprzejme z pańskiej strony. - Villiers powiedział
kilka słów po arabsku do jednego ze swoich żołnierzy. Ten po chwili
przyniósł Dillonowi potrzebne narzędzie.
Potem siedzieli obok land rovera, pijÄ…c gorzkÄ… czarnÄ… herbatÄ™ i
palÄ…c papierosy.
- A więc Rada Starszych jest bezpieczna - powiedział Villiers.
Dillon wyjął paczkę marlboro i zapalił następnego papierosa. Tony
Villiers wyciągnął rękę i poczęstował się. - Powiem wam coś. Byłem
jego dowódcą podczas wojny w Zatoce i teraz bardzo chciałbym
wiedzieć, co się dzieje w jego głowie.
- Paula Raszida? - upewnił się Dillon. - Niech mi pan coś powie,
pułkowniku. Służył pan w Irlandii. Pamięta pan Franka Barry ego?
- Jak mógłbym go zapomnieć?
- On też miał tytuł. Irlandzki par, lord Spanish Head na
wybrzeżu Down, mnóstwo forsy. Jednak dla niego najważniejsza była
rozgrywka, temu podporządkował wszystkie swoje pomysły.
- I uważa pan, że to dotyczy również Paula Raszida?
- On robił już wszystko. Ma wszystko. Tak, powie działbym, że
jedynÄ… rzeczÄ…, jaka naprawdÄ™ siÄ™ dla niego liczy, jest rozgrywka, a gra
wysoko.
- A zatem Rama jest dzisiaj Bosworth Field.
Billy, londyński gangster, spytał:, - Dauncey, takie jest ich
nazwisko rodowe?
- Zgadza się - odparł Dillon.
- No cóż, przegrali z Ryszardem Trzecim i przegrali z nami.
Dillon przez chwilę zastanawiał się nad tym, a potem parsknął
śmiechem.
- To prawda, Billy, szczera prawda. Próbujesz dać nam coś do
zrozumienia? - Odwrócił się do Villiersa. - Billy ego i mnie łączą
podobne zapatrywania na moralność. Dotyczy to również Paula
Raszida.
- To naprawdę interesujące, że Sean Dillon, duma IRA, roztrząsa
filozoficzne problemy moralności.
- Nie aprobował pan mojej sprawy, pułkowniku, ale byłem takim
samym żołnierzem jak pan i cholernie dobrze zdaje pan sobie sprawę
z tego, że dla żołnierza nie liczą się pieniądze, sukcesy czy zaszczyty.
%7łołnierz chwyta za broń i staje do walki.
- Niech cię diabli, Dillon - rzekł Tony Villiers. - Jesteś zbyt
dobrym żołnierzem.
Pojechali na zachód, po śladach kolumny Raszida. Stopniowo
ściemniało się, aż wreszcie zapadł zmierzch. Kilkanaście kilometrów
dalej kornet Bronsby z Królewskiej Gwardii Konnej podążał ze
swoimi żołnierzami na przewidywane miejsce spotkania, gdy nagle
znalazł się pod ostrzałem.
Jego żołnierze odpowiedzieli ogniem. Wywiązała się zaciekła
strzelanina. Napotkali kolumnÄ™ Paula Raszida, wycofujÄ…cÄ… siÄ™ z
wąwozu Rama. Próbowali atakować, lecz przeciwnik miał przewagę.
W końcu Bronsby postanowił przerwać walkę i nakazał odwrót. W
zamieszaniu kilku Beduinów wypadło z ciemności i go obezwładniło.
Paul Raszid, Kate i Bell jechali na południe, aż w końcu
połączyli się z grupą George a i napotkali oddział Bronsby ego. Paul
Raszid był niezadowolony. Siedział w samochodzie wraz siostrą i
bratem, gdy przyprowadzono Bronsby ego.
Doznał uczucia deja vu, jakby znów znalazł się w Sandhurst.
Ten młody porządny Anglik był żołnierzem, który wykonywał swoją
robotę. Pod wieloma względami, Raszid również nim był. Stanął w
obliczu trudnej decyzji, której nie potrafił usprawiedliwić. Wiedział
tylko, że to wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej...
- Wiem, gdzie oni są - rzekł Villiers do Dillona. - Moi szpiedzy
w pełni zasłużyli na swoją zapłatę. Jeden z ich rannych potwierdził, że
złapali Bronsby ego.
- To niedobrze, prawda? - zauważył Dillon.
- Wprost zle. To bardzo okrutni ludzie. To, co nam wydaje siÄ™
okropne, dla nich jest najzupełniej normalne.
- A więc ten chłopak będzie miał kłopoty - rzekł Dillon.
- Obawiam się, że tak.
Dillon siedział, paląc papierosa i zastanawiając się nad sytuacją.
- To mi się nie podoba - powiedział do Billy ego. - Bronsby to
wprawdzie tylko szczeniak, ale robił swoją robotę.
- No właśnie. Ja też nie jestem tym zachwycony.
Dillon zapytał Villiersa:
- DokÄ…d jedziemy?
- Sądzę, że do Szabwy.
- I co zrobimy? Porozmawiamy w cztery oczy z Paulem
Raszidem i dobrÄ… Kate?
- W pewnym sensie. - Villiers milczał chwilę, a potem dodał: -
Ona ci siÄ™ podoba, Dillon.
- Do licha, a komu się nie podoba? - zaśmiał się Irlandczyk i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl