[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kwestia przyzwyczajenia - wyjaśni Jace. -I konieczności. To nie jest
Å‚atwa praca.
- Ju\ nigdy nie będę narzekał na ceny wołowiny - obiecał Terry,
przyglądając się cię\kiej pracy robotników.
- Cześć, Happy - zawołała Amanda do starszego, siwego kowboja.
- Cześć, Mandy- powitał ją bezzębnym uśmiechem Happy, zsuwając z
czoła stary, wytłuszczony kapelusz.
- Przyszłaś nam pomóc?
- Tylko jeśli dostanę potem soczysty befsztyk - za\artowała Amanda.
Happy był kiedyś ulubionym pracownikiem jej ojca.
- Jak się miewa mama? - zapytał Happy.
- W porządku, dziękuję - odparła Amanda, nie zwracając uwagi na
ironiczny uśmieszek Jace'a.
- Miło było cię znów zobaczyć. No to wracam do roboty - dodał
zauwa\ajÄ…c znaczÄ…ce spojrzenie Jace'a.
- I to natychmiast - rzucił zimno Jace.
- To moja wina, Jace - powiedziała cicho Amanda. To ja go zawołałam.
Jace zignorował jej słowa.
- Poka\ Blackowi araby - zwrócił się do brata.
-Mo\e się nawet przejechać, jeśli jego ciało to wytrzyma - dodał
spoglądając na Terry'ego, który poruszył się w strzemionach z tłumionym
jękiem.
- Dziękuję, chętnie - zgodził się Terry przez zaciśnięte zęby.
- Lepiej się nie forsuj - poradził mu ju\ łagodniej Jace. - Po dzisiejszej
jezdzie i tak będzie cię wszystko bolało.
- Dziękuję - odparł tym razem szczerze Terry.
- Chyba rzeczywiście na dzisiaj mi wystarczy.
- No to wracamy! - zawołał Duncan, spinając swego wierzchowca. -
Zcigamy siÄ™, Amando?
- Stój! - Głos Jace'a przebił się przez ryki bydła. Amanda omal nie
wypadła z siodła, kiedy Jace zdecydowanym ruchem chwycił jej konia za
uzdÄ™.
- Nie ma mowy o wyścigach - oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ona zbyt często ulega wypadkom.
- Jak sobie \yczysz! - Duncana najwyrazniej rozbawiły słowa brata.
- Nie jestem dzieckiem - zaprotestowała Amanda.
Jace spojrzał jej prosto w oczy i Amanda dostrzegła w jego spojrzeniu
coÅ› dziwnego, fascynujÄ…cego i elektryzujÄ…cego zarazem.
Zmienił się na twarzy i puścił uzdę.
- Gdyby ktoś mnie szukał, wyślij słu\ącego - polecił bratu i nie zwracając
ju\ na nich uwagi wrócił do swoich zajęć.
W drodze powrotnej Duncan nie odezwał się ani słowem, ale z jego
twarzy nie schodził znaczący uśmieszek. Amanda cieszyła się, \e Terry
zbyt zajęty jest swymi obolałymi mięśniami, by zwracać uwagę na to, co
się dzieje wokół niego. Na samo wspomnienie spojrzenia, jakim obrzucił
ją Jace, serce zaczynało jej szybciej bić. Nie było w nim pogardy ani
nienawiści. Był tylko dziki, z trudem skrywany głód. Amanda była
przera\ona tym, co wyczytała we wzroku Jace'a. Od swego
katastrofalnego przyjęcia urodzinowego trzymała się od niego z daleka.
Dopiero teraz zrozumiała naprawdę, co nią powodowało. Nigdy nie
doświadczyła owej namiętności, która powoduje, \e kobiety gonią za
mę\czyznami. Tylko Jace budził w niej to niezwykłe, gwałtowne uczucie,
ale zdawała sobie sprawę, \e za \adną cenę nie mo\e pozwolić, by to
odkrył. Miałby wtedy znakomity pretekst, by odpłacić jej za wszystkie
wyimaginowane krzywdy, a jej uczucie uczyniłoby ją wobec niego
całkiem bezradną.
Terry spędził resztę popołudnia unikając najmniejszego ruchu. Drzemał
wyciągnięty wygodnie na le\aku nad basenem, w cieniu magnolii. Obok,
pod parasolem, Amanda rozmawiała Duncanem. Miała na sobie
bladozieloną, długą do kostek, wygodną suknię, wydekoltowaną i
rozciętą po bokach. Była to pamiątka po dawnych, lepszych czasach,
kiedy jeszcze mogła sobie pozwolić na takie luksusy.
Wokół basenu kwitły krzewy oraz ró\owe, białe i czerwone ró\e - duma i
radość Marguerite.
- Co naprawdę myślisz o naszym planie kampanii reklamowej? -
zapytała Amanda Duncana.
- Mnie się podoba, ale musimy poczekać na opinię Jace'a. Nie jest on
szczególnie przekonany do całego przedsięwzięcia, ale rozumie, \e
niełatwo będzie namówić ludzi do zamieszkania w głębi Florydy. Bliskość
pla\y jest zawsze czymÅ› atrakcyjnym.
- Na pewno damy sobie z tym radę - odparła z przekonaniem Amanda.
- Czy to jest ta sama nieśmiała dziewczyna, która wyjechała stąd parę lat
temu? - zapytał z uśmiechem Duncan. - Panno Carson, bardzo się pani
zmieniła. Zauwa\yłem to ju\ pół roku temu, ale teraz ró\nica jest jeszcze
większa.
- Naprawdę tak się zmieniłam? - zdziwiła się Amanda.
- Twój stosunek do Jace'a jest inny. Doprowadzasz go do wściekłości.
- Nie zauwa\yłam. - Amanda oblała się rumieńcem.
- Ja tak.
- Dlaczego tak ci na tym zale\ało, \ebym przyjechała razem z Terrym? -
zapytała bez ogródek.
- Kiedyś ci .powiem - obiecał jej Duncan. - Na razie ciesz się słońcem.
- Chyba pójdę pomóc Marguerite wypisywać zaproszenia na przyjęcie -
oznajmiła, podnosząc się z fotela.
Podeszła do drzwi obrośniętych kaskadami białych ró\. Mimowolnie
sięgnęła po jedną z nich, kiedy nagle usłyszała warkot silnika.
Z siedzenia dla pasa\era wyskoczył Jace. Z jego ręki, owiniętej jakimś
cienkim, niebieskim materiałem, płynęła krew.
- Wracaj do obór - krzyknął do kierowcy. - Duncan odwiezie mnie z
powrotem. Kierowca zawrócił i odjechał. Amanda wpatrywała się w
krwawiÄ…cÄ… mocno ranÄ™.
- Zraniłeś się - powiedziała z niedowierzaniem, jakby to było coś
niemo\liwego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]