[ Pobierz całość w formacie PDF ]
maniu warg nie mogło pójść na marne.
W porządku, malutka. Zrób to. To tylko pieniądze mruknął, uśmiechając
się lubieżnie i usilnie, choć bez efektów, usiłując przypominać gwiazdora Draba
Szeląga. Wiedział, jak ta scena się kończy, lody zostają przełamane. Reszta paczki
też wiedziała. Wszyscy przepychali się do przodu, wołając: Da-lej, da-lej!
Mahrley uśmiechnął się jeszcze szerzej, cygaro drżało w oczekiwaniu, aż roz-
palony przez Maisy banknot zbliży się do jego czubka. Brygadzista z zaskocze-
niem zauważył, że cała ta sytuacja powoduje u niego dreszczyk podniecenia typu
Nigdy Nie Pozwól %7łeby Mamusia Cię Na Tym Złapała.
Płomień zapałki trawił drewienko, zbliżając się pomalutku do wymalowanych
paznokci Maisy. Mahrley nadal czekał skupiony do granic możliwości, podob-
nie jak reszta jego brygady bosymi myślami wybiegając do tej klimatycznej,
erotycznej, pełnej napięcia chwili, kiedy papierek zajmie się ogniem. Maisy przy-
tknęła płomyk do banknotu i z głośnym piskiem upuściła zapałkę, po czym we-
tknęła sobie palce do buzi i zrobiła zbolałą minę. Zduni wybuchnęli śmiechem
i ponieważ cały nastrój legł w gruzach wrócili do kontemplowania swoje-
go piwa. Maisy wyglądała na załamaną, na nic zdało się wiele tygodni ćwiczeń
w uwodzeniu. To nie powinno się stać. Na pięćdziesięcioszelągowym banknocie
nie było najmniejszego śladu.
Zdenerwowana, podłożyła pod papierek następną zapałkę. Nic. Warknęła, wy-
rwała brygadziście banknot stuszelągowy i spróbowała go podpalić. Nie przypalił
się nawet rożek.
To nieuczciwe! załkała. Nie chce się zapalić. Jak oni to robią w Su-
perfotoplastykonie?
Efekty specjalne! zasugerował jeden ze zdunów. Drugi od razu walnął
go w Å‚eb.
Osłupiały, podobnie jak reszta jego paczki, Mahrley chwycił zapałki, zapa-
lił kilkanaście naraz i wpatrywał się w zupełnie ognioodporne banknoty. Jakimś
cudem pieniądze, które otrzymał w ramach wypłaty, za nic nie chciały zająć się
210
ogniem. Coś było nie w porządku.
Wiem. . . zaczÄ…Å‚, gorÄ…czkowo grzebiÄ…c w kieszeni. Po kilku minutach
zmagań i wyciągnięciu licznych wstydliwych śmieci, przy niemrawym, ironicz-
nym aplauzie wydobył w końcu na światło dzienne wymięty banknot pięcioszelą-
gowy. Od razu zauważył, że ten jest jakiś inny.
Spróbuj z tym powiedział, wręczając banknot i zapałki Maisy.
Nie, ja. . . zaoponowała kobieta, wciąż ssąc palec.
Spróbuj nalegał pełen podejrzeń Mahrley.
Gestem znamionującym, że jest strasznie znudzona i bardzo żałuje, że w ogóle
to wszystko wymyśliła, Maisy podetknęła zapałkę pod banknot, który zaskwier-
czał i z błyskiem spalił się na popiół.
Tak też myślałem warknął Mahrley, wstając tak energicznie, że wywró-
cił krzesło. Panowie, zostaliśmy wrobieni!
Ogień natychmiast ogarnął nie tylko pięcioszelągowy banknot i wąsy bryga-
dzisty, ale także podgrzał emocje wszystkich zdunów tłoczących się przy barze.
W całym Rynsztoku ujrzeć można było grupki robotników, które starały się
puścić z dymem swoje w pocie czoła zarobione. . . właśnie, co?
Za swój trud otrzymali wynagrodzenie. Tyle że nie w pieniądzach.
Co mamy zamiar zrobić w tej sprawie? zakrzyknął Mahrley. Czy
temu cholernemu krasnoludowi ma to ujść na sucho? Czy może powyrywamy mu
te żałosne rączki i nóżki ze śmierdzącego kor. . .
Eee, a może powinniśmy po prostu poinformować Czarną Straż? zasu-
gerował głos z tłumu. Chodzi mi o to, że to w końcu ich praca. . .
Jasne, ich praca to branie forsy za przywileje. Kiedy pozwolą nam zajrzeć
do kasy, będzie już pusta. Wszystko wyląduje w ich sejfie. . . odpowiedział
jakiś inny, rozczarowany głos.
Dorwać małego! zabrzmiał krzyk poparcia.
Dorwać Czarną Straż. . .
Mahrley wzniósł ręce.
Dorwać ich! krzyknął. Przynieście go tu! Wskazał na leżącego
w kącie komandora Tojada i ruszył w stronę drzwi. Zawsze możemy go użyć
jako tarana.
Maisy ze wzrastającym poczuciem winy obserwowała, jak Rynsztok pusto-
szeje. Robotnicy uzbrojeni w Tojada poszli szukać jakiegoś krasnoluda imieniem
Guthry i mnóstwa wartościowych odpowiedzi. Najlepiej w formie papierów.
Podczas gdy nieprzytomny komandor wleczony był w stronę PKiN, zdysza-
ny pobożny posterunkowy Szlam Dżi-had z głową pełną pytań wypadł zza rogu
Rynsztoka. Jęknął rozpaczliwie i w szaleńczym pędzie rzucił się do pościgu.
211
* * *
Gotowe? zapytał Carr Paccino, wpadając do Zakładu Inżynieryjnego
Ghaskitta i serdecznie ujmując mechanika za gardło.
Sir, ja. . . wykrztusił pobrudzony smarem mechanik.
Trzy i pół godziny powiedziałeś!
Och, to było w przybliżeniu. Natrafiłem na kilka nieoczekiwanych kłopo-
tów. . .
Czy ja słyszę wymówkę, czy mi się wydaje?
O nie, nie, co to, to nie! Mechanik potrzÄ…snÄ…Å‚ wielkimi bambusowymi
szczypcami i utkwił wzrok w swoich stopach. To był. . . eee. . . powód.
Ile jeszcze? warknął Paccino. Czas jest drogi! Ma być gotowe przed
świtem.
Będzie trudno. Pańskim ekipom może zająć trochę czasu załapanie, o co. . .
eee. . . przyzwyczajenie się do nowego sposobu sterowania. To zupełnie nowa for-
ma podróżowania przyznał Ghaskitt.
Skąd wiesz? Na czym polega różnica? wysyczał Paccino. Zmrużył oczy
i wzmocnił uścisk na gardle mechanika. Jeden jest skończony, prawda? Jest
gotowy? Gdzie? Dawaj!
Kilku chłopców właśnie go oblatuje. Lada moment powi. . .
Carr Paccino nie usłyszał ostatnich kilku słów Ghaskitta. Zagłuszył je głośny
ryk i prychanie dymu i trujących wyziewów buchających z czterdziestotonowe-
go wozu. Pojazd wyposażony w piekielny silnik spalinowy i konwerter katastrof
wdarł się do warsztatu i gwałtownie zatrzymał. Czarnożółte chmury unosiły się
w powietrzu, gdy mechanicy-praktykanci ciągnęli za dzwignie, nieporadnie usi-
łując uspokoić wzdętego potwora. To rzeczywiście był, zgodnie ze słowami Gha-
skitta, zupełnie nowy środek lokomocji.
Paccino nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego marzenia się ziściły. Tym
pojazdem będzie mógł przewozić towary i podróżować. Krótko mówiąc, świat
nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego jak piekielny silnik spalinowy. W każ-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]