[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z drewna i skóry, pochwę zwykłą u Thorna. Szedł i po\erał odgryzany wielkimi kęsami chleb
 bochen zwędził przed chwilą dziewce kuchennej tak zgrabnie, \e biedna niczego nie
zauwa\yła. Chleb był pyszny, puszysty, przeznaczony dla delikatnych podniebień gnuśnych
mieszkańców gnuśnego pałacu.
Połykał kawały chleba prawie się nimi dławiąc  sam nie wiedział, jak długo Zafra
trzymał go bez jedzenia, a teraz potrzebował siły& Przełknął ostatni okruszek, rozglądając
się bystro. Hej, czy to aby nie te właśnie drzwi?! Drzwi nie były strze\one. Zdjął cię\ką
antabę i uchylił je wolno. śagiew zatknięta w uchwyt \elazny na ścianie oświetlała loch
migotliwym płomieniem. W słabym poblasku na dole w głębi lochu błysnęły mu strzępy
sukni Isparany, tej, którą miała na sobie w gospodzie& Dwoma susami przebył podest. Na
pierwszym stopniu schodów prowadzących w dół zatrzymało go jakby sapnięcie. Gdzieś z
boku. StanÄ…Å‚ jak wryty.
Dwóch Thornów stało na podeście, widać zastał ich gapiących się na Isparanę.
Wybałuszyli na niego oczy. A on nie namyślał się  z mieczem w jednej, sztyletem w
drugiej ręce szar\ował na nich jak wściekły tur. Zdumienie odjęło im mowę, Thorn, taki sam
Khan Khilayim jak oni, chciał z nimi walczyć?!
Nim zrozumieli  młodszy stracił połowę prawego ramienia, kiedy miecz Zafry opadł jak
cep, drugi padł ze sztyletem w brzuchu. Conan wyszarpnął sztylet, nie chcąc pozbywać się
broni, krew strugą chlusnęła na podest.
 Jesteś dobrym psem złego pana, i to mi sprawia największy ból.  Conan zamarkował
cios mieczem, kopnął stra\nika w krocze, ten stęknął, zgiął się wpół, stracił oparcie dla nóg i
zwalił się z krawędzi podestu. Conan wyjrzał za nim. Thorn le\ał na dnie jamy, nie ruszał się.
Conan czuł się podle, tyle trupów, a co oni w końcu winni, \e słu\ąc Akterowi weszli w drogę
barbarzyńcy? Westchnął, i popędził schodami w dół.
Na legowisku za związaną Isparaną drzemał oprawca.
Twardy miał sen, widać dobrze napił się piwa po spełnionej robocie. Wielki, krzepki,
dorównywał prawie Conanowi posturą, a pewnie i siłą. Przy pasie miał sztylet i miecz.
Conanowi pociemniało w oczach. Oto miał przed sobą swojego kata i kata Isparany, to nic, \e
rozkazy wydawał Zafra  ta bestia ucinająca sobie zasłu\oną drzemkę była winna
wszystkich cierpień nie mniej ni\ Zafra!
Conan, widząc, \e tamten otwiera powieki, działał jak błyskawica: przerzucił miecz do
lewej ręki, a sztylet do prawej, niby sztukmistrz chcący zadziwić gawiedz, i cisnął sztylet w
twarz siadającego Baltaja. Liczył na to, \e kat, idąc w ślady swojego khana, chętnie ob\erał
się i opijał i miał całkiem pokazny brzuch, nie dość szybko uchyli się przed takim ciosem. I
nie przeliczył się. Rękojeść sztyletu wyr\nęła Baltaja prościutko w usta, głośno, twardo.
Posypały się wybite zęby, spłynęły z krwią. Baltaj szeroko otworzył usta, pochylił się,
oniemiały z bólu i szoku gapił się na to, co ściekało na brudną słomę posłania&
Conan nie czekał. Natarł na oprawcę i miecz Zafry rozpłatał Baltajowi brzuch. Conan
ciągnął miecz dalej, tnąc mostek po samo gardło. Szybkim ruchem wzniósł miecz, z góry ciął
ostrzem wielki łeb Baltaja. Rozwalił ten łeb na pół.
 Uaaa. Paskudnie!  skrzywił się z wielkim niesmakiem.  Przyjemniej by było
pobawić się z tobą dłu\ej za pomocą twoich wypróbowanych wcześniej na mnie narzędzi, ty
tłusta świnio.
 Przestań! Odkąd to gadasz z trupami?  głos Isparany przywrócił Conanowi
świadomość.  I rozwią\ mnie wreszcie! Zbyt długo czekałam na ciebie, ty barbarzyński
kundlu, obdarzony kurzym rozumem, złodzieju wielbłądów, ty Cymrańczyku zatracony! 
Cymmerianinie, cholera, słyszysz? Cymmerianinie.
Conan rozcinał więzy w milczeniu. Podziwiał odwagę tej kobiety, wyrządzono jej tyle
krzywd, zadano straszny ból, ciało jej było sponiewierane, strzęp sukni wisiał na jednym
ramieniu  a ona klęła i była taka, jakby nic się nie stało, jakby wcią\ byli na pustyni. I
czekała na niego!
 Wyglądasz jak kawał cuchnącej szmaty, znalezionej w Zaułku Skwatrów, gdzie słu\yła
za całun \ebraka zmarłego na trąd, ukochana moja,  Sparano prześliczna. Ale klnę się na
Croma, nawet brudna, poznaczona pręgami i ranami, krwią, nawet z tą blizną na biodrze,
piękniejsza jesteś ni\ tysiąc dworskich dam.
Ledwie mogła siedzieć. Oparta o jego ramię rozcierała porznięte szorstkim ostrym
sznurem nadgarstki.
Strona 83
Offutt Andrew - Conan i miecz skelos
 Ta tłusta świnia przy moim legowisku miała jadło i wino, ob\erała się na moich oczach,
a ja& Och, Conanie, jak\e ty słodko przemawiasz do biednej niewinnej dziewicy, którą
zostawiłeś, wychodząc  na chwilkę , na pastwę takich świń i psów Akter Khana& Och, nie,
nie chcę ci tego zrobić& ale& Conanie, ja chyba& zemdleję&
 Nie masz na to czasu,  Sparana!  przygiął jej głowę do kolan, sięgnął po dzban, reszta
wina zabulgotała wesoło. Dał jej się napić, sam osuszył dzban do dna.  To tylko krew
odpłynęła ci z głowy, widać długo musiałaś stać uwiązana do tego pala. Zaraz poczujesz się
lepiej. No, hop. Wstań. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl