[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyda w razie poważnego niebezpieczeństwa. Richard zamknął oczy i zaczął wymyślać sobie w
duchu od idiotów. W ten sposób na pewno nie rozwiąże problemu. Wpadanie w panikę nic nie
da. Musi natychmiast jechać za nią, oczywiście, a to oznaczało zmianę planów. Ruszył ku
drzwiom, gdzie natknÄ…Å‚ siÄ™ na paniÄ… Chowen.
Widać było, że wchodziła na piętro w pośpiechu, bo była zaczerwieniona i zadyszana.
- Will Osborne wrócił, milordzie. Sam.
- Co?!
- Nie miałam czasu z nim porozmawiać, przyjechał przed chwilą.
Richard minął ją i szybko zbiegł na dół. Stajenny stał w holu, wyraznie zakłopotany i miął w
dłoniach kapelusz.
- Co ty tu robisz, do diabła, Osborne? Gdzie jest pani? Dlaczego z nią nie zostałeś?
- Pani jest w drodze do Londynu, milordzie. Przed godziną wsiadła do dyliżansu w Dorchester.
Nie uprzedziła mnie o swoich zamiarach. Nie wiedziałem, co robić, wróciłem tu jak najszybciej,
żeby pana powiadomić.
Richard nie tracił czasu na pytanie, dlaczego stajenny nie próbował powstrzymać swojej pani.
Znał Aleksandrę, była aż nazbyt stanowcza.
- Ale dlaczego nie pojechałeś razem z lady Deverell?
- Nie mogłem. Mieli komplet pasażerów i nie pozwolili mi wsiąść. - Will Osborne był wyraznie
zawstydzony. - Bardzo przepraszam, milordzie, ale panna Leksi zawsze robiła ze mną, co
chciała.
Richard zastanawiał się.
- Dyliżans, mówisz?
- Do Salisbury, milordzie. Dzisiaj pani dalej nie zajedzie. Pytałem w kasie biletowej i
powiedzieli, że dyliżans będzie w Salisbury około siódmej.
- W dyliżansie nic złego jej się nie stanie, najwyżej będzie jej bardzo niewygodnie. Mówiłeś, że
mieli komplet?
- Szpilki nie dałoby się wcisnąć. Pojechałbym, gdyby było choć jedno wolne miejsce.
- O siódmej w Salisbury... Chyba nie uda się dogonić tego dyliżansu wcześniej. Dobrze, możesz
odejść.
Osborne zatrzymał się przy drzwiach.
- Chciałbym... chciałbym pojechać z panem, milordzie, jeśli zgodzi się pan mnie zabrać.
Richard spojrzał na jego pokrytą kurzem twarz i przygarbioną ze zmęczenia sylwetkę.
- Raczej nie. Będę jechał szybko, a ty musisz odpocząć, bo o ile się nie mylę, to w drodze
powrotnej z Dorchester nie oszczędzałeś ani siebie, ani koni, prawda?
- Martwiłem się o pannę Leksi. Nadal się martwię.
- Nie musisz. Znajdę ją bez wątpienia. O ile dobrze pamiętam, to Rawdonowie zatrzymywali się
w Salisbury w zajezdzie Pod Białym Jeleniem", prawda?
- Tak, milordzie. Pan zawsze tam stawał, kiedy przyjeżdżał do Salisbury. Dobrze nas tam znają.
- A więc i ona tam będzie. Dziękuję. Powiedz Colesowi, żeby osiodłał dwa najlepsze
wierzchowce, a potem zajmij się własnym zaprzęgiem i odpocznij.
Nie było czasu na systematyczne przygotowania do podróży do Londynu. Richard upewnił się
tylko, czy służba zna swoje obowiązki, i kazał lokajowi natychmiast spakować podręczną torbę.
Pani Chowen miała dopilnować, by bagaże lady Deverell wraz z jej pokojówką znalazły się w
lordowskim powozie następnego dnia przed świtem, przypomniał też głównemu koniuszemu i
stangretowi, że powóz ma być przed zajazdem Pod Białym Jeleniem" w Salisbury, zanim
wybije południe następnego dnia.
W ciągu pół godziny Richard wyruszył do Londynu przez Salisbury. Uśmiechnął się ponuro.
Lady Deverell czeka niespodzianka.
Leksi nigdy dotychczas nie podróżowała dyliżansem i doświadczenie to nie bardzo przypadło jej
do gustu. Pojazd turkotał i kołysał się na trasie wiodącej przez Piddletown, Winterbourne,
Whitchurch i Blandford, zatrzymywał się i ruszał znowu, ale przez cały czas był jednakowo
zatłoczony. Leksi siedziała wciśnięta pomiędzy kobietę o imponującym obwodzie talii a chudego
aplikanta adwokackiego o niewyobrażalnie spiczastych łokciach. Urzędniczyna był małomówny,
za to pokazna jejmość gadała bez przerwy. Kiedy dotarli do Blandford, Leksi rozbolała głowa. Z
zadowoleniem wysiadła wraz ze wszystkimi pasażerami, żeby rozprostować nogi i odetchnąć
chłodnym, wieczornym powietrzem. Chudziutki aplikant opuścił dyliżans w Blandford, ale jego
miejsce zajął dwa razy grubszy farmer, który jechał do Salisbury odwiedzić syna. Urzędniczyna
był przynajmniej milczący, za to rolnik najwyrazniej lubił mówić. Miał donośny, przenikliwy
głos i przez resztę podróży wymieniał ponad głową Leksi uwagi z tęgą niewiastą.
Kiedy dyliżans wtoczył się wreszcie do Salisbury, nękający Leksi ból głowy stał się nie do
zniesienia, nogi jej tak zesztywniały, że zastanawiała się, czy będzie mogła chodzić. Suknia była
tak wygnieciona, że nadawała się już tylko do wyrzucenia. Marzyła o tym, żeby się umyć.
Wydostała się z dyliżansu i zaczęła rozglądać się za swoim bagażem.
- Pozwól, że ja to zrobię - powiedział znajomy głos. Odwróciła się i zobaczyła Richarda, który
uśmiechał się ironicznie na widok jej wysiłków, by się wyprostować.
- Ty! - zawołała. - Jak się tu znalazłeś?
- Niewątpliwie podróżowałem w bardziej komfortowych warunkach niż ty. - Richard podał
żonie ramię, przekazując bagaże tragarzowi. - Pozwoliłem sobie zmienić twoją rezerwację w
gospodzie Pod Białym Jeleniem" - powiedział. - Wygodniej ci będzie w pokojach, które
wynajÄ…Å‚em dla nas obojga.
Leksi bez protestów poszła wraz z mężem do apartamentu mieszczącego się na pierwszym
piętrze zajazdu. Przeraziła się na widok własnego odbicia w lustrze.
- Niestety, wyjechałem z domu w takim pośpiechu, że nie zabrałem dla ciebie garderoby na
zmianę - powiedział Richard. - Jutro w południe dotrze tutaj powóz z Cissie. Wtedy dostaniesz
czystą odzież.
- Powóz? - Twarz Leksi była pozbawiona wyrazu. - Napisałam ci przecież, że wybieram się do
Londynu.
Richard miał za sobą ciężki dzień, którego ukoronowaniem była szaleńcza jazda z Channings do
Salisbury. Powiedział więc stanowczo:
- Gdybym zechciał, moja panno, to zabrałbym cię z powrotem do Channings, czy byś sobie tego
życzyła, czy nie! Skoro zachowujesz się jak rozkapryszony dzieciak, to tak będziesz traktowana.
- Czy to, że pragnę przywrócić bratu dobre imię, to dziecinada?! - krzyknęła rozgniewana Leksi.
- W tej chwili w oczach świata imię twojego brata jest nieskalane. Cholernie się namęczyłem,
żeby do tego doprowadzić. Cała ta konstrukcja może bardzo szybko runąć, jeśli zaczniesz
zadawać pytania i budzić wątpliwości, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Aleksandro,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]