[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zna pani jakąś szczególną grupę, która jest stąd? - spytała Deb.
- Nie wiem. Na przykład jaką?
- Candomble? - podpowiedziałem, przelotnie wdzięczny Vince'owi za podsunięcie mi tej
nazwy. - Pało Mayombe? Może nawet Wicca.
- O te hiszpaÅ„skie wymysÅ‚y pytajcie w Eleggua na Ósmej. Ja siÄ™ na tym nie znam. Ci od
Wicca czasem wpadajÄ… do nas na zakupy, ale bez nakazu nic wam o tym nie powiem. ZresztÄ… nie
interesują się bykami. - Prychnęła. - Sterczą nago w Everglades i czekają, aż obudzi się w nich
moc.
- Jest ktoś jeszcze? - naciskała Deb.
Kobieta tylko pokręciła głową.
- Nie wiem. To znaczy, znam większość grup w mieście i żadna mi do tego nie pasuje. -
Wzruszyła ramionami. - Może druidzi, niedługo mają jakieś wiosenne święto. Kiedyś składali
ofiary z ludzi.
Debora zmarszczyła brwi z jeszcze większym natężeniem.
- Kiedy to było?
Tym razem kobieta naprawdę się uśmiechnęła, tylko troszeczkę, kącikiem ust.
- Jakieś dwa tysiące lat temu. Trochę się spózniłaś, Sherlocku.
- Przychodzi pani do głowy coś jeszcze, co mogłoby nam pomóc?
Kobieta pokręciła głową.
- Pomóc w czym? Może gdzieś tam jest jakiś niewydarzony psychol, który czytał Aleistera
Crowleya i hoduje krowy. Skąd mogę wiedzieć?
Debora chwilę patrzyła na nią, jakby się zastanawiała, czy można ją aresztować za
chamstwo, i w końcu najwyrazniej uznała, że nie.
- Dziękuję, że poświęciła nam pani czas. - Rzuciła na ladę swoją wizytówkę. - Jeśli coś się
pani przypomni, proszę do mnie zadzwonić.
- Taa, jasne - odparła kobieta, nawet nie zerknąwszy na wizytówkę. Debora jeszcze chwilę
wpijała się w nią wzrokiem, po czym zrobiła w tył zwrot i wymaszerowała. Kobieta spojrzała na
mnie. Uśmiechnąłem się.
- Bardzo lubię warzywa. - Przekazałem jej znak pokoju i wyszedłem za siostrą.
- To był głupi pomysł - stwierdziła Debora, kiedy szliśmy szybkim krokiem do samochodu.
- Och, tego bym nie powiedział - odparłem. I w zasadzie mówiłem prawdę, nie
powiedziałbym tego. To znaczy, pomysł oczywiście głupi, ale mówiąc to na głos, prosiłbym się o
potężnego kuksańca w ramię od Debory. - Przynajmniej wyeliminowaliśmy parę możliwości.
- Pewnie - przytaknęła z goryczą. - Wiemy, że raczej nie zrobiła tego grupa gołych świrów.
No chyba że dwa tysiące lat temu.
Poniekąd miała rację, ale uważam, że moją życiową misją jest podtrzymywać w bliznich
pozytywne nastawienie.
- Zawsze to krok naprzód - zauważyÅ‚em. - Zajrzymy na ÓsmÄ…? BÄ™dÄ™ tÅ‚umaczyÅ‚. - Deb, choć
rodowita mieszkanka Miami, dla kaprysu uparła się, by w szkole uczyć się francuskiego i po
hiszpańsku ledwo radziła sobie z zamówieniem lunchu.
Pokręciła głową.
- Strata czasu. Każę Angelowi popytać ludzi, ale nic z tego nie będzie.
I miała rację. Angel wrócił póznym popołudniem z bardzo ładną świeczką, na której
widniaÅ‚a modlitwa do Å›wiÄ™tego Judy po hiszpaÅ„sku, ale poza tym jego wyprawa na ÓsmÄ…, zgodnie
z przewidywaniami Debory, okazała się stratą czasu.
Nie zostało nam nic oprócz dwóch bezgłowych ciał i okropnie złego przeczucia.
Wkrótce miało się to zmienić.
10
Następnego dnia nie wydarzyło się nic, na horyzoncie nie zamajaczył nawet cień pomysłu w
sprawie podwójnego zabójstwa na uczelni. A że życie pokraczną groteską jest, winą za brak
postępów Debora obarczyła mnie. Wmówiła sobie, że posiadam specjalne magiczne moce, które
sprawiły, że zgłębiłem mroczną tajemnicę obu morderstw, i że z małostkowych osobistych
powodów ukrywam kluczowe informacje.
Bardzo mi to schlebiało, ale było zupełnie niezgodne z prawdą. Wiedziałem tylko tyle, że ta
sprawa z jakiegoś powodu wystraszyła Mrocznego Pasażera, i że nie chcę, by to się powtórzyło.
Postanowiłem trzymać się z dala od śledztwa, a ponieważ praktycznie nie wymagało badań krwi, w
logicznym i uporządkowanym wszechświecie nie powinienem mieć z tym kłopotów.
Niestety rzeczywistość wygląda inaczej. Naszym wszechświatem rządzi ślepy los, a jego
mieszkańcy drwią z logiki. Dowód rzeczowy numer jeden: moja siostra. Póznym przedpołudniem
dopadła mnie w moim małym boksie i zaciągnęła na lunch z jej chłopakiem, Kyle'em Chutskym.
W zasadzie nie miałem nic przeciwko Chutsky'emu, poza tym, że zawsze zachowywał się tak,
jakby znał najprawdziwszą prawdę o wszystkim. Pomijając to, był tak miły i uprzejmy, jak miły i
uprzejmy potrafi być bezwzględny zabójca, i okazałbym się hipokrytą, gdybym miał o to do niego
pretensje. A ponieważ moja siostra najwyrazniej dobrze się z nim czuła, nie miałem pretensji ani o
to, ani o nic innego.
Poszedłem więc na lunch, bo raz, była moją siostrą, i dwa, potężnej maszynie, jaką jest mój
organizm, trzeba niemal na okrągło dostarczać paliwa.
Paliwem, jakiego pragnie najczęściej, jest kanapka medianoche, zwykle ze smażonymi
platanos i koktajlem mlecznym marne. Nie wiem dlaczego ten prosty, a przy tym pożywny posiłek
wygrywa tak transcendentną melodię na strunach mojego jestestwa, ale nic nie może się z nim
równać. Odpowiednio przyrządzony, wprowadza mnie w stan na tyle bliski ekstazy, na ile to u [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl