[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyszłość?
Ponieważ warunków do udzielania choćby najbardziej
zdawkowych wyjaśnień nie było zupełnie, Chris Carlton,
który z miłą chęcią wziął na siebie rolę kogoś w rodzaju
mistrza ceremonii, wykrzyknÄ…Å‚:
- Prosimy o szampana! Wznieśmy toast za pomyśl
ność tej wspaniałej pary!
105
Ojciec Poppy odkorkował z hukiem butelką i zaczął
napełniać musującym trunkiem kielichy dla wszystkich
gości, matka Jamesa wzięła Poppy w ramiona, matka Po
ppy zaczęła ściskać Jamesa.
Gdy już wypito szampana, najpierw za pomyślność
młodych, a potem za zdrowie trochę w zamieszaniu zapo
mnianej, lecz mimo wszystko bardzo szczęśliwej jubilatki,
towarzystwo przeszło wreszcie z hallu do salonu, podzie
liło się na mniejsze grupki i troszeczkę się uciszyło.
Korzystając z okazji, że zajęci komentowaniem sensa
cyjnej nowiny goście zajmują się chwilowo sami sobą,
matka Poppy zapytała z uśmiechem córkę i Jamesa:
- Kochani, a właściwie to kiedy nastąpiła w stosun
kach pomiędzy wami taka rewolucja?
Poppy już zamierzała odpowiedzieć zgodnie z prawdą,
jak było, James jednak zdołał ją wyprzedzić, stwierdzając
kłamliwie:
- Już dosyć dawno, ciociu, w święta!
Wielkanocne? - zaciekawiła się pani Carlton.
- Nie, w Boże Narodzenie.
Poppy nie miała pojęcia, dlaczego prawdomówny z na
tury, szczery na co dzień aż do bólu kuzyn ni stąd, ni
zowąd kłamie jej matce w żywe oczy.
Przecież w święta Bożego Narodzenia wdali się z Ja
mesem w najgorszÄ… chyba ze wszystkich, jakie siÄ™ im
kiedykolwiek przydarzyły, kłótnie. Kuzyn zarzucił jej
podczas świątecznego rodzinnego przyjęcia, że celowo
czepia się" Chrisa, żeby tylko zepsuć Gwiazdkę jego
narzeczonej, Sally Marshall. Poppy zaprzeczyła dość
opryskliwie i od słowa do słowa doszło między nimi do
106
awantury, takiej na serio, z pokrzykiwaniem i trzaskaniem
drzwiami. Matka nie mogła wówczas tego nie zauważyć.
Teraz jednak, ku zaskoczeniu Poppy, wzięła słowa Ja
mesa za dobrą monetę i powiedziała tylko:
- Może i dobrze, że potrzymaliście nas wszystkich tro
chę w nieświadomości. Radość jest zawsze tym większa,
jeśli niespodziewana.
- Ciociu, nie chcieliśmy robić za wcześnie konkurencji
Chrisowi i Sally - stwierdził James.
- A teraz już chcecie? - zapytała pani Carlton. - My
śleliście już o ślubie i weselu?
- Nie! - krzyknęła spłoszona Poppy.
- To znaczy nie ustaliliśmy jeszcze konkretnego termi
nu - sprostował James.
- Cóż, ta sprawa jeszcze przed wami, oprócz wielu
innych trudnych życiowych spraw - stwierdziła refleksyj
nie matka Poppy. - No, ale o rodzinnym gniazdku nie
musicie już myśleć, prawda? Wiesz, James - zwróciła się
wprost do bratanka - ja nawet się trochę dziwiłam, że ty,
jako samotny mężczyzna, zawracasz sobie głowę kupnem
domu. I zachodziłam w głowę, dlaczego zdecydowałeś się
akurat na tę wiktoriańską rezydencję nad rzeką? Gdyby
Poppy wybrała taki dom, myślałam sobie, to co innego,
ona przecież uwielbia stylową architekturę i bliski kontakt
z przyrodÄ…. Teraz nareszcie wszystko rozumiem!
James roześmiał się.
- Doskonale pamiętałem, ciociu, że Poppy jeszcze ja
ko mała dziewczynka uwielbiała spacery nadrzecznym
bulwarem i zachwycała się tymi starymi wiktoriańskimi
willami - powiedział.
107
- Kochany z ciebie chłopak! Zawsze taki byłeś! - pod
sumowała rozmowę pani Carlton i odeszła do swoich
gości.
Po chwili całe towarzystwo zasiadło do suto zastawio
nego rozmaitymi frykasami stołu. Poppy siedziała przy
nim również, ale nie jadła prawie nic. Nigdy nie miała
nadmiernego apetytu, a ostatnio, pod wpływem emocji
i stresów, straciła go niemal zupełnie.
Udawała więc tylko, że coś tam jednak skubie z talerza,
kiedy nagle siedzący tuż obok niej James Carlton szepnął
jej do ucha:
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Chyba nie tu, przy ludziach! - obruszyła się.
- Poppy, ja dokładnie za pół godzinki stąd znikam
- oświadczył na to, zerknąwszy na zegarek. - Wyjdz po
cichutku ze mnÄ….
- Oszalałeś? Chcesz, żeby ludzie pomyśleli....
- Ludzie pomyślą po prostu, że skoro się kochamy, to
chcemy pobyć trochę ze sobą sam na sam. Nikt nie będzie
się niczemu dziwił. Ostatecznie, jesteśmy przecież dorośli,
prawda?
Kiedy minęło pół godziny i James uniósł się od stołu,
Poppy, w zasadzie wbrew własnej woli, ale posłusznie, jak
zahipnotyzowana, poszła w jego ślady. Odprowadzani
znaczącymi spojrzeniami biesiadników wymknęli się z sa-
lonu do hallu i wyszli przed dom.
Wsiedli do samochodu.
- Dokąd pojedziemy? - spytała Poppy.
- Do mnie - odpowiedział James.
108
- Tylko nie to!
- Dlaczego? Na oblewaniu domu nie byłaś, bo akurat
mieliśmy ze sobą ostro na pieńku, jak go kupiłem. No więc
musisz obejrzeć go teraz. Gdzie zresztą będziemy mieli
lepsze warunki do rozmowy, sama powiedz!
Poppy nie powiedziała nic, ale nie protestowała juz
więcej przeciwko pomysłowi Jamesa.
Wiktoriańskie wille nad rzeką istotnie bardzo jej się
podobały, a znała je przecież tylko od zewnątrz, ze space
rów bulwarami.
Kiedy więc kuzyn kupił niedawno jeden z tych starych
domów, miała ogromną chęć zobaczyć go od środka. Była
bardzo ciekawa stylowych wnętrz. Ponieważ jednak
z przekory odrzuciła zaproszenie Jamesa na parapetowe
przyjęcie", nie zdołała dotychczas zaspokoić ciekawości.
Dlatego postanowiła skorzystać z nadarzającej się niespo
dziewanie okazji.
Postanowiła?
To chyba nie najwłaściwsze słowo.
Nie podjęła przecież świadomej, przemyślanej decyzji.
Już po raz któryś tam z kolei w ciągu ostatnich kilku dni
odczuła raczej jakiś wewnętrzny przymus, odebrała jakiś
niełatwy do rozszyfrowania, ale niezwykle silny impuls
podświadomości, który nakazał jej poddać się pragnieniom
i zapędom.
Właściwie czyim? Bardziej Jamesa Carltona, czy jed
nak bardziej swoim własnym?
Jak to, do licha, jest? - zastanawiała się Poppy, mknąc
przez miasto luksusowym jaguarem prowadzonym przez
kuzyna z prawdziwie kawaleryjskÄ… fantazjÄ…. - Czasami
109
mam wrażenie, że ja sama wcale już sobą nie rządzę! %7łe
to on - tu zerknęła z ukosa na kuzyna - mną rządzi, że to
on mnÄ… kieruje, jak, nie przymierzajÄ…c, firmÄ… i jak w tej
chwili tym rozpędzonym samochodem. Buntuję się,
owszem, próbuję się sprzeciwiać, ale przecież koniec koń
ców i tak robię to, czego on ode mnie chce. Bez szczegól
nych oporów poddaję się jego woli. Robię się przy nim po
prostu bezwolna! Miał ochotę się ze mną przespać, zaciąg
nąć mnie do łóżka? Udało mu się! Miał ochotę mi wmó
wić, że skoro przypadkiem, przez idiotyczne nieporozu
mienie, przez czyjąś tam pomyłkę, spędziliśmy cztery dni
i cztery noce we wspólnym hotelowym pokoju, to już
musimy udawać przed całą rodziną, przed całym światem,
że jesteśmy parą? Udało mu się! Chciał mnie zwabić do
tej swojej wiktoriańskiej rezydencji?
- No, to jesteśmy na miejscu! - odezwał się skupiony
dotąd wyłącznie na prowadzeniu wozu James, przerywa
jąc Poppy jej niewesołe rozmyślania i przyhamowując
przed bramą stylowej dwupiętrowej willi. - Cieszę się,
Poppy, że w końcu udało mi się tu ciebie przywiezć!
Dom był stary, ale zaadaptowany zgodnie z wszelkimi
wymogami współczesności i najwyższymi standardami
nowoczesnej techniki. Brama wjazdowa otwierała się i za
mykała automatycznie, na odległość, po naciśnięciu od
powiedniego guzika w samochodowym pilocie, drzwi
urządzonego w wysokim podpiwniczeniu garażu również.
Jednak z owego garażu, który był niegdyś wiktoriańską
[ Pobierz całość w formacie PDF ]