[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejsce gniewu. Krytyczna chwila, kiedy mógł zaatakować na oślep, minęła.
Tirtha i Sokolnik zbliżali się krok za krokiem, nadając wciąż pełne życzliwości myśli,
a zwierzę nadal się cofało. Wreszcie odeszło na bok i pozwoliło im się zbliżyć do zabitego,
który leżał z twarzą ukrytą w przesiąkniętej krwią trawie. Ubrany był w podróżny skórzany
strój mieszkańców nizin, na nim miał kolczugę naprawioną nieco większymi metalowymi
pierścieniami. Mimo to była ona w znacznie lepszym stanie niż te wystawiane obecnie na
sprzedaż na jarmarkach. Głowę miał gołą, jego hełm spadł i potoczył się na bok. Widzieli
tylko zmierzwione czarne włosy i ranę na karku.
Na nodze spostrzegli strumyk zakrzepłej krwi, jeszcze więcej jej wypłynęło z karku i
zastygło na ramieniu. Sokolnik ukląkł i odwrócił zabitego na plecy. Całe ciało przewróciło się
od razu. Było sztywne, jakby zamarzłe na kamień.
Zmarły miał młodą twarz, zastygłą w grymasie przedśmiertnej męki. Tirtha nagle
krzyknęła z zaskoczenia, a nie z powodu widoku, gdyż oglądała w życiu wiele trupów w
znacznie gorszym stanie.
Na żadnym z tamtych ciał nie widziała jednak przymocowanej do kolczugi na
wysokości serca metalowej plakietki w kształcie tarczy herbowej. Przedstawiała sokoła z
rozwartym szeroko dziobem jej jedyną więz z przeszłością. Znamię Sokolego Rogu! Kim
był ten nieznajomy, który ośmielił się popisywać herbem stanowiącym całe jej dziedzictwo?!
Pochyliła się niżej, by się lepiej przyjrzeć plakietce, w nadziei na znalezienie jakiejś
różnicy. Wszystkie karsteńskie klany wysoko ceniły swoje oznaki i były z nich dumne, więc
skopiowanie którejś lub bezprawne noszenie wydało się jej czymś niesłychanym, wprost
niewyobrażalnym. Czy to twój krewny? zapytał chłodno Sokolnik. Nie mam
krewnych odparła ufając, iż jej słowa zabrzmiały równie zimno i obojętnie. Nie znam
tego człowieka i nie wiem, dlaczego miałby nosić coś, do czego nie miał prawa. A nie jest to
odznaka krewnego, tylko głowy rodu. Była tego pewna. I chociaż nasz zamek już nie
stoi w Karstenie, tylko ja jedna pozostałam z całego klanu Sokolego Rogu.
Oderwała wzrok od przypiętej odznaki i spojrzała Sokolnikowi prosto w oczy. Może
on i jego współplemieńcy uważali, że wszystkie kobiety nie tylko kłamią, lecz także zdolne są
do jeszcze gorszych występków. Niewykluczone, iż nie zdoła mu udowodnić prawdziwości
swoich słów. A niech tam! To ona była głową klanu Sokolego Rogu i dowiedzie tego, gdy
nadejdzie czas.
ROZDZIAA IV
Obszukali zwłoki. Nie było przy nich nic, czego nie mógłby mieć każdy wojownik z
czystą tarczą opuszczający Estcarp w prywatnej sprawie. Sokolnik oświadczył, że zadane
zmarłemu rany nie pochodziły od miecza czy innej ostrej broni; jego ciało rozszarpały kły i
pazury. Nie znalezli przy nim broni. Miał przypasaną pochwę od miecza, ale pustą, podobnie
opróżnione były wszystkie pętelki na strzałki. Na pewno zaś nie zapuścił się w te
niebezpieczne okolice z pustymi rękami. Może został ograbiony po śmierci? Jeśli tak, to w
jaki sposób rabuś ominął torgiańczyka? No i jakiż to wróg podróżował w towarzystwie
uzbrojonego w kły i pazury myśliwca?
Torgiańczyk parskał i co jakiś czas walił kopytami, uparcie trzymając się od nich z
dala. Przy siodle wisiały dwie podróżne sakwy. Tirtha skupiła na nich całą uwagę. Jeżeli koń
pozwoli je zdjąć, mogą dowiedzieć się więcej o jego panu.
Sokolnik orzekł, że sądząc po zesztywnieniu ciała nieznajomy młodzieniec nie żył już
od dłuższego czasu. O dziwo, poza chmarami much nie dobrał się do niego żaden
padlinożerca na pewno było to zasługą torgiańczyka.
Ponieważ nie mieli narzędzi, Sokolnik posiekał mieczem darń, obluzowując spore
płaty, które Tirtha wyrywała i odkładała na bok. Wykopali w ten sposób dość płytki grób i nic
więcej nie mogli zrobić. Kiedy złożyli w nim zmarłego, dziewczyna przykryła mu twarz
chustką, którą nosiła pod kapturem podczas niepogody. Pózniej pomogła położyć na dawnym
miejscu darń, a następnie dodatkowo obciążyła grób kamieniami przyniesionymi znad
strumyka. Po skończonej pracy wstała z kolan i w zamyśleniu przyglądała się świeżej mogile.
Przesunęła językiem po wargach szukając potrzebnych słów. Nie wygłosiła rytualnych
formuł, które wiele razy słyszała w dzieciństwie, tylko wyraziła uczucie przepełniające teraz
jej serce. W owej chwili nie umiała przywołać innych.
Niech sen twój będzie słodki, o nieznajomy, a droga w zaświaty gładka i prosta,
niech spełnią się wszystkie twoje życzenia i przyniosą ci spokój.
Nachyliła się, podniosła wypatrzony wcześniej okrągławy biały kamień zapewne
oszlifowany przez wodę i jakby rzeczywiście była bliską krewną zmarłego, położyła go na
grobie nad jego głową. Nie wyryła na kamieniu symbolu dawnej Mocy, nie mogła też rzucić
czaru uwalniającego duszę. Przez te wszystkie lata przekonała się, że uroczyste obrzędy
raczej przynosiły ulgę żywym, niż pomagały umarłemu, który już wstąpił na Długą Drogę i
może nawet zapomniał o świecie ludzi, niecierpliwie pragnąc poznać zaświaty.
Tirtha nie znała wierzeń Sokolników dotyczących życia doczesnego i pozagrobowego.
Teraz zobaczyła, że jej towarzysz wyciągnął miecz i podniósł go wysoko w górę, trzymając
za brzeszczot. Pózniej odwrócił go w taki sposób, że wraz z ruchem jego dłoni rękojeść
przesunęła się nad mogiłą, i przez cały ten czas śpiewał cicho, niemal szeptem, w
niezrozumiałym dla niej języku.
Pózniej jednocześnie poszukali wzrokiem konia zmarłego. Wydawało się, że wraz z
pogrzebem jego pana zwierzę opuścił gniew, który przedtem kazał mu się trzymać z dala od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]