[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nak Gwennan opuściła tamtego ranka Stojące Kamienie, symbole na
tarczy dysku stały się tak niewyrazne, że można je było zobaczyć tyl-
98
ko w bardzo mocnym świetle, a świetlny trójkąt, wskazujący na po-
szczególne znaki, zniknął bez śladu. Miała zabrać go do kamieni
w dzień przesilenia zimowego prawie za miesiąc. Czy chciała tam
pójść i być może przeżyć kolejną serię przygód, które jeszcze bar-
dziej oddaliłyby ją od realnego świata?
Jednak dotyk wisiora dawał jej takie poczucie bezpieczeństwa,
jakby tuż przy jej boku stał najlepszy, niezawodny przyjaciel. Zamknę-
Å‚a oczy.
Zrobiło jej się zimno&
Dostrzegła długą wstęgę światła. Po obu jej stronach wznosiły się
ściany ciemności. Wiedziała, że tylko idąc za światłem, będzie bez-
pieczna. Po chwili z tej wąskiej ścieżki podniosły się mgły jedne
śnieżnobiałe, inne połyskujące złotem. W oddali przybierały różne
kształty i formy, by rozwiać się w nicość, gdy do nich podchodziła.
Ujrzała piramidę. Z jej ścian wypływały języki światła, podobne
do tych, które sączyły się z palców Głosu, gdy błogosławiła miastu,
życząc mu, by żyło w harmonii i pokoju. Gdy Gwennan zbliżyła się,
piramida zniknęła. Zamiast niej w powietrzu pojawiło się koło, stanę-
ło przed nią niczym bariera blokująca przejście. W krąg wpisana była
świetlista pięcioramienna gwiazda, a w miejscach, gdzie obie figury
stykały się ze sobą, jaśniały kule światła dające początek nowym wstę-
gom Mocy.
Koło przygasło, zniknęło. Teraz widziała dobrze znane symbole
część tych zatartych znaków, wyrytych nad drzwiami domu, który
uznawała za swój. Był to ankh klucz z jego ramion wypływało
światło&
Gwennan nie było już zimno, bo jej ciało jeśli rzeczywiście pod-
różowała teraz w ciele obmyte zostało falą ciepła, poczuciem spo-
koju, wyzwolonej, służącej światłu Mocy.
Przeszła przez mgłę, która tworzyła ankh.
Ujrzała przed sobą znak wisiora pełny krąg księżyca zwieńczo-
ny rogami jego narodzin. Z zakończeń tych właśnie rogów wydoby-
wało się teraz światło nie wędrowało jednak do góry, lecz na boki,
pomiędzy nią i ściany ciemności. Srebrny krąg nie zniknął, gdy się do
niego zbliżyła. Utworzył bramę, a niewidzialna siła przepchnęła ją na
drugÄ… stronÄ™.
Co ją tu jeszcze czekało? Zbliżyli się do niej ci, których miała
spotkać. Poznawała niektóre twarze i witała je z radością. Powróciło
do niej niewyrazne wspomnienie jazdy na stworzeniu, które na dum-
nie uniesionej głowie nosiło wielki śnieżnobiały róg, otoczony spiralą
złotej nici. Przeszła przez miejsce, gdzie gromadzili się mężczyzni
99
ubrani we wspaniałe kolczugi okryte opończami z najdelikatniejszego
jedwabiu, zdobionego klejnotami i sznurami pereł, kobiety w sukniach,
które mogłyby być utkane ze słonecznego światła i morskiej piany.
Tylko że tu wcale nie było światła. Biegła, przejęta strachem,
a serce waliło jej w piersiach tak mocno, jakby chciało z nich wy-
skoczyć. Wiedziała, że ucieka przed jakimś straszliwym niebezpie-
czeństwem.
Leżała na brudnej słomie, pragnienie paliło jej gardło, słoneczny
żar padał na nią przez otwór w rozpadającej się ścianie. W nozdrzach
czuła zapach zgnilizny, wiedziała, że to zapach jej własnego śmiertel-
nego ciała, które rozkładało się, nim jeszcze zdołała się z niego wy-
zwolić. Błagała w duszy o śmierć, która była tak bezlitosna, że nie
chciała do niej przyjść.
Biegła przez las, gdzie niektóre drzewa były kobietami uwięzio-
nymi w korze i drewnie. Zmiały się z niej i szydziły, gdy próbowała
uciec przed uderzeniami ich ramion, przemknąć pomiędzy pniami,
które zastępowały jej drogę.
Potem wpadła na głazy, które morze wyrzuciło na brzeg, nie pozo-
stawiając ani skrawka piaszczystej plaży. W tym labiryncie oślizgłych
zielonobrązowych kamieni łatwo było złamać nogę. Nad jej głową
przemknął jakiś cień skrzydlate stworzenie tak wielkie, że mogło ją
bez trudu porwać i uśmiercić. Przykucnęła między kamieniami i za-
kryła głowę rękoma, w nadziei, że umknie jego uwadze.
Pod jej stopami był teraz piasek lecz nie wilgotny piasek plaży,
lecz ogromne, niekończące się wydmy bez żadnej drogi. Tu i ówdzie
wiatr odsłonił nagie szkielety zwierząt i ludzi odzianych w zardzewia-
łą zbroję. Pewnie jakaś większa grupa uciekła na to pustkowie i padła
tu z wycieńczenia. Gwennan potknęła się o krawędz tarczy wystającej
z piasku.
I przenosiła się tak z rzeczywistości w rzeczywistość, z miejsc jas-
nych i pięknych w mroczne i odrażające. Wszędzie miała jakieś zada-
nie do spełnienia, musiała dokonać jakiegoś wyboru.
Wreszcie nadeszła ostatnia wizja. Gwennan stała na ciemnym zbo-
czu. Była pogodna, bezchmurna noc gwiazdy świeciły pełnym bla-
skiem, wydawały się bliższe niż kiedykolwiek, a niektórych z nich nie
widziała nigdy wcześniej. Gwiazdy nie stały w miejscu, przesuwały
siÄ™ powoli przez niebo, zataczajÄ…c krÄ…g, zmieniajÄ…c bez ustanku pozy-
cję. Aż wreszcie powróciły na miejsca, w których widziała je po raz
pierwszy. Czas zatoczył pełny krąg.
Potem ogarnęła ją ciemność. Nie bała się jednak ciemność była
ciepła, przyjazna, pozwalała jej odpocząć od snów i wizji.
100
[ Pobierz całość w formacie PDF ]