[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Elaine chodzi wśród róż. Odnotowuje w notesie ciemną plamkę na  Madame Alfred Carriere",
długo ocenia  Paul's Himalayan Musk", kryje dreszcz zachwytu przy  Pokoju" i  Piccadilly", rozma-
wia w myślach z  Kardynałem Richelieu". Mruży oczy przed światłem odbitym w pelargoniach, z
uznaniem zerka na Dicentra eximia i Polemonium carneum, boleje nad upiornym karmazynem Lava-
tera, z zainteresowaniem odnotowuje nie znaną jej odmianę Corydalis. Nie sposób zapomnieć o wła-
snych zamiłowaniach i sympatiach, ale Elaine stara się wyważyć oceny, dostrzec każdy wysiłek, talent
i umiejętność, nawet jeśli ich wynikiem jest tylko zawile skomponowany skalniak lub jakiś rachityczny
klombik. Ludzie urządzają sobie ogródki wedle własnej fantazji (choć daje się zauważyć dyktat tele-
wizji) i taki właśnie fantazyjny obraz Elaine ma przed sobą. Wszędzie bez umiaru wykorzystuje się
wodę, wręcz na skalą babilońskich wiszących ogrodów: strumyczki, kanaliki, miniaturowe wodospady,
fontanny, wodotryski, oczka wodne. Wydawać by się mogło, że współczesne ogrodnictwo to raczej
kwestia urbanistycznej inżynierii niż sadzenia roślin. Rozmaite i wyszukane bywają ogrodowe dekora-
R
L
T
cje: niektóre ogrody obsypane są drobnym grysem, w innych nawieziono wywrotkę pięknych otocza-
ków znad morza, w jednym stoi wysoki na trzy metry tajemniczy totem, a w innym dostojnie wygląda
zza krzewu posÄ…g rzymski. Od czasu do czasu, jakby przeniesiona nagle w inny wymiar, Elaine trafia
na zwykły prostokąt otoczony mdłym pasem jednorocznych kwiatków. Towarzyszący jej organizato-
rzy nerwowo posyłają jej znaczące uśmiechy dezaprobaty. Dyskretnie ponaglają, prowadzą wzdłuż uli-
cy, chcą pokazać piętnastometrowy pas dzikiego ogrodu, z plątaniną maków, gwiazdników, jastrunów
i gęstej tawuły na samym końcu.
Elaine wypatruje przemyślanych struktur, pomysłowego doboru odmian, wyobrazni w kompo-
zycji szaty roślinnej, intrygujących kombinacji kolorystycznych, dowodów ogrodniczej odwagi i dale-
ko idącej indywidualności. Rzadko znajduje to wszystko razem. Bardzo często niezłe umiejętności
służą katastrofalnej koncepcji lub przeciwnie; obiecujący projekt pada ofiarą tragicznie dobranych ro-
ślin. Na przykład ten wąski, długi ogródek na tyłach domu; jego wąskość i długość zostały nadzwyczaj
zręcznie zamaskowane, przestrzeń została wyraziście złamana bujną grupą krzewów, a ścieżka, mająca
początek z jednej strony, bardzo zmyślnie prowadzi na przeciwną stronę, gdzie  zgodnie z kanonami
sztuki  powinna się kończyć jakimś wyrazistym elementem, który przyciąga wzrok. Jednak tym, co
ma tu przyciągać wzrok, jest sucha kępa trawy stepowej; och, to już archaiczny element podmiejskich
ogródków. Trawa sterczy wśród krzewów ni przypiął, ni przyłatał. Elaine patrzy na kępę, podnosi brwi
i zapisuje coś w notesie. W tym momencie pojawia się Kath. I ogród, zupełnie inny ogród.
 Mogę też się bawić?  pyta Kath.
 Nie  odpowiada Elaine.
Kath ma cztery lata. Ona dziesięć. Robi ogród. Na starej blaszanej tacy. Usypała na niej ziemię,
wyrównała i właśnie się namyśla nad wytyczeniem ścieżek i zasadzeniem roślinek; za trawę służy
mech, a za inne rośliny  kołtunki rzeżuchy, listki niezapominajek i zdzbła rozchodnika zerwane z
garażowego dachu  Elaine już wtedy znała nazwy wielu roślin. Znakomicie pamięta tamten ogród na
tacy. Widzi go jak dzisiaj. Może wtedy się wszystko zaczęło? Tamtego wiosennego poranka, gdy mia-
ła dziesięć lat? Tyle że teraz, gdy patrzy na tamten ogród, na drobne bazie imitujące płaczącą wierzbę,
świadoma jest obecności Kath przyczajonej gdzieś na peryferiach.
 Może przyniosę tego więcej?  mówi Kath i pokazuje paluszkiem mech.
Podeszła bliżej; malutka, nieważna postać. Błagalny wzrok, zaklinający, proszący.
Elaine jej nie zauważa. Kath jest tylko drobnym ruchem, jaki rejestruje kątem oka. Zachodzi w
głowę, co może posłużyć za drzewo, o, już wie, a stawek, stawek... Oczywiście! Lusterko! Skąd wziąć
małe lusterko? Najlepiej takie, jakie ma mama w torebce. Czy to możliwe, by mama pożyczyła jej lu-
sterko?
Znowu Kath.
 Mam to  wyciąga do niej bratka, wspaniałego, ślicznego, zwykłego bratka.
R
L
T
To jej dar dla ogrodu.
Elaine marszczy brwi.
 Dlaczego go zerwałaś?  mówi karcącym tonem.  Wiesz, że nie wolno ci niczego zrywać
w ogrodzie.
Poza tym czy Kath nie widzi, że bratek nie pasuje do jej ogrodu? Pod każdym względem; nie ta
wielkość, nie ten kształt, nie ten kolor i w ogóle...
Dobra starsza siostra przyjęłaby bratka, myśli Elaine. Podziękowałaby i pochwaliła, jakoś by go
wkomponowała, jakoś by dopasowała. Elaine patrzy na nie przystającą do reszty kępę stepowej trawy
w podlondyńskim ogrodzie i zastanawia się, czy ktoś szczęśliwy, z triumfalnym uśmiechem na twarzy,
nie przyjechał z nią jako spontanicznym darem  może małżonek, może teściowa, może przyjaciel?
Obraz tego ogrodu staje się w jej oczach niewyrazny. Nie potrafi już obiektywnie go ocenić.
Nie może przyznać mu złotego medalu, ani nawet srebrnego, ale coś jej mówi, że zasłużył na trzecie
miejsce i brązowy medal  mimo stepowej trawy, a może właśnie dzięki niej? Wtrąciła się Kath, po
raz kolejny.
Obchód po ogrodach dobiega końca. Elaine zostaje zaproszona przez jednego z organizatorów
do domu, gdzie czeka na nią poczęstunek i chwila odpoczynku. Traktowana jest z rewerencją i tro-
skliwością, co jej się bardzo podoba. Tym bardziej że zgodziła się wziąć udział w przedsięwzięciu
nieodpłatnie; uważa, że to dla niej dobra reklama, trzeba dbać o wizerunek firmy, nigdy nie wiadomo,
co może wyniknąć z udziału w takim konkursie. Naturalnie zwiększy się sprzedaż książki, ale być
może pojawią się także ciekawe zlecenia. Jest zatem uprzejma i uśmiechnięta, skłonna do współpracy,
o wiele bardziej niż wymagałyby tego zwykłe służbowe okoliczności. Zgadza się nawet na nieplano-
waną wizytę w dość żałosnym ogrodzie przewodniczącego konkursu, który dopytuje, jak się uporać z
krnąbrnym wawrzynem Pittosporum. Na chwilę zostaje sama, z filiżanką herbaty i notatkami na kola-
nach  ma dokonać wyboru. Bardzo potrzebna przerwa; jest już piąta, z domu wyszła o siódmej rano,
cały dzień na nogach, a przed nią jeszcze przejazd przez zatłoczone ulice południowego Londynu.
Rozdziela punkty, przyznaje medale  złoty, srebrny i brązowy. Wydaje werdykt, który pogłębi ani-
mozje między mieszkańcami arkadyjskiego przedmieścia. Wreszcie nadchodzi czas wylewnych po-
dziękowań, wyrazów wdzięczności, ukłonów i niezliczonych uśmiechów. W końcu siada za kierowni-
cÄ… samochodu.
Dzień pracy. Nie taki ciężki, ogólnie rzecz biorąc, stosunkowo łagodny. Mogłabym w tym sa-
mym czasie ustawiać towary na półkach w markecie lub przetasowywać miliony w City, w czasie sesji
giełdy papierów wartościowych. Ale nie, zamiast tego sama decyduję o tym, kiedy mam jechać do
pracy i kiedy wrócić do domu, i robię to od lat  prawda, jestem zależna od liczby i stałości zleceń, od
konieczności zarabiania na życie.
R
L
T
Elaine trudno już oddzielić siebie od pracy. To, czym się zajmuje, identyfikuje ją zarówno w jej
własnych oczach, jak i zapewne w oczach innych. Nie potrafi wyobrazić sobie życia nie wypełnionego
pracą. Gdyby się pozbyć tego obowiązku, nie byłaby tym, kim jest. Już zawsze czuje się otoczona
pergolą, altaną, alejką, klombem, strzyżonymi krzewami, ekspozycją, osiami kompozycji, tendencją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl