[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie potrzebujemy żadnych cholernych luksusów, tylko kilku polowych łóżek. Nelson
miał wygodniej niż my... przynajmniej dostał poduszkę. - W ciemnościach wymachiwał
białym tłumoczkiem niczym pochodnią. A zatem to była poduszka. - Już od dwóch tygodni
nie możemy się ich doprosić i dalej śpimy jak ranni generałowie pod Trafalgarem, bo te
głupie suki popijają herbatkę, zabawiają się z zupakami i po prostu mają nas w nosie!
Chyba nie oczekiwał, że zareaguję na ten wybuch, i bardzo dobrze, ponieważ nie
zrozumiałem nawet połowy tyrady. Kościelny kroczył przede mną zamaszyście, poza
zasięgiem blasku jedynej świecy na ołtarzu, co pewien czas przystając przed kolejną czarną
dziurą. Numer 25 - schody na Galerię Szeptów pod kopułą, wejście do biblioteki
(niedostępnej dla publiczności). Potem kilka stopni i korytarz. Mój przewodnik znowu się
zatrzymał. Zapukał w stare drzwi.
- Wracam, żeby dalej na nie czekać. Jeśli mnie tam nie będzie, zaniosą łóżka do opactwa.
Poproś dziekana, żeby jeszcze raz do nich zadzwonił, dobra? - powiedział jeszcze i zbiegł po
kamiennych stopniach, trzymając przed sobą poduszkę niczym tarczę.
Drzwi z litego dębu miały przynajmniej kilkanaście centymetrów grubości i dziekan
najwyrazniej nic nie usłyszał.
Stwierdziłem, że trzeba jeszcze raz zapukać, ale nie mogłem się na to zdobyć. Cóż,
człowiek zrzucający bombę na cel też w końcu musi się zdecydować, lecz choćby wiedział,
że za chwilę będzie po wszystkim, wcale nie jest mu łatwiej powiedzieć:  Już!". Stałem więc,
przeklinając wydział historii, szacownego Dunworthy ego i omylny komputer oraz błąd, jaki
przywiódł mnie pod te ciemne drzwi jedynie z listem od fikcyjnego stryja, na którym nie
mogłem polegać, tak samo jak na nich wszystkich.
Zawiodła mnie nawet solidna stara biblioteka oksfordzka. W tej chwili stacja robocza i
komplet zamówionych materiałów badawczych czekały w moim pokoju wiele stuleci stąd.
Kivrin, która już odbyła praktykę i powinna służyć mi radą, milczała jak zaklęta, dopóki sam
nie poprosiłem o pomoc.
- Widziałeś się z Dunworthym? - spytała.
- Owszem. Chcesz usłyszeć, jakich bezcennych rad mi udzielił?  Milczenie i pokora to
święte obowiązki historyka". Dodał jeszcze, że powinienem się zachwycać katedrą św. Pawła,
bo to jeden z klejnotów Pana. Ja zaś, niestety, muszę wiedzieć, kiedy i gdzie spadną bomby,
żeby mnie któraś nie trafiła. - Rzuciłem się na łóżko. - Masz jakieś propozycje?
- A jesteś dobry w posługiwaniu się pamięcią?
Usiadłem.
- Całkiem niezły. Sądzisz, że powinienem się zasymilować?
- Nie ma na to czasu. Uważam, że powinieneś maksymalnie skoncentrować się tylko na
pamięci długotrwałej.
- Chodzi ci o endorfiny?
Największy kłopot z użyciem środków wspomagających pamięć polega na tym, że
informacje przechodzą wtedy bezpośrednio do pamięci długotrwałej, z pominięciem
krótkotrwałej, gdzie nie zatrzymują się nawet na ułamek sekundy, a to komplikuje ich
odzyskiwanie, nie mówiąc już, że działa na nerwy. Miewa się wówczas bardzo deprymujące
uczucie, bo nagle coś się przypomina, choć człowiek jest absolutnie pewien, że nigdy tego nie
widział ani nie słyszał.
Właściwie jednak głównym problemem nie są niesamowite doznania, lecz samo
wydobywanie informacji z pamięci. Nikt dobrze nie wie, w jaki sposób przebiega ten proces,
ale na pewno uczestniczy w nim pamięć krótkotrwała. w ułamek sekundy, czasami wręcz
nieuchwytny, kiedy informacje przebywają w pamięci krótkotrwałej, najwyrazniej decyduje o
tym, że naprawdę można sobie coś przypomnieć, nie następuje wrażenie, że ma się wiedzę na
końcu języka. Najprawdopodobniej w pamięci krótkotrwałej koncentrują się wszystkie
złożone procesy związane z sortowaniem i przechowywaniem rozmaitych informacji w
mózgu, bez tej pamięci zatem lub bez pomocy naturalnych czy sztucznych substancji, które
sprawiają, że informacje do niej dochodzą, niczego nie można sobie przypomnieć. Sam przed
egzaminami używałem endorfin i nigdy nie miałem kłopotów z pamięcią. Dzięki endorfinom
korzystałem z danych, które doraznie były mi potrzebne, ale pózniej traciłem świadomość, że
je znam. Nie miałem nawet wrażenia, że coś wiem, lecz zapomniałem. Po prostu nie
zdawałem sobie sprawy, że określona wiedza w ogóle może się znajdować gdzieś w
zakamarkach mojego umysłu.
- Potrafisz korzystać z pamięci bez używania syntetycznych środków? - zapytała Kivrin
powątpiewająco.
- Chyba będę musiał.
- Nawet w stresie? Kiedy jesteś niewyspany? Przy niskim poziomie endorfin?
Właściwie z czego ona odbywała praktykę? Nigdy na ten temat nie mówiła, a studentom
nie wolno o to pytać. Stresy w średniowieczu? Myślałem, że wszyscy ci, co tam byli,
przespali ten okres.
- Mam nadzieję - odparłem. - Tak czy owak, chciałbym spróbować, skoro uważasz, że to
mi pomoże.
Spojrzała na mnie z miną męczennicy.
- Nic ci nie pomoże.
Dziękuję, święta Kivrin z Balliolu.
W każdym razie spróbowałem. Uznałem, że lepsze to niż przebywanie z Dunworthym,
znoszenie spojrzeń zza okularów odpowiednich dla historyka i wysłuchiwanie uwag, że
powinienem zachwycać się katedrą św. Pawła. Kiedy biblioteka oksfordzka odmówiła
spełnienia moich życzeń, nadużyłem zaufania, jakim mnie darzono, i potajemnie wyniosłem
taśmy na temat drugiej wojny światowej. Była tam literatura celtycka, historia masowych
transportów, przewodniki dla turystów i co tylko można sobie wyobrazić.
Następnie wypożyczyłem szybkoobrotowy magnetofon i wszystko przesłuchałem,
starając się zapamiętać każdy szczegół.
Uporawszy się z tym zadaniem, wcale nie wiedziałem więcej niż przedtem. Wpadłem w
taką panikę, że natychmiast udałem się metrem do Londynu i popędziłem na Wzgórze
Ludgate, by sprawdzić, czy widok płyty upamiętniającej tych, co uratowali katedrę św. Pawła,
nie wywoła jakichś skojarzeń.
Nie wywołał.
- Poziom endorfin jeszcze ci się nie wyrównał - mruknąłem do siebie.
Próbowałem zachować spokój, co jednak okazało się niemożliwe, albowiem posiadałem
wiedzę o nieuchronnych wydarzeniach, jakie nastąpią. Przecież to prawdziwa wojna i fakt, że
jestem studentem ostatniego roku historii odbywającym praktykę, nie oznacza wcale, bym nie
mógł zginąć. Czytałem książki historyczne przez całą drogę powrotną metrem, a potem
jeszcze w domu, aż do chwili, gdy rano przyszły pachołki Dunworthy ego i zabrały mnie do
St. Johns Wood.
Zanim wyszedłem, w tylnej kieszeni ukryłem mikrofilm ze słownikiem oksfordzkim i
dopiero wtedy ruszyłem za nimi w przeświadczeniu, że wrodzony spryt umożliwi mi
przeżycie, i z nadzieją, że w roku 1940 uda mi się zdobyć syntetyczne środki. Sądziłem, że
pierwszy dzień zdołam przetrwać bez szczególnych kłopotów, a okazało się, że zgłupiałem
już przy pierwszej rozmowie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl