[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go mięsa poniewierały się w trawie. Zapach gulaszu jeszcze nie wywietrzał. Konwojent
Andrewa pochylił się, podniósł kawałek mięsa, chwycił podpłomyk i wsunął jadło do
torby zawieszonej u pasa.
Andrew obejrzał się  stacja płonęła. Czyżby tylko on pozostał przy życiu?
 Hej!  krzyknął. Chciał krzyknąć głośno, ale tylko zaskrzeczał.  %7łyje ktoś?
Odezwijcie siÄ™!
Wojownik wyszczerzył zęby, szarpnął gwałtownie postronek, a Andrewa ogarnął
znowu potworny ból. Ale mimo wszystko usłyszał, że ktoś się w pobliżu odezwał. Chyba
mężczyzna.
 Jestem tutaj!  krzyknÄ…Å‚ ten ktoÅ›.
Nikt więcej się nie odezwał.
Im dalej odchodzili od pogorzeliska, tym robiło się ciemniej. Andrew rozumiał, że
znajduje się w środku strumienia ludzi, który wolno odpływa.
Obok niego szedł kosmaty koń, dzwigający worki z łupem. Sąsiedztwo Andrewa pe-
szyło zwierzaka, który niespokojnie parskał i szarpał głową. Nawoływali się wojownicy,
a gdzieś niedaleko, zasłaniając gwiazdy, poruszał się czarny, ogromny stegozaur, od któ-
rego kroków drgała lekko ziemia.
Nagle w kolumnie powstało jakieś zamieszanie. Od czoła dobiegły krzyki, z daleka
odpowiedziały im inne. Ciągnący Andrewa wojownik zatrzymał się.
28
Potem podjechał ledwie widoczny w ciemności jezdziec.
Andrew poczuł, że to Oktin Hasz.
Wódz powiedział coś i trącił Andrewa w skroń rękojeścią nahajki. Roześmiał się
i zniknÄ…Å‚ w mroku.
Konwojent znowu zaczął ciągnąć Andrewa, który po paru metrach zrozumiał, do-
kÄ…d go prowadzÄ….
Czekały na nich wozy zaprzężone w byki, na które wojownicy zaczęli przełado-
wywać worki z łupami. Konwojent wdrapał się na wóz i wciągnął za sobą Andrewa.
Andrew oparł się o worek i popatrzył w niebo. Wydało mu się, że jedna z gwiazdek się
porusza. Może leci już kuter planetarny? Ile czasu upłynęło od chwili napadu?
Wózek szarpnął i żwawo potoczył się po płaskim stepie. Jego wysokie koła nie lękały
się kępek i nierówności. Ale trzęsło okropnie. Andrew zwymiotował.
Strasznie chciało się pić, przynajmniej przepłukać usta, bolała głowa. W ciągu dnia
dwukrotnie się jej dostało.
Wojownik wyjął z torby manierkę  wysuszoną tykwę z wodą  wyciągnął zęba-
mi drewnianą zatyczkę i zbliżył naczynie do ust Andrewa. Bruce jeszcze nigdy w ży-
ciu nie otrzymał równie upragnionego prezentu. Woda była ciepła, trochę stęchła, ale
to była prawdziwa woda. Kiedy Andrew się napił, wojownik roześmiał się pogardliwie.
Całkiem młody chłopak z poprzecznym grzebieniem włosów na głowie. Hełm trzy-
mał na kolanach  umordował się, ciągnąc jeńca. W ciemnościach połyskiwał kościa-
ny pancerz.
 Ach, jaki ten dzikus Oktin Hasz jest mądry i przewidujący!  myślał Andrew.
 Polecił nawet taborom podjechać bliżej stacji, żeby łatwiej było wywiezć nagrabione
dobro... A nam się nawet nie chciało obserwować stepu, kiedy goście już do nas przy-
byli. Zresztą obserwacja też by niczego nie zmieniła, nie dałaby do myślenia. Jadą wóz-
ki przez step? Pewnie tak trzeba. Czym jakieś tam wózki mogą zagrozić wielkiej, nie-
zdobytej stacji?
Andrew zaczął nasłuchiwać  może w harmidrze tego pochodu uda się usłyszeć
głosy innych jezdzców? A harmider rzeczywiście był głośny  niemiłosiernie skrzypia-
ły wysokie, pełne koła arb, pokrzykiwali do siebie wojownicy, gwizdał wiatr, głośno po-
sapywały byki, strzelały bicze, którymi je poganiano.
Co oni robią z jeńcami? Składają w ofierze swoim bogom? Zmuszają do pracy koło
domu? A może wymieniają na żelazo? To są bardzo bystre dzikusy. Mają sztylety ze sta-
lowego płaskownika. Skąd na tej planecie mogły się wziąć noże ze stalowego płasko-
wnika?
Po niebie przemknęła jasna smuga. Była coraz bliżej, stała się tak jasna, że oświetli-
ła cały tabor, jak błyskawica niedalekiej burzy. Oszołomiony mózg Andrewa pracował
wolno i niepewnie. To kuter z  Granatu . Przyleciał. Zaraz pojawią się spokojni chłopcy
29
z załogi, rozkażą odejść tym dzikusom na bok i lekarz da Andrewowi środek przeciw-
bólowy... I będzie tylko wstyd, że stary wróbel dał się podejść jak dziecko.
Nagle zrobił się ruch, krzyki nasiliły się  nawet nie wiedząc, co się dzieje, wojowni-
cy zaniepokoili się. Rozwrzeszczeli się poganiacze byków, dokoła zaroili się jezdzcy.
Ale jasna smuga skryła się za niewysokim wzgórzem, tam, gdzie widać było słabą
Å‚unÄ™ dopalajÄ…cej siÄ™ stacji.
Tego należało się spodziewać, zrozumiał Andrew. Najpierw powinni wylądować przy
stacji. Przecież nie wiedzą, co się stało. Dopiero kiedy zobaczą pogorzelisko  zaczną
szukać ludzi...
Przez harmider przebił się wysoki, ostry, rozkazujący głos. I natychmiast wszystko
ucichło, tylko skrzypiały koła i sapały byki.
Karawana skręciła w prawo. Teraz wszyscy szli jeszcze szybciej, wiedząc, gdzie moż-
na się ukryć.
Ale gdzie się ukryjecie? Przecież nie zatrzecie swoich śladów  pomyślał Andrew.
 Ha!  powiedział półgłosem wojownik, trącając Andrewa w ramię.
W przedzie paliły się ogniska. Ich płomień oświetlał okrągłe namioty wielkiego obo-
zowiska.
* * *
Na środku namiotu palił się gliniany kaganek. Wojownik, który przyprowadził
Andrewa, stał czujnie, nie opuszczając włóczni.
 Nie licz na to, że nasi o nas zapomną. Na pewno tu się zjawią  powiedział do
niego Bruce.
Wojownik coś odpowiedział i uśmiechnął się pod nosem.
W namiocie cuchnęło. Pod ścianą leżała sterta skór.
Płachta zasłaniająca wejście została odsunięta na bok i do środka wszedł nisko po-
chylony Jean. Miał rozcięte czoło i smugę zaschniętej krwi na policzku. Ręce też miał
związane. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl