[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zębiska& Kora zasnęła i obudziła się w środku nocy z powodu bólu głowy. Ból był tak męczący i
obcy, że od razu stało się jasne: zaczęła się choroba.
Usiłowała wstać dręczyło ją pragnienie. Ale osłabłe nogi trzymały ją z trudem. Doszła do
drzwi, oparła się o nie, żeby złapać oddech, potem zaczęła walić w drzwi. Ale jej uderzenia
wygłuszała izolacja z gąbki i tworzywa sztucznego.
Pić! krzyknęła Kora.
Ale tylko jej się wydawało, że krzyczy.
Dlaczego tak wcześnie zaczął się okres chorobowy?.. Kora powlokła się do okna okno było
otwarte. Ktoś w końcu usłyszy ją i przyjdzie. Ktoś przecież jest na zewnątrz. Przyjdzie&
I póki wlokła się do okienka, zrozumiała, że profesor miał rację: zostawili ją tu, by umarła
podobnie jak Misza Hofman. Okazała się królikiem niepotrzebnym w tym doświadczeniu. Zresztą, co
to za doświadczenie, skoro królik domyślił się, że jest zarażony? Lepiej niech zdycha w samotności.
Pomocy! krzyknęła Kora przez otwarte okienko. Na zewnątrz panowała cisza. Obóz spał.
Kora po omacku wróciła na pryczę. Jeszcze się nie poddawała, ale była już bliska rozpaczy.
Trzeba czekać& doczekać&
I zapadła w omdlenie.
Kolejny raz oprzytomniała z powodu gwałtownego światła, które uderzyło ją w oczy. Zwiatło
uciekło to był promień latarki.
Proszę ją sprawdzić, doktorze dał się słyszeć przygłuszony głos pułkownika.
Nie muszę sprawdzać odpowiedział nieznajomy głos drugie stadium.
No to bierzcie jÄ….
Kora została ściągnięta z pryczy rozumiała, że ręce ludzi, kładących ją na nosze, osłonięte są
gumowymi rękawiczkami bali się jej!
Proszę wyszeptała dajcie mi pić& rozumiecie, pić.
Wkrótce się napijesz odpowiedział pułkownik Raj Raji. Przyjedziesz do domciu, do
mamusi i od razu poprosisz ją, żeby cię napoiła& No, nieście ją!
Kora poczuła, że zaczynają ją nieść, nosze kiwały się. Szli na górę& potem policzki ochłodziło
nocne powietrze& niosÄ… jÄ…& dokÄ…d jÄ… niosÄ…? Dlaczego jest tak ciemno?
Z drogi! krzyczał ktoś z przodu. Odsunąć się, odsunąć! Szczególnie niebezpieczny
ładunek! Do kogo mówię na bok!
Budynek administracyjny był jasno oświetlony, światło budziło w Korze wstręt takie ohydne
białe światło!
Proszę wyłączyć poprosiła, ale nikt jej nie usłyszał.
Wody też nie dali? Ale coś obiecali? Obiecali, że mamcia ją napoi. A gdzie mamusia?
Korę zemdliło, marzyła o utracie przytomności, żeby nic nie słyszeć i nie czuć& Ale jak na złość
ciągle była przytomna, wszystko słyszała i widziała.
Nawet udało jej się przyjrzeć tym, którzy ją nieśli w długich do pięt błyszczących kitlach, w
maskach i hełmach ani centymetra odsłoniętego ciała.
Pułkownik, którego można było poznać tylko z powodu wzrostu i po sposobie zadzierania do góry
głowy, był opakowany tak samo jak i reszta.
Korę niesiono po korytarzu na parterze. Potem nosze zostały wniesione do przestronnego jasnego
pomieszczenia, pod ścianami którego znajdowały się jakieś pomiarowe i sterujące panele. To była
sala przypominająca pokój dowodzenia atomowej albo wodnej elektrowni z ubiegłego wieku.
Kilku ludzi w identycznych płaszczach i maskach podeszło do noszy.
Wszystko gotowe? zapytał pułkownik.
Lekarz odezwał się:
Musimy jej dać stymulator działania mięśni, bo zwali się tam na ziemię, i oni wszystko od
razu zrozumiejÄ….
A Pokrewskiemu to pomogło?
Pokrewski był niemal zdrowy& to znaczy panował nad ciałem& my mu tylko wyłączyliśmy
pamięć&
Zuchy, zuchy! zahuczał zbliżając się generał Lej, jego też można było zidentyfikować tylko
na podstawie głosu. Gdzie nasz radca Garbuj, który tylko czeka, kiedy mnie utrącą i powieszą na
pierwszej gałęzi? Gdzie jest ten nasz anioł stróż? Niech się napatrzy, co musimy z jego winy
wyczyniać.
Dlaczego z mojej winy? Garbuz odezwał się zza szklanej przegrody, oddzielającej od sali
galerię pierwszego piętra, jak reżyserkę w telewizyjnym studio.
Boście odkryli im nasz sekret, radco. Gdyby nie to, wypuścilibyśmy ich zdrowych, żeby mogli
humanitarnie zejść na łonie rodziny w domu. A teraz wypuszczamy ich na ostatnim dechu& Przecież
to nie ludzie, a epicentra straszliwej zarazy. Aż boję się o Ziemię! zarechotał.
Proszę przestać, generale poprosił Garbuz. Nie mogę słuchać takich słów.
Jakich?
Słów zwierza nienawidzącego ludzi.
Wie pan co, Garbuj? Jest pan tłustym chłopcem z dobrego domu, który w sumie nigdy nie
dorósł. Potrafi pan załatwić dla siebie zabawki, ale nie chce pan widzieć, że dookoła umierają i
głodują ludzie. Nie podoba się to panu? Z Ziemi też pan uciekł, bo liczył na cukierki. Dobrze, już je
pan dostał. Proszę wysłać dziewczynę do domu. Mamy jeszcze jednego kandydata. Czeka za
drzwiami& No!
Zabijecie mnie powiedział Garbuz.
Sam w końcu umrzesz. Ze wstydu i nieczystego sumienia odparł Lej. Ja cię nawet
palcem nie dotknę. Bo i po co mi to? Może nawet przydasz się w przyszłości. Wiem o tobie tyle, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]