[ Pobierz całość w formacie PDF ]

róż. — A pierniczki stoją w kuchni na stole. Pełen półmisek.
— Ja... — zaczęła April i zamyśliła się na długą chwilę.
Biła się z myślami. Nie chodziło tu już tylko o pierniczki czy o róże. I nie o to nawet,
że tak bardzo lubiła państwa Cherington. Ale przecież dowody rzeczowe, znajdujące się
w płóciennej kopercie Flory Sanford, nie stanowiły dostatecznie przekonującej pobudki
133
morderstwa. Dawniej miały może zabójczą wymowę. Dzisiaj wszakże nie mogły nawet
posłużyć skutecznie do szantażu. Ten człowiek już zniósł hańbiące wykluczenie z szere-
gów armii i karę więzienia. Gdyby pani Sanford ujawniła jego historię, przeprowadziłby
się po prostu do innego małego domku w innym mieście, przybrałby jeszcze inne na-
zwisko i zasadziłby różami inny ogródek. Nic więcej mu nie groziło, nie miał powodu
bronić się, mordując tę kobietę.
April uczuła tak wielką ulgę, że przez chwilę walczyła z chęcią płaczu. Powiedziała:
— Ach, to świetnie, zjem, z przyjemnością pierniczka — i ruszyła pod ścianą domu
w stronę kuchni.
— Nie jednego — zawołała za nią pani Cherington — weź całą garść! Najlepsze są,
póki nie ostygną.
— Niech mnie pani zanadto nie wodzi na pokuszenie — odparła April.
Serdeczny, życzliwy śmiech pani Cherington zabrzmiał w ogrodzie.
— Otwórz te drzwi z boku — powiedziała. — W schowku na szczotki znajdziesz pa-
pierową torbę. Weź trochę pierniczków dla Diny i Archiego. Jeśli na półmisku jest za
mało, dołóż z glinianej miski, która stoi na półce w spiżarni.
— Ach, dziękuję pani! — zawołała April. — Jaka pani dla nas dobra!
Dina i Archie uwielbiali pierniczki z rodzynkami. Trzeba koniecznie jutro zanieść
pani Cherington spory pęczek rzodkiewek z ogrodu, niedzielne gazety i salaterkę mro-
żonego kremu, który Dina zrobi na obiad ku czci mamusi — myślała April otwierając
drzwi schowka. Znalazła papierową torbę i poszła do kuchni.
Dziwna rzecz, tyle razy była w domku państwa Cherington, a nigdy dotychczas nie
spostrzegła w hallu tej fotografii.A przecież stała tu zawsze...April patrząc na nią uświa-
domiła to sobie. Po prostu nigdy nie zwróciła na nią uwagi. Prześliczna twarz w aureoli
ciemnych, puszystych włosów. Coś jakby znajomego w rysach... Gdzie ja widziałam! tę
twarz? — pytała się w duchu April.
Ach, oczywiście! To pani Cherington sprzed wielu, wielu lat! April zbliżyła się i w za-
myśleniu patrzała na fotografię. Czoło bez zmarszczek, ciemne, trochę rzewne oczy,
nie okolone cieniem. Kąciki ust odrobinę podniesione w nieśmiałym uśmiechu. Twarz
szczęśliwej, pełnej nadziei młodej kobiety.
April przypomniała sobie zaczerwienioną twarz pani Cherington, jej wyskubane
brwi, oczy tak łatwo napełniające się łzami.
— Jaka szkoda! — szepnęła do dziewczyny z fotografii.
Tamta odpowiedziała uśmiechem. W rogu był podpis: „Moim kochanym — Róża”.
A więc pani Cherington miała takie piękne imię. Nic dziwnego, że starsi państwo ho-
dowali róże.
April weszła do kuchni. Na stole piętrzyły się pierniczki, jeszcze gorące. Pachniały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl