[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Totakjak z MelbÄ…?
- Jaką Melbą? - spytała zdezorientowana Jenny.
- Siostrą Ryana, którysiedzi ze mną w ławce. Jegomama
urodziła trzecią córkę. - Twarz Jeda wyrażała pogardę dla
tego przejawu zidiocenia. - Ryan mówił, że mama wciąż
krzyczała na tatę, że tojegowina i że ona nie chciała nastę-
pnegodziecka. Takczytak, musieli zatrzymać Melbę.
- Jed, Ryan nie powinien ci otymopowiadać. Atyabso-
lutnie niepowinieneś nikomu tegopowtarzać.
- Dlaczego, skoro to prawda? Nie rozumiemtylko, czemu
mama Ryana była wciąży, jeśli nie chciała następnegodzie-
cka. Czytaliśmywszkole książkę, wktórej opisywano, cosię
robi, żebymieć dzieci. Ajeśli nie chce się mieć dzieci, trzeba
tegonierobić, co?
Jennypoczuła się bezsilna. Zamknęła oczy. Nie zamierzała
akurat teraz wyjaśniać temu nad wiek rozwiniętemu dziewię-
ciolatkowi, że sprawyseksu dotyczą czegoś więcej, niż tylko
rodzenia dzieci.
- Cóż, widzisz, Jed...
Przerwała. Wszarych oczach chłopca pojawiłosię zmie-
szanie i gniew. Na progu sypialni stanÄ…Å‚ Nick.
Chłopiecdemonstracyjnieprzysunął się doJenny.
- Coon robi wtwoimpokoju?
- Rozpakowujerzeczy. - Starała się nadać głosowi obojęt-
nyton.
- Ale totwój pokój - nie ustępował Jed.
- Mężowie i żony na ogół sypiają wtymsamympokoju
- stwierdził Nick.
- Bądz zadowolony, że zajmujemywspólnypokój. - Jen-
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
67
nysiliła się na nutę żartobliwości. - Druga sypialnia zostaje
nadal dotwojej wyłącznej dyspozycji.
- Niechcę dzielić pokojuz nim!
- No, to dobrze się składa - oznajmiła, lecz Jed wyraznie
nie był tegosamego zdania. Przenosił wzrok z Jennyna Ni-
cka.
- Chcesz mieć dzieci?- spytał mężczyznę prostoz mostu.
- Absolutnienie!
Nickzasępił się. Przypomniał sobieoAdelaide, oczekującej
dziecka. Jednodzieckozaplątanewawanturę toi takzadużo.
- NotowszystkowporzÄ…dku.
Jedposzedł doswojegopokoju.
Jenny wbiła wzrok w beżową wykładzinę. Ogarnęło ją
niemal namacalneuczuciezażenowania i podświadomej ura-
zy. Tojasne, żeniezamierzają mieć dzieci z tegomałżeństwa
na niby, ale dlaczego Nick zareagował tak gwałtownie? Jak
gdybyuważał, żenienadajesię na matkę jegodzieci.
- Czegoszukasz napodłodze?- Nickzbliżył się doJenny.
- Próbuję odzyskać panowanie nad sobą - odpowiedziała
oschle.
- Sama jesteś temuwinna. Pocorozmawiałaś znimoroz-
mnażaniu?
- Myślisz, żeniedowiedziałbysię z innego zródła? Zmie-
szne!
- Można zacząć wyjaśnienia od bocianów.
- Tak, tak, a potemnastolatki masowozachodzą wciążę!
Nieodpowiedzialni rodzice uciekają od poważnych rozmów
z dziećmi i skazują jena niewiedzę i dramaty.
- Nie sÄ…dzÄ™ jednak...
- Bo nie musisz! Nie masz dzieci. Za to moje dzieci nie
będą dojrzewać wprzekonaniu, że za pierwszymrazemnie
zachodzi się wciążę albo żewspółżycienastojącojest bezpie-
czne.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
68
- A nie jest? - Woczach Nicka rozbłysły łobuzerskie
ogniki.
- Nie drocz się ze mną. Uważam, że akurat pod tym
względemmamrację.
- Jest wiele spraw, wktórych się nie mylisz, a wszystkie
one dotyczą tego dzieciaka. - Wskazał zamknięte drzwi sy-
pialni Jeda. - Powinnaś bardziej zróżnicować swoje reakcje
uczuciowe.
Uśmiechnął się powoli, zmysłowo. Jennyzamrugała ocza-
mi i pospieszniepróbowała załagodzić sytuację.
- Zpewnością nie jesteś zainteresowany...
- Wszyscymężczyzni są tymzainteresowani.
- Mamna myśli... - przerwała z ulgą, słyszącsygnał tele-
fonu. Podniosła słuchawkę.
- Halo?
Pochwili ciszy, z wahaniem, odezwał się kobiecygłos.
- CzyzastałamNicka Carltona?
Jenny zmarszczyła brwi. Nieznajoma kobieta mówiła
ochryple, jak gdyby była mocno przeziębiona. Nie sposób
byłookreślić jej wiek.
- Do ciebie. - Jenny podała słuchawkę Nickowi. - Nie
przedstawiła się.
- Dzięki, Jenny. Halo? Tak, Adelaide. Nie, oczywiście, że
nie przeszkadzasz.
Akurat! Zniecierpliwiona Jennyposzła dokuchni. Cotoza
kobieta, która dzwoni domężczyznywdniujego ślubu?
Otworzyła lodówkę i stanęła zamyślona. Adelaide torzad-
kieimię. Nieznała żadnej mieszkanki Litton, która tak bysię
nazywała. Kobieta mogła dzwonić skądkolwiek, nawet z Bli-
skiego Wschodu. Nick wyraznie ją lubił. Jennywywniosko-
wała toz jegotonu. AmożeAdelaidezwiązana jest z poprze-
dniÄ… pracÄ… Nicka?
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
69
Odłożył słuchawkę. Pospiesznieodwróciła się wstronę lo-
dówki.
- Czegotamszukasz?Chcesz zamarznąć? - spytał.
- Szukamczegoś nakolację. Chyba nieznam żadnej Ade-
laide.
Starała się wyciągnąć z Nicka jakieś informacje.
- Nie znasz? KiedybędziemywNowymJorku, przedsta-
wię cię jedynej, jaką ja znam. Nieróbnicna kolację. -Zmienił
temat, zanimzdążyła zadać kolejne pytanie. - Już mówiłem,
że zabiorę cię dorestauracji.
- Aja mówiłam, żeniezostawię Jedasamego.
Troska oJeda wyparła z jej myśli Adelaide.
Nick odsunął ją delikatnie i zamknął drzwi lodówki.
Szczupłe, spięte ciałodziewczynybudziło wnimpożądanie.
Niemylił się. Jennypotrzebowała czasu, abysię z nimoswo-
ić. Telefon obcej kobietyzbił ją z tropu. Teraz jednakNick nie
mógł ryzykować żadnych wyjaśnień. Murad dopiero zaczął
negocjacje z porywaczami Dona.
Carlton pragnął ulżyć Jenny wjej zmartwieniach, a nie
przysparzać nowych. Postanowił więc, że Jed pójdzie z nimi
na kolacjÄ™.
- Zabierzemydzieciaka. Możezamówić wszystkiepotra-
wyz jadłospisu. Aniech tam! Ja zadowolę się hamburgerem
- zaproponował wspaniałomyślnie.
- Twój samochód nie ma trzech siedzeń - przypomniała
dyplomatycznie.
Dlaczegozmienił zdanie? Poprzedniostanowczosprzeci-
wił się zabraniu Jeda. Czynagła zmiana decyzji wiązała się
wjakiś sposóbz telefonemod Adelaide?
- Pojedziemytwoimwozem, Jenny.
- Dobrze.
Kompromis leżał winteresiecałej trójki.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
70
ROZDZIAA
5
Jennystarannieoddzielała żółtkoodbiałka. %7łółtkopowę-
drowałona rozgrzaną patelnię, a skorupka z białkiemdoko-
sza na śmieci. Zaklęła, zirytowana marnotrawstwem.
- Ocochodzi?- spytał Jed.
- Wybiłam żółtko na jajecznicę dla Nicka - mruknęła,
roztłukując drugie jajko.
- Zawszekażeszmi jeść takżebiałko- stwierdził obrażo-
ny chłopiec - Mówisz, że nie powinniśmy marnować dobre-
gojedzenia.
- No tak, ale...- Urwała dziwiąc się, że dzieci przypomi-
najÄ… otakichrzeczachzawszewnajmniej odpowiednichmo-
mentach. Nie mogła przecież powiedzieć Jedowi prawdy.
Ztrudemprzekonała Nicka, że powinien, choćby na krótko,
tworzyć znimi rodzinę. Mężczyzna, oczywiście, niebył prze-
konany co do słuszności takiego rozwiązania, ponieważ Jed
nie przestawał okazywać mu niechęci.
- On...
Dzieckozamilkło. Nickwkroczył dokuchni.
- Codziś na śniadanie?
Zajrzał Jennyprzez ramię. Pachniał mydłem. MięśnieJen-
ny napięłysię odruchowo. Nie potrafiła wyjaśnić swojej re-
akcji. Przecież nie zwracała uwagi na Jeda, pachnącego tym
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
71
samymmydłem. Cieszyła się wtedytylko, że małyniezapo-
mina ohigienie.
Ukradkiemzerknęła na Nicka. Miał na sobiewytartedżin-
sy, uwypuklające silnie umięśnione uda. Na znoszonymsza-
rympodkoszulku widniał emblemat miejscowej drużynypiłki
nożnej, Litton High Panthers.
. - Ta koszula musi mieć ze dwadzieścia lat - zauważyła.
-I, niestety, nie wygląda najlepiej. Kupię ci nową, kiedybędę
wmieście.
- Nie kupiłemtego podkoszulka. - Nick mówił takimsa-
mymtonemjak urażonyJed. - Zasłużyłemna niego, organi-
zując drużynę futbolową.
- Grałeś wpiłkę nożną?
- Przez czterylata.
Nick nalał sobie szklankę soku pomarańczowego i usiadł
przymałymkuchennymstole.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]