[ Pobierz całość w formacie PDF ]
litr jogurtu. Czuje, że jeszcze nie do końca oczyściła się z trucizny& I wreszcie koniec zajęć.
%7Å‚egna siÄ™ z nauczycielkami i wsiÄ…ka.
W powietrzu wisi wilgoć. Przed chwilą padało. Monika przypina rolki. Po chwili pędzi Plan-
tami, omijając co większe kałuże. Chciwie wciąga w płuca chłodne, wilgotne powietrze. Po
sześciu godzinach spędzonych w szkole jest jej to bardzo potrzebne. Wygrzała się, teraz dobrze
jest poczuć dotknięcia wilgotnej bryzy na twarzy. Przy Barbakanie siedzą dwie Cyganki. Za-
zwyczaj wróżą przechodniom, ale teraz deszcz wypłoszył potencjalnych klientów. Księżniczka
mija je, rzucając tylko jedno obojętne spojrzenie. W jej zrenicach zapalają się na ułamek sekun-
dy czerwone ogniki. To wystarczy. Obie kobiety żegnają się zamaszyście. Cyganie to lud jesz-
cze ciągle bardzo dziki. Nie ucywilizowali się na tyle, by zatracić zdolność dostrzegania pew-
nych zjawisk, na które my od dawna nie zwracamy uwagi. Dobrze wiedzą, że nie jesteśmy sami
na tej planecie.
Widziała nas szepcze starsza, odprowadzając jasnowłosą dziewczynę spojrzeniem.
Może nic z tego nie będzie? zęby młodszej szczękają i to bynajmniej nie z zimna.
Nie ryzykujmy. Za pół godziny mamy pociąg do Warszawy.
Nie nasz teren.
Wiem. Ale wolę narazić się na nóż w brzuchu, niż raz jeszcze spotkać to coś&
Monika jedzie autobusem do pętli. Pół godziny pózniej idzie przez łąkę. Koni już nie ma,
zaprzestano już wypasu. Aż do wiosny będą stały w ciepłych stajniach, melancholijnie żując
siano, a od czasu do czasu wyjdą na padok rozruszać kości. Księżniczka wędruje po przywiędłej
od chłodu trawie, mija kładkę, dociera do szałasu. Nic się tu nie zmieniło od czasu, gdy się
wyprowadziła. Czuje się, jakby wróciła do domu& Szynka dobrze nasiąkła, teraz trzeba zabrać
się za jej wędzenie. Najlepiej na lasach &
Saperką szybko kopie dół głęboki na przeszło metr. Obok drugi, nieco płytszy. Oba łączy
ukośny kanał. Piach trochę się osypuje, ale Monika nic na to nie może poradzić. Płytszy dół
nakrywa kratą z leszczynowych prętów. Podwiesza pod spodem szynkę. W głębszej jamie roz-
156
pala ogień. Opodal, tuż pod murem Telefoniki , leży zwalony przez burzę buk. Dziewczyna
szybko obcina cieńsze gałęzie. Wybiera te, które już dobrze wyschły. Tymczasem nad zagłębie-
niem unosi się pierwsza, nieśmiała strużka dymu. Szynkę można wędzić albo w zimnym dymie,
albo w ciepłym. Monika nie ma wyboru wędzenie w zimnym zajęłoby co najmniej dwadzie-
ścia cztery godziny. W ciepłym idzie to szybciej: czasem sześć, czasem osiem& Płomień, pod-
sycany co jakiś czas nową szczapą, pełga leniwie. Siadła opodal ogniska, narzuciła na ramiona
owczą skórę z szałasu. Nie czuje chłodu, choć to przecież listopad. Jej oczy odbijają czerwony
żar. Założyła słuchawki i słucha kolejnej książki. Szynka zaczyna wydzielać delikatny zapach.
Ech, wegetariańcy, nie wiecie co tracicie&
* * *
Nie mam już żadnych pomysłów, jak go odszukać oświadcza Katarzyna. Nie wie-
my nawet, czy jest w Krakowie.
Myślisz, że mógł wyjechać po tym, jak rozprawił się z Dymitrem?
Właśnie. Coś nie widać naszego wampirka&
Pojechała do szałasu wędzić szynkę. Możemy wpaść do niej. Dotrzymamy jej towarzy-
stwa&
* * *
Niełatwo znalezć meteoryt. Nawet w miejscu, gdzie powinny leżeć gęsto jak grzyby po desz-
czu. Minęło ponad 130 lat. Ziemia została wielokrotnie zaorana. Niejeden raz przez wyspę
przetaczały się fale powodzi. A i miejscowi chłopi przecież nie są głupi. Umieją odróżnić kawa-
łek kosmicznego śmiecia od przywleczonych przez lodowiec otoczaków. A kolekcjonerzy dają
za meteoryty niezły grosz.
Alchemik rozłożył karimatę. Wyjął gruby koc z polaru. Noc zapowiada się chłodna ale przy-
wykł do spania pod gołym niebem. Wyszukał sobie zagajnik nad wodą, postawił ukośny da-
szek, by zabezpieczyć legowisko przed kroplami rosy. Komarów o tej porze roku nie musi się
już obawiać. Rozszczepił długą kłodę, poddłubał jej wnętrze lekką siekierką, a następnie zapa-
lił. Górną część oparł na klinach i nakrył podłużne palenisko. Będzie się żarzyć przez wiele
godzin, ogrzewając jego posłanie. Nauczył się tego dawno temu, na Syberii, gdy w ciężkich
latach wojny domowej miesiącami polował po lasach na bolszewickich zwiadowców.
Patrzył w czerwony żar i wspominał&
157
* * *
Trzy dziewczyny siedzą na kawałkach desek, patrząc w żar dogasający na dnie dołu. Ziemia
była nieco wilgotna, stoi nad nią słup pary i oczywiście dymu. Panuje cisza, na niebie pojawiają
się jesienne gwiazdozbiory& Piwo, zagrzane w miedzianym kociołku zawieszonym obok szynki,
rozgrzewa. Zjadły chleba ze smalcem. Myśli płyną im leniwie.
* * *
Szósta rano, wstaje kolejny jesienny dzień. Alchemik wygrzebuje się z posłania. Trochę zmarzł,
ale nie decyduje się na ponowne rozdmuchanie ognia. Wyjmuje saperkę i zasypuje kłodę wil-
gotnym piachem. Nieoczekiwanie coś zgrzyta mu pod ostrzem łopatki. Kamień? Owszem, ale
nie taki zwyczajny. Czarna powierzchnia, naznaczona jakby odciskami kocich łapek, połyskuje
lekko jak spalony plastik. Słabe uderzenie ostrzem noża odsłania warstwy wewnętrzne. W sza-
rym cieście skalnym jak robaczki świętojańskie połyskują drobinki kosmicznego żelaza.
* * *
Nad Krakowem blady, jesienny świt. Monika wyciąga szynkę z dołu. Skórka stała się jedno-
licie czarna i połyskuje lekko. Stanisława odcina trzy grube, soczyste plastry. Katarzyna wraca z
pobliskiego osiedla, niosÄ…c pachnÄ…cy, gorÄ…cy jeszcze, bochenek chleba&
W sobotę piwo powinno być gotowe mówi Stanisława.
Spróbujemy& uśmiecha się Katarzyna. To już tylko kilka dni&
* * *
Plan dziewcząt opiera się na wyjątkowo chwiejnych podstawach. Założyły, że Sędziwój jest
ciągle jeszcze w Krakowie. Założyły, że będzie chciał napić się piwa, takiego jakie warzono
w czasach jego młodości. Założyły, że bywa na Rynku i czyta gazety, że informacja o zorgani-
zowaniu w jednym z lokali wieczoru staropolskiego go zainteresuje& Dużo tych założeń, a wy-
starczy, iż jedno będzie błędne& i cały plan rozsypie się jak domek z kart.
Wieczór staropolski nie wzbudził powszechnego zainteresowania mieszkańców Krakowa
ani turystów. Jednak zwaliło się około pięćdziesięciu osób, wystarczająca liczba, by lokal nie
poniósł strat& W zasadzie nigdzie nie było powiedziane, że trzeba się odpowiednio przebrać,
ale uczestnicy zrozumieli to jakby sami z siebie. I bardzo dobrze. Monika i Katarzyna zajęły
miejsce przy barze. Przebrały się w piękne suknie; dwa dni przyszywały koronki i upinały ma-
teriał. Stanisława niewiele mogła im pomóc. Owszem, w młodości leczyła nerwy haftując, ale
na kroju i szyciu nie zna się& Mimo to efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Wyglądają zna-
komicie.
158
[ Pobierz całość w formacie PDF ]