[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chciałam kupić tyle, żeby starczyło na sweter - oznajmiła Jacqueline. - Nie
wiedziałam jednak, ile jej potrzeba, więc kupiłam tyle, ile mieli w sklepie. Dam
ci wszystko, co mi zostanie.
Kiedy Margaret wyraziła swój zachwyt, Lydia znowu wzięła włóczkę w
palce.
- Gdzie ją znalazłaś?
- Na wyspie. W tej chwili nie pamiętam, na której. Chodziłam z Reese'em od
sklepu do sklepu. On ma lepszą pamięć, zapytam go.
- Reese pomagał ci szukać włóczki? - Lydia pokręciła z uśmiechem głową. -
Większość mężów uznałaby to za lekką przesadę.
- Teraz wszystko robimy razem - wyznała Jacqueline i, choć z pewnością
zaprotestowałaby, gdyby ktoś zwrócił na to uwagę, zarumieniła się.
Ta podróż była ich drugim miesiącem miodowym, takim, jaki powinno
zafundować sobie każde małżeństwo, przynajmniej raz.
- Jeszcze nigdy nie widziałam cię takiej...
- Szczęśliwej - dokończyła za nią Jacqueline.
Ostatnio ciągle to słyszała. I nie zamierzała zaprzeczać. Tak, była szczęśliwa.
- Prawdę mówiąc, chciałam powiedzieć, że nigdy nie widziałam cię takiej
opalonej - sprostowała Lidia z szelmowskim uśmieszkiem.
Jacqueline rozłożyła ręce.
- Aha, o to chodziło. Reese ciągał mnie po wszystkich polach golfowych w
basenie Morza Zródziemnego. - Uśmiechnęła się. - Nie ukrywam, że niezła ze
mnie golfistka. - Zerknęła na zegarek. - Muszę lecieć. Za godzinę spotykam się
z Reese'em w klubie, umówiliśmy się z przyjaciółmi na drinka. A wcześniej
muszę jeszcze wpaść do domu.
- Cieszę się, że wróciłaś - powiedziała Lydia, obejmując ją. - Przyjdziesz w
piÄ…tek?
- Pewnie! - Jacqueline machnęła ręką, jakby odpowiedz była oczywista. - Jak
mogłabym nie przyjść?
Po tych słowach wyszła, spiesząc się na spotkanie z mężem - mężczyzną,
którego kochała.
ROZDZIAA CZTERDZIESTY DZIEWITY
CAROL GIRARD
- Cameronie Douglasie, co ty wyprawiasz?
Cameron popatrzył w górę z dywanu, na którym siedział, grzebiąc w
szufladzie ze skarpetkami swojego taty. Dziewięciomiesięczny chłopczyk
uśmiechnął się niewinnie, kiedy Carol stanęła nad nim z rękami na biodrach.
Próbowała zrobić surową minę, ale tak naprawdę chciało jej się śmiać.
- Chodz do mnie - powiedziała, biorąc małego na ręce.
Podniosła go wysoko i przycisnęła usta do gołego brzuszka, mrucząc przy
tym pieszczotliwie. Cameron pisnął z uciechy. Kiedy opuściła go niżej, wtulił
się w jej ramię, złapał obiema rączkami jej włosy i zaczął gaworzyć i świergotać
po swojemu.
Przez ostatnich kilka miesięcy Carol poznała nowe oblicze miłości - odkryła,
jak bardzo można kochać drugą osobę, jak bardzo matka może kochać swoje
dziecko. Cameron nie wyszedł z jej łona, ale poza tym był jej synem pod
każdym względem.
- Czas na spacerek - powiedziała. Cameron chyba zrozumiał, bo zaczął
się wić w rękach matki, żeby opuściła go na podłogę. Zrobiła to, a potem
szybko powkładała z powrotem do dolnej szuflady skarpetki Douga. Następnie
zaniosła synka do dziecięcego pokoju, gdzie ubrała go w malutkie dżinsy i
zrobiony ręcznie sweterek. Spodnie były prezentem od jej brata. Przysłał je wraz
z kurteczką dżinsową wkrótce po sfinalizowaniu adopcji. Teraz Cameron
podszedł szybciutko na czworakach do wózka spacerowego. Przytrzymując się
go, wstał i spojrzał przez ramię, żeby się upewnić, czy mama widziała jego
wyczyn i czy jest pełna uznania. Cameron uwielbiał spacery.
- Pójdziemy dzisiaj do sklepu z włóczkami - powiedziała Carol, zapinając
synka w wózku. - Odwiedzimy ciocię Lydię.
Zarzuciwszy na ramię torebkę, Carol wyszła z mieszkania, pchając przed
sobą wózek - najpierw przez hol, potem do windy. Niemal każdego popołudnia
przemierzali tÄ™ samÄ… trasÄ™, zatrzymujÄ…c siÄ™ na jakiÅ› czas w oddalonym o dwie
przecznice parku, gdzie Carol gawędziła z innymi matkami.
Grono jej przyjaciółek znacznie się powiększyło, odkąd adoptowała
Camerona. Matki z parku tworzyły nieformalną grupę, która spotykała się raz w
tygodniu na kawie. Dzieliły się ze sobą radami i doświadczeniami, wymieniały
się książkami i czasopismami na temat wychowywania dzieci, przekazywały
sobie zabawki i ubranka, z których wyrosły ich pociechy. Carol była najstarsza
w tej grupie, ale nie przejmowała się tym.
Po wizycie w parku udała się z synkiem do sklepu z włóczkami.
- Carol! - zawołała wesoło Lydia. - Witaj!  Potem kucnęła przy wózku, jej
oczy znalazły się na wysokości oczu Camerona. - Dzień dobry, Cam.
Chłopczyk wyciągnął rączkę po motek włóczki, ale Carol była szybsza i
odruchowo cofnęła wózek, pozbawiając małego potencjalnej zdobyczy.
- Potrzebuję jeszcze jednego kłębka tej włóczki czesankowej.
- Oliwkowej, tak?
Lydia doskonale pamiętała, kto kupował, jaką włóczkę i na jaki cel. Carol
pracowała teraz nad tyloma robótkami jednocześnie, że trudno było za nimi
nadążyć, ale Lydia nie miała z tym żadnego problemu.
- Była dzisiaj Jacqueline - powiedziała.
- Już wróciła?
- Z piękną opalenizną. Wygląda na bardzo szczęśliwą - dodała z uśmiechem.
- To wspaniale.
- Przyjdzie w piÄ…tek.
- AMix?
Czwarta członkini ich grupy nie mogła być z nimi w każdy piątek, bo nie
pozwalały jej teraz na to obowiązki w szkole gastronomicznej.
Lydia pokręciła głową.
- Obawiam się, że w ten piątek nie będzie mogła przyjść.
Carol westchnęła.
- Zawsze brakuje mi Alix, kiedy jej z nami nie ma.
- Mnie też - przyznała Lydia. - A pamiętasz, co o niej myślałyśmy, gdy
zapisała się na kurs?
- Byłam przekonana, że Jacqueline i Alix rzucą się sobie do gardeł. - Carol
roześmiała się. - Były niemożliwe, ciągle sobie przygadywały.
- Jak dzieciaki.
- Właśnie.
Carol wciąż nie mogła się nadziwić szokującej odmianie, jaka nastąpiła w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl