[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozwalenie drugiej ścianki poszło jej znacznie szybciej. wiczenie czyni mistrza, pomyślała z niejaką
ironią. Po kilku minutach zrobiła w ścianie dziurę o wymiarach mniej więcej metr na pięćdziesiąt
centymetrów. Ostrożnie przekroczyła przeciągnięty w ścianie przewód elektryczny i przecisnęła się
między stelażem.
Wreszcie doceniła wydarzenie z przeszłości, gdy brat, będąc w jej salonie, uderzył pięścią w ścianę i
wybił dziurę. Gdyby tego nie zrobił,
46
nigdy by nie wiedziała, jak łatwo można rozwalić ścianę działową. Przynajmniej na coś przydał mi się
braciszek, pomyślała zgryzliwie.
Po drugiej stronie ściany trafiła na wąskie pomieszczenie. Musiał to być korytarz. Ruszyła wzdłuż
ściany i natrafiła na drzwi. Otwarła je i zapaliła światło. To była sypialnia. Na stoliczku nocnym stał
telefon. Niestety, bez sygnału. Wyszła na korytarz.
Po chwili dotarła do ślepej ściany, zawróciła więc i najpierw trafiła na składnicę niepotrzebnych mebli
i kartonów ze starymi ubraniami, a potem do sypialni, w której telefon też był głuchy.
Na końcu korytarza znajdowały się schody. Re-nee kilka razy odetchnęła głęboko i ruszyła do góry.
Znalazła się na głównym poziomie domu. Prąd był, ale telefony milczały. Niebo było bezchmurne,
więc to nie wina przyrody, a raczej dwóch napastników, którzy zamknęli ją w piwnicy.
Choć nikt nie przybiegł, gdy z hałasem rozwalała ścianę, nie oznaczało to jeszcze, że nikogo nie było
w domu. Ostrożnie weszła do kuchni. Stalowe rolety antyhuraganowe były nadal opuszczone, więc
okna odpadały jako droga ucieczki z domu. Nie znając kodu dezaktywującego system alarmowy, nie
miała szansy ich podnieść.
Penetrowała parter dzięki światłu z pozapalanych lamp rozmieszczonych w różnych miejscach. Serce
mocno biło jej ze strachu. Sprawdzała pokój po pokoju, podnosząc słuchawki telefonów i szu-
47
kając czegoś przydatnego do ucieczki. Komputer na biurku był zniszczony, nie nadawał się do użytku.
Renee znalazła swoją torebkę na podłodze koło drzwi. Niestety, pistolet i komórka zniknęły. Zabrali
nawet kaburÄ™ na kostkÄ™.
Drzwi frontowe były nadal zamknięte. Przyjrzała się centralce alarmu. Czerwone światełka sygna-
lizowały, że system był włączony. Gdyby udało się jej otworzyć drzwi, to sygnał ściągnąłby tu policję.
To był niezły pomysł, zresztą niewiele miała do stracenia. Utrzymywanie fałszywej tożsamości też nie
miało już sensu, skoro Paul Reyes zniknął albo... został zamordowany.
Zaczęła szarpać się z drzwiami... i nic. Jeszcze raz przekręciła pokrętło wbudowane w gałkę. Tym
razem zasuwka przesunęła się, a gałka przekręciła, lecz drzwi nie poddały się.
Trochę spanikowała. Wytarła spocone palce o spodnie i znów spróbowała. Spojrzała na zasuwę. Nic
dziwnego, że drzwi się nie otworzyły. Zapomniała ją przesunąć.
Czyżby narkotyki nadal otępiały jej umysł? Cóż, widocznie tak. Zaraz jednak spostrzegła, że do
przesunięcia zasuwy potrzebny jest specjalny klucz, bo inaczej blokada nie puści.
- Cholera!
Nie panikuj, uspokajała się. Znajdz inne drzwi.
Cofnęła się do schodów. A dlaczego ci łajdacy w ogóle ją tu zostawili? Dlaczego jej nie zabili? Gdzie
był Paul? Jeśli nie żył, to gdzie jest jego ciało?
48
Serce znowu zaczęło jej mocniej bić. Czy to Victor uprowadził swojego brata, żeby się z nią nie
kontaktował? Czy mógł wiedzieć, że ona tu właśnie była? Nie, to przecież niemożliwe.
Zawahała się u podnóża schodów. Zanim zacznie cokolwiek innego robić, musiała się upewnić, że
Paula nie było na piętrze. Spojrzała na piękne schody. Czyżby ciągnęli po nich Paula na górę, żeby go
tam zabić? To takie absurdalne... Ale przecież morderstwa zazwyczaj są pozbawione sensu.
Nie znalazła Paula w piwnicy ani na parterze. Jeśli na piętrze też go nie było, to przynajmniej upewni
się, że został uprowadzony z domu. %7ływy lub martwy.
Ruszyła na górę, uważnie nadsłuchując. Na piętrze korytarz biegł w dwie strony. Zciany były pokryte
drewnianymi panelami błyszczącymi jak podgrzany miód. Na podłodze leżała wykładzina dywanowa
tłumiąca kroki. Najpierw ruszyła w prawo. Spenetrowała trzy sypialnie z łazienkami. Były puste,
żadnego ciała, niczego, co mogłoby służyć za broń.
Na drugim końcu korytarza były tylko jedne podwójne drzwi. Wiodły do apartamentu właściciela, jak
domyśliła się Renee. Otwarła drzwi i zapaliła sufitowe światło. Rozświetliły się dwa piękne
żyrandole. Na ścianach identyczne panele jak na korytarzu. Zciana przy drzwiach była zastawiona
półkami bibliotecznymi po sam sufit, zapełnionymi książkami i bibelotami. Po przeciwnej stronie
49
stało wielkie, małżeńskie łóżko. Okna ozdobione były pięknymi, atłasowymi zasłonami. Nigdzie kiwi
ani zwłok. Telefon był oczywiście głuchy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]