[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znajduje się na pewnym pograniczu. Sądzę jednak, że obszar, na
którym się poruszamy, ja i moja komisja, nie powinien w nikim budzić
obronnych odruchów. Szczególniej zaś rola, o której dla pana
myślałem. Rola interpretatora. Po prostu człowieka, który by nam
objaśniał tak materiały, jak i fakty.
Chciałem w tym miejscu coś wtrącić. Nie dał mi.
 Jeszcze jedno  mówił.  Niech pan nie sądzi, że ma pan przed
sobą człowieka wstecznego. Są mi bliskie liczne wasze ideały. Uznaję
też, że w sprawach społecznych Kościół błądził. Znajdziemy więc
wspólny język. A i cele, i środki nasze, też pewien jestem, że jeśli pan
się zdecyduje w nie wniknąć, mogą się okazać panu bliskie. Nie
wykuwamy w naszej komisji żadnych narzędzi walki. Nie dążymy do
rozdmuchania konfliktów. Szukamy prawdy. Chcemy tę poznać
rzeczywistość, którą jesteście. Jest ona faktem. Jest ona nowym
składnikiem świata. Zrozumieliśmy to i chcemy wyciągnąć z tego
ostateczne wnioski. Ale na to, aby to uczynić, winniśmy jeszcze
przedtem wiele elementów i zmian pojąć, a w pierwszym rzędzie
procesów, które zachodzą na terenach takich krajów, jak pański, czysto
katolickich. Od bezstronnej, należytej analizy tych zjawisk zależy
przyszłość wszystkiego, co jest w ludzkości najlepsze.
Zamilkł. Myślałem, ze dla nabrania tchu. Nie. Czekał teraz na to, co
mu odpowiem. Aby go nie urazić, gdyż wywód jego miał szczere
akcenty, wszedłem w jego ton. Zaczął mi przytakiwać. Jego policzki
pokryły się lekkim rumieńcem. Lecz kiedy pojął, że pomimo wszystko
nie zgadzam się z jego projektem, uniósł brwi i tak zastygł z wyrazem
zdziwienia i niezadowolenia na twarzy. Analiza analizÄ…,
uprzytomniłem mu, czemu odczuwam opór, ale przecież te raporty i
materiały, o których wspominał, należało jak sam to przyznał
organizować. Należało zamawiać. Pośrednio czy bezpośrednio
wpływać na to, że szukano by u nas ludzi, którzy by je opracowywali.
Głowa księdza Miros znowu poszła w ruch. Pokręcił nią przecząco.
 Pan z tym działem nie miałby mc do czynienia rzekł.
 Nie, proszę księdza, nie mogę powtórzyłem.
 To żałuję  powiedział ksiądz.  Bo poza wszystkim byłby to akt
dobrej woli. Oczekuje pan jej od nas, a ze swojej strony nie stara siÄ™
pan wyjść naprzeciw.
Spostrzegł zaraz, że się stropiłem. Domyślił się powodów.
 Treść naszej rozmowy  rzekł  zachowam dla siebie. Nie
powtórzę jej nikomu. Może pan ode mnie odejść w zupełnym spokoju.
Jeśli w niczym nasza rozmowa nie pomogła pańskiemu ojcu, w
niczym mu też nie zaszkodziła i nie zaszkodzi.
Odprowadził mnie do drzwi. Na progu pożegnał przyjacielskim
uściskiem ręki. Na korytarzu obejrzałem się, niepewien kierunku.
Ksiądz Miros stał w drzwiach. Pokiwał mi ręką. Ukłoniłem się.
Znalazłszy się na ulicy, skręciłem w lewo. Potem w dół aż do piazza
Barberini, gdzie pośrodku wyrasta fontanna Trytona. Tu, na jej
obramieniu, pózno, pierwszego dnia w Rzymie, przysiadłem.
Przypomniałem to sobie teraz. Równo trzy tygodnie temu! Albo 
wieki temu, jak kto woli. Wszedłem do baru napić się kawy.
Potrzebuję jej teraz często. Bez niej, wydaje mi się czasem, że nie
postąpię kroku. Jest dwunasta. Plac zatłoczony samochodami.
Powietrze aż sine od ich wyziewów. A i bez nich ledwo jest czym
oddychać. Piję kawę i myślę. Wczoraj w biurze podróży oświadczono
mi, że na miejsce sypialne Rzym  Warszawa nie mogę liczyć przed
upływem dziesięciu dni, a już co najmniej tygodnia. Bilety wykupiłem
w kraju. Lecz bez rezerwowania na określoną datę. Trafiłem w sam
najgorętszy szczyt turystyczny. A więc  zmuszony jestem czekać.
Ale właśnie: czy czekać, czy nie czekać? Mógłbym przecież machnąć
ręką na sleeping. Wysiąść w Katowicach. Wtedy spędziłbym tylko
jedną noc w wagonie. Dzień, noc i dzień. Lecz akurat dni są
najcięższe. W rozpalonym wagonie, w tłoku, podróżować od rana do
wieczora to rzeczywiście coś jak znalazł dla mnie, w tym stanie, w
którym teraz jestem! Miałem przedsmak tego jadąc z księdzem
Piolantim do Lazaretto, a to był skok od Rzymu, zdaje się, że
wszystkiego pół godziny. Wobec tego  chyba czekać na to miejsce.
A jeśli tak, czy koniecznie w Rzymie? Czy nie lepiej po drodze: we
Florencji czy w Wenecji? Na zwiedzanie nie mam smaku. Jest to
ostatnia rzecz, której mi się chce w tym nastroju, w jakim jestem.
Wiem jednak, że przeminie. A ledwie przeminie, zacznę sobie
wyrzucać, że nie skorzystałem z okazji. %7łe zlekceważyłem
przyjemność wtedy, kiedy mi ona nie sprawiała najmniejszej
przyjemności. W takim razie najlepiej wyjechać za dzień, dwa. No i
rzemiennym dyszlem, z przystankami po drodze, do Krakowa.
Najważniejsze przed wyruszeniem  ochłonąć! Fizycznie się
zreorganizować, zregenerować. Odciąć się od porażki, od stojącego za
nią nonsensu, od wszelkiej myśli o ojcu. Będzie jeszcze czas
pomyśleć, jak mu wytłumaczyć, co się właściwie zdarzyło. Na razie
 tama! Głowa w piasek! Za wszelką cenę spokój. Tak, aby opuścić
Rzym zły, bo zły, ale przytomny, na wrażenia zewnętrzne rozbudzony.
A nie w takim stanie, w jakim teraz jestem, jak pies w wagonie
kolejowym pod Å‚awkÄ…!
W pensjonacie  Wanda" nie najlepiej mi. Lecz wynosić się nie warto.
Miałem zamiar, porzuciłem go. Mógłbym wrócić do tego  Nettuno",
gdzie początkowo mieszkałem. Zrezygnowałem. Pakować się,
rozpakowywać, żeby znowu po jednym dniu wszystko pchać do
walizki, to bez sensu. Wysiłek z pozoru żaden, niemniej przeto
wysiłek. Nawet na taki niewielki trudno mi się zdobyć teraz. Pomimo
tego, że drażnią mnie zmiany, które wyczuwam u wszystkich z
 Wandy" w stosunku do mojej osoby. Tylko Maliński tak mnie
traktuje, jak traktował. Dla reszty jestem powietrzem. Pani Rogulska,
spotkana na korytarzu czy w holu, przyspiesza kroku. GÅ‚owÄ… ledwie
kiwnie na powitanie, i już jej nie ma! Dopada drzwi do kuchni albo
drzwi do swego pokoju, udając zaaferowanie czy też roztargnienie.
Manewry jej są za wyrazne, bym ich mógł nie spostrzec, a zarazem w
takich granicach, że zadają ból nie obrażając. Ani jej w głowie
impertynencja, tak przynajmniej sÄ…dzÄ™. Unika mnie, oto wszystko. To
samo jej brat, Szumowski. Przy stole milczy. Moja osoba sznuruje mu
usta. Nie mam co do tego wątpliwości. Przez dobre wychowanie czy
przez delikatność, nie chcąc sytuacji czynić za jaskrawą, nie odzywa
się do nikogo. Mowy też nie ma o tym, byśmy razem poszli do
dawnego gmachu  Apolinarego". Proponował to parokrotnie, kiedy
brakowało mi czasu, dziś mam go pod dostatkiem, on jednak wziął
wody w usta.
Ile w tym roboty prałata Kuleszy, nie wiem. %7łe nie on mi zaszkodził w
kurii, gotów jestem uwierzyć. Ale że tu, w pensjonacie, napomstował
na mojego ojca, wydaje mi siÄ™ bardzo prawdopodobne. Bez wÄ…tpienia
naszą sprawę komentuje się w całej Polonii. A więc i po wszystkich
pokojach stałych mieszkańców pensjonatu  Wanda". Opiniom prałata
się tu podporządkowują wszyscy. Nagadać musiał zdrowo i stąd oni
tacy chłodni i tak stronią od mojej osoby. Na szczęście wiedzą od
Malińskiego, że wyjeżdżam. Wytrzymują więc.
Najmniejsza zmiana w naszych stosunkach zaszła z panią Kozicką.
Nie były dobre nigdy. Mogły się jednak pogorszyć. Mogła się jeszcze
nasilić ironia w jej spojrzeniu, ile razy je kieruje ku mnie. Nic
podobnego. Bez koniecznej potrzeby nie otwiera ust, grzecznościowo
się nie uśmiecha, ale na mój widok nie pryska z pokoju. Nie podrywa
się z krzesła, udając, że sobie coś przypomniała. Ale nie dzieje się to
za sprawą Malińskiego. Tak sądzę. Bo gdyby się liczyła z jego
zdaniem, od początku byłaby inna. Myślę więc, że tylko przez
przekorę cieniuje inaczej swój stosunek do mojej osoby niż reszta
rodziny. W istocie tak samo mnie osądza jak ona. Potępia jako [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl