[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z potu, łez i krwi.
- Przepraszam - jęczy Archie kretyńsko.
Gretchen siada obok i przez jakiś czas przygląda mu się uważnie,
aż w końcu wstaje i odchodzi na chwilę. Wraca ze strzykawką w
dłoni.
- Chyba już jesteś gotowy - oznajmia, podsuwając mu tę
strzykawkę do oczu. - To jest digoksyna. Zatrzyma twoje serce. A
kiedy to się stanie, umrzesz. - Delikatnym ruchem gładzi go po
policzku. - Nie bój się. Zostanę przy tobie aż do samego koń-
Archie czuje wielką ulgę. Przygląda się, jak Gretchen wstrzy-kuje
digoksynę do kroplówki i zasiada przy jego łożu śmierci. Jedną dłoń
kładzie mu na czole, a drugą lekko dotyka zbielałych kostek
palców.
Jego myśli krążą bardzo daleko od Debbie, Bena i Sary, od
detektywa Archiego Sheridana i jego zespołu śledczego, tropiącego
Wirtuoza. W jego myślach jest teraz tylko ona. Jest Gretchen i
oprócz niej nic nie ma. Jego jedyny temat i wątek. Jeśli zachowam
przytomność, mówi sobie, nie będę się bał. Puls przyspiesza, gna
coraz szybciej, aż zatraca cały swój rytm, staje się obcy, fałszywy.
Archie nie rozpoznaje już w nim uderzeń własnego serca. To tylko
jakiś przerażony, zrozpaczony człowiek dobija się do drzwi, a te
drzwi są gdzieś daleko, daleko. Ostatnią rzeczą, którą widzi, gdy za
pierś i gardło bez ostrzeżenia chwyta go wściekły ból, jest twarz
Gretchen. Ciśnienie narasta. Przed oczami zapala się potworne,
oślepiająco białe światło, a po nim wreszcie nadchodzi spokój.
40
Ian zajechał na parking pod domem Susan. Zatrzymał samo-chód.
Susan zebrała ze swoich czarnych spodni rudy psi włos, roztarła go
lekko palcami i upuściła na wycieraczkę. Subaru Iana pachniało
kosmetykami samochodowymi i psem jego żony, walsh corgi. W
altance przed kafejką na rogu siedziała grupka modnie ubranych
dwudziestokilkulatków; wygrzewali się w popołudniowym słońcu,
paląc papierosy i przeglądając tygodniki kulturalne. Kelnerzy,
marszandzi albo bezrobotni - tacy ludzie zawsze wyda-wali się mieć
mnóstwo wolnego czasu. Susan zazdrościła im. Do złudzenia
przypominali jakąś fantastyczną paczkę z liceum, taką,
do której ona nigdyy nie miała wstępu, bo kto by chciał się pokazy-
wać z dziewczyną o takiej reputacji. Spojrzała w górę, na fasadę
starego browaru, na olbrzymie okna ziejące niczym szeroko roz-
warte usta. Kamienne ściany wyglądały tak, jakby wstydziły się to-
warzystwa otaczających je ton szkła i stali.
- Wejdziesz na górę? - zagadnęła lana. Skrzywił twarz w
przepraszającym grymasie.
- Muszę przejrzeć jeden tekst.
- A pózniej? - spytała, pilnując, żeby to nie zabrzmiało jak błaganie.
- Sharon zaprosiła znajomych na kolację - odpowiedział. -Od razu
po pracy muszę wrócić do domu. Będzie jakieś danie z gotowanej
botwiny. Obiecałem, że po drodze kupię ser.
- Botwina i ser? Widzę, że to jakaś ważna kolacja.
- To jak, jutro? - zapytał z kolei Ian.
- Zapomnij.
- Nie o to mi chodzi - wyjaśnił, zakłopotany. - Pytałem, czy
będziesz miała jutro dla mnie gotowy tekst. Trzeci odcinek.
Susan strzepnęła ze spodni jeszcze jeden psi włos.
- Aha, rozumiem. Jasne.
- Przyślij go przed południem, dobrze? Tylko na pewno.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała, wysiadając z samochodu i
znikając za drzwiami budynku.
Archie wyszedł z powrotem na podwórko za domem McCallu-ma.
Burmistrza nigdzie nie było widać, pewnie zaszył się w jakimś
cichym kącie, żeby poćwiczyć przed konferencją prasową. Flan-
nigan i Heil stali w drzwiach garażu, a Anne i Claire rozmawiały
obok blaszanego składziku. Po chwili z garażu wyszedł Henry,
niosąc na rękach szarą kotkę nauczyciela. Archie skinął na niego.
- Rower już sprawdzony? - zapytał.
- Sprawdzony - odpowiedział Henry, a kotka wsadziła mu głowę pod
brodę i zamruczała głośno. - Czysty. %7ładnych odcisków palców
- %7ładnych? - zdziwił się.
- Ani jednego - potwierdził Henry. Kotka spojrzała na Archie-go
podejrzliwie, nieufnie - Wytarty do czysta. Nic nie zostało.
Archie przygryzł dolną wargę i stanął przodem do domu, biorąc się
pod boki. To było kompletnie bez sensu. Po co zawracać sobie
głowę usuwaniem z roweru odcisków palców, a potem zostawiać go
we własnym garażu? Kto nie chce, żeby dowody zbrodni
wskazywały na niego, nie zatrzymuje przy sobie czegoś, co w
praktyce jest równoznaczne przyznaniu się do winy.
- Jak sądzisz, dlaczego to zrobił? - spytał partnera. Henry wzruszył
ramionami.
- Bo był maniakiem czystości?
- Zdjęli jakieś odciski palców z broni?
- Jeszcze nie. - Henry machinalnie podrapał kotkę pod brodą. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl