[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Teraz należy po prostu zamknąć tego mordercę. I to wszystko. - A dlaczego się go
jeszcze nie zamknęło? - Bo tylko ja wiem, kto to jest. A milicja jeszcze ze mną
nie rozmawiała. - W takim razie powinien szybko zamordować i ciebie. Byłabyś
siódma. - Owszem i dziwię mu się, że nie próbuje. Piąta osoba też wie, kto to
jest, ale uzgodniliśmy między sobą, że nie ona to zezna, tylko ja. Mnie trochę
głupio, bo ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego on kazał zamordować tamtego
pierwszego. - A dlaczego go kazał napadać? - To była ta bandycka działalność na
szkodę czarnego rynku. Napadano go w trakcie załatwiania transakcji z
aferzystami i odbierano im pieniądze. On służył za przynętę. Czy może za
pułapkę, nie wiem, jak to określić. W każdym razie był podstawowym elementem
napadów. - A kto zabierał pieniądze? - Szef oczywiście. Ten chlebodawca.
- Ten czwarty?
- Ten czwarty. Morderca.
- Nonsens - powiedziała Lalka stanowczo. - Musiałby upaść na głowę, żeby kazać
mordować kurę, która mu znosi złote jajka. Wykluczone, żeby go kazał zamordować.
Nie wierzę w to. Zmień koncepcję. - Nie mogę, to wszystko już się stało. - W
takim razie przemyśl to jeszcze raz. Musi być siódmy. A co do tych napadów, to
od razu ci mogę powiedzieć, że żadnych nie było. - Proszę? - zdziwiłam się. -
Nie rozumiem, co mówisz. - To jest właśnie to, o czym cię miałam zawiadomić. -
Lalka zaczęła się nagle okropnie śmiać. - Czekaj, nie mogę, przecież to czyste
kino...! Nie było, rozumiesz, żadnych napadów, żadnych kradzieży, nic
kompletnie! Rany, chyba pęknę...! - Uspokój się w tej chwili! - zażądałam
surowo. - Nie denerwuj mnie! Mów, co to znaczy! - To znaczy, że dzwoniła do mnie
Malwina. Wiesz, teściowa Samsona. %7łona pana Karola. Prosiła mnie bardzo i z
wielkim naciskiem, żebym sobie zapamiętała, że wcale ich nie okradli. Jej mąż po
prostu zgubił sto złotych i myślał, że mu ktoś ukradł, a ona sobie tylko tak
żartowała z nudów. A ci jego znajomi zwyczajnie uroili sobie coś po pijanemu,
mylili się przy liczeniu pieniędzy, przeoczyli jakieś wydatki, w ogóle też
żartowali, a tak naprawdę nikt nie poniósł żadnych strat. Nikt nikogo nie
napadł. Nigdy w życiu o żadnych napadach nawet nie słyszeli. Nie wierzyłam
własnym uszom. Pomyślałam, że Lalka się wygłupia. - Na litość boską, co za
brednie mówisz?! - spytałam w osłupieniu i ze zgrozą. -%7ładne brednie. Stwierdzam
fakty. Mogę ci ręczyć, że nikt za skarby świata nie przyzna się do jednej
utraconej złotówki. Nie ma ani jednej poszkodowanej osoby. Jest to wiadomość
pewna, mur, beton, granit. Jak chcesz, to się teraz zastanów, co wobec tego
robili ci dwaj, którzy zamordowali tego pierwszego. - Wiesz... W tej sytuacji to
ja naprawdę nie wiem, co oni robili... -powiedziałam słabo, odzyskawszy głos. -
Może też sobie coś uroili. - No chyba. Możliwe, że i zbrodni w ogóle nie było. -
No nie. Zbrodnia była. Zwłoki wszyscy widzieli na własne oczy... - Ale drugiej
zbrodni. Ta szósta... Zaraz, szósta! Tak, ta szósta osoba po prostu wpadła pod
samochód przypadkowo... - Głupia jesteś, ja to też widziałam na własne oczy!
Czekaj... Rany boskie...!!! W błyskawicznym skrócie pojawiły mi się nagle w
pamięci wszystkie wiadomości, jakie kiedykolwiek posiadałam na temat przepisów
prawa. Uświadomiłam sobie, co zrobiłam i jak wyglądam. To przecież ja
zawiadomiłam majora o.kradzieżach i napadach! Jeżeli poszkodowani się wyprą, a
efektów kradzieży i dowodów rzeczowych nie ma... Jasne, wymyśliłam to sobie,
ubzdurzyłam, mam przecież wyobraznię, posłużyłam się imaginacją dla draki i nie
miałam nic lepszego do roboty, jak tylko lecieć do milicji i wprowadzać ją w
błąd! Oczywiście, ja jedna przecież twierdziłam, że były kradzieże i napady!
Wprowadziłam w błąd milicję i dowaliłam jej roboty! Dopiero za to się solidnie
siedzi!... - Pojęcia nie mam, co zrobić - powiedziałam z rozpaczą. - Chyba też
się wyprę wszystkiego. %7łeby oni sparszywieli, ten cały margines społeczny. Nie
mogłaś powiedzieć wcześniej? - Nic wcześniej nie wiedziałam. W ogóle najlepiej
byłoby wszystko wiedzieć wcześniej. Gdybym wcześniej wiedziała że się do mnie
wczoraj wybierasz, umówiłabym się z tobą u znajomych, bo samochód mam w
warsztacie, tapicerkę robię i jestem spieszona. A nawet blisko ciebie byłam, na
Płatowcowej. - Niedaleko mordercy - mruknęłam mimo woli, bo na Płatowcowej
mieszkał Gaweł. - Co? Jakiego mordercy...?! A! %7ładnego mordercy nie widziałam.
Widziałam półgłówka. - Jakiego znowu półgłówka? - spytałam w roztargnieniu, bo
już zaczęłam myśleć o sposobach wybrnięcia z okropnej imprezy. - Hałaśliwego -
odparła Lalka. - Siedzieliśmy na tarasie i rozmawiać nie było można, bo ten
półgłówek zagłuszał. Co on takiego zobaczył w tej telewizji, pojęcia nie mam,
ale kwiczał tak, że echo niosło. Taki cienki chichot z siebie wydawał, hiii,
hiiii! Widać go było przez otwarte okno, bo to sąsiedni dom, siedział sam przed
telewizorem przy świetle, popijał koniaczek i kwiczał. Półgłówek, nic innego!
Przeznaczone mi było widać przeżywać przy tej rozmowie wstrząs za wstrząsem. -
Czekaj - powiedziałam pośpiesznie. - Tłusty był? - Kto? Ten półgłówek? Tłusty. I
prawie łysy. I miał taką czerwoną wesołą mordkę. Gaweł...! Nikt inny! Nie mógł
przecież mieszkać przy Płatowcowej drugi taki sam...! - Czekaj - powtórzyłam. -
Czy nie stał na stoliku naprzeciwko okna taki wielki, czerwony wazon z chińskiej
laki? - Czy z laki, to nie wiem, ale czerwony stał. Rzucał się w oczy. Bo co?
Znasz go? - Czekaj. O której tam byłaś? To znaczy, o jakiej porze widziałaś tego
chichoczącego półgłówka? - Rozumiem z tego, że jest to pewnie następna ofiara
albo następny zbrodniarz - rzekła Lalka z: uciechą. - Niech pomyślę. Od
siódmej... Nie, od wpół do ósmej. Piętnaście po dziesiątej zaczęło się gadanie o
wychodzeniu, wszyscy patrzyli na zegarki. Do wpół do jedenastej tak siedział,
możliwe, że dłużej, ale o wpół do jedenastej wyszłam. Z tego widzę, że on
przechichotał dziennik, wiadomości sportowe, pogodę... Co on w tym widział?! -
On ma oryginalne poczucie humoru. Boże wielki! Nic z tego wszystkiego nie
rozumiem, znów się pogmatwało. Wiesz, możliwe że masz rację, chyba rzeczywiście
zmienię koncepcję... - Zmień - poradziła mi Lalka. - I nie zapomnij, że żadnych
napadów nie było! Zaniechałam poszukiwania majora. Czułam się gruntownie
ogłuszona i całkowicie zdezorientowana. Owszem, można było przyjąć, że do
rozjeżdżania Baśki Gaweł wydelegował jakiegoś zastępcę, ale przecież nie
chichotałby przez cały wieczór! Trudno sobie wyobrazić, że rozśmieszyła go tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]