[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziewczynie, która go nieco wyprzedzała, i poczuł odrazę do siebie za to, że pozwolił Julii wlezć
mu do łóżka.
Usiedli, a raczej wyciągnęli się na łożach, bo Anicius nalegał, żeby jeść w dobrym,
starorzymskim stylu. Padwayowi było bardzo niewygodnie. Wyraz twarzy Aniciusa był mu
dziwnie znajomy. Tak patrzy człowiek, który pisze albo ma zamiar napisać książkę. Zaczęły się
podchody:
- Och, te zwyrodniałe czasy, w których żyjemy, prześwietny Martinusie! Lira Orfeusza brzmi
coraz ciszej, Kaliope przysłoniła twarz, radosna Talia umilkła; hymny naszego Zwiętego Kościoła
wyparły słodkie pienia Euterpe. Tylko kilku z nas dzierży pochodnię poezji, brodząc przez
Hellespont barbarzyństwa. Niewielu uprawia ogród kultury.
- To wielkie dzieło - rzekł Padway usiłując wygodnie się ułożyć.
- Tak, znosimy trudy godne Herkulesa. Czy zechciałbyś rozważyć, z orlą bystrością
wydawcy, książeczkę moich wierszy? - Pokazał plik papirusów. Niektóre z nich są całkiem niezłe,
jeśli niegodnemu autorowi wolno tak powiedzieć.
- To z pewnością bardzo zajmujące. - Padway uśmiechnął się z wysiłkiem. - Jeśli jednak
chodzi o wydanie, muszę cię uprzedzić, że podpisałem już umowy z trzema twymi dostojnymi
kolegami, co razem z gazetą i podręcznikami szkolnymi przesunie termin druku twoich wierszy o
kilka tygodni.
- Och - westchnął słabo Anicius.
- Prześwietny Trajanus Herodius, znamienity Jan Leontius i poważany Felix Avitus. Wszyscy
złożyli poematy epickie. Ze względu na ryzyko sprzedaży ci dostojni panowie podjęli
odpowiedzialność finansową za publikację.
- To znaczy?
- To znaczy, że zapłacili z góry i odbiorą zysk po sprzedaniu nakładu, z uwzględnieniem
marży dla księgarza. Oczywiście, znakomity panie, jeśli książka jest naprawdę dobra, autor nie
musi się martwić o zwrot poniesionych kosztów.
- Tak, tak, prześwietny Martinusie. Rozumiem. Jakie szanse dajesz memu małemu dziełku?
- Musiałbym się z nim najpierw zapoznać.
- Doskonale, przeczytam ci trochę teraz, żebyś mógł wyrobić sobie pogląd.
Anicius usiadł. Jedną ręką dzierżył papirus, a drugą czynił dostojne gesty:
Mars grzmiącą trąbą pana obwołuje
MÅ‚ody Jupiter objÄ…Å‚ tron niedawno,
Ponad gwiazdami Natura go sadza,
Pomniejsze bogi wielbiÄ… swego pana.
Z pompą przejmuje władzę starożytną...
- Ojcze - przerwała Dorothea - jedzenie ci wystygnie.
- Co? A, tak, dziecko.
- Poza tym sądzę - kontynuowała - że powinieneś wyrazić od czasu do czasu trochę
chrześcijańskich uczuć zamiast tych wszystkich pogańskich przesądów.
Anicius westchnÄ…Å‚:
- Martinusie, jeśli kiedykolwiek będziesz miał córkę, wydaj ją wcześnie za mąż, zanim
rozwinie się u niej zmysł krytyczny.
W sierpniu Neapol skapitulował przed Belizariuszem. Thiudahad nie zrobił nic, żeby pomóc
miastu. Kazał natomiast uwięzić rodziny tamtejszego małego gockiego garnizonu, żeby zapewnić
sobie wierność żołnierzy. Naprawdę energicznie bronili miasta neapolitańscy %7łydzi. Wiedząc o
religijnych kompleksach Justyniana nie spodziewali się niczego dobrego po zmianie rządów.
Padway dostał mdłości, gdy się o tym dowiedział. Ileż mógłby zrobić, gdyby mu tylko
pozwolono. A teraz wystarczy głupi przypadek, żeby go usunąć z tego świata. Jedno ze zwykłych
wojennych zdarzeń, takie, jakie przytrafiło się Archimedesowi. W tej epoce cywile, którzy stanęli
na drodze wojaków, traktowani są zgodnie ze starym, bezlitosnym wojennym obyczajem, który i w
jego własnych czasach stał się na powrót modny po krótkiej stupięćdziesięcioletniej przerwie na
względny humanitaryzm.
Fritharik zapowiedział przybycie grupy Gotów, którzy chcą obejrzeć dom Padwaya. Dodał
grobowym tonem:
- Thiudegiskel jest z nimi. Wiesz, ten syn króla. Uważaj na niego, prześwietny szefie, może
narobić kłopotu.
Sześciu młodzieńców wkroczyło do domu z mieczami u boku, co nie należało do szczytów
uprzejmości nawet według tolerancyjnych kryteriów epoki. Thiudegiskel był przystojnym,
jasnowłosym młodzieńcem. Odziedziczył po ojcu wysoki ton głosu.
Gapił się na Padwaya jak na okaz w zoologu i wreszcie powiedział:
- Chciałem zobaczyć, co tu masz, odkąd dowiedziałem się, że mamroczecie coś z moim
starym o rękopisach. Ciekawski ze mnie typ. Aktywny umysł, rozumiesz. Po kiego diabła te głupie
maszyny?
Padway pokazał mu prasy drukarskie.
- Rozumiem. To doprawdy prosta sprawa. Sam mogłem to wymyśleć. To dobre dla tych,
którzy to lubią. Sam umiem pisać i czytać i wszystkie te głupoty. Lepiej niż większość ludzi.
Naprawdę. Ale nigdy o to nie dbałem. Nudy. To nie dla takiego zdrowego chłopa jak ja.
- Bez wątpienia, bez wątpienia, panie - powtarzał nerwowo Padway. Mam nadzieję, że
wściekłość, którą poczuł, nie odbiła się na jego twarzy.
- Słuchaj, Willimerze, pamiętasz, jaką uciechę mieliśmy z tego kupca ostatniej zimy? Był
trochÄ™ podobny do Martinusa. Taki sam wielki nos.
Willimer ryknął śmiechem.
- Pewno, że pamiętam! Guths in himinam! Nigdy nie zapomnę, jak wyglądał, kiedy mu
powiedzieliśmy, że ochrzcimy go w Tybrze z kamieniem u szyi, żeby anieli go nie wyciągnęli. Ale
najśmieszniejsze było, kiedy jacyś żołnierze z garnizonu aresztowali nas za napaść.
Między jednym a drugim wybuchem rubasznego śmiechu Thiudakiskel wyrzucił z siebie:
- %7łałuj, że cię tam nie było, Martinusie. Trzeba było widzieć wyraz twarzy starego Liuderisa,
kiedy zobaczył, kim jesteśmy. Mówię ci. Zawsze żałowałem, że ominęła mnie scena chłostania
żołnierzy, którzy nas schwytali. Co jak co, ale mam poczucie humoru w takich sprawach.
- Zechciałbyś zobaczyć coś jeszcze, panie? - zapytał Padway z kamienną twarzą.
- No, nie wiem... Ale, ale: po co ci te skrzynie?
- Właśnie nadeszło trochę surowca do naszych maszyn, mamy huk roboty - zełgał Padway.
Thiudegiskel uśmiechnął się dobrodusznie.
- Nie nabieraj mnie, wiem, o co chodzi. Chcesz się wymknąć z całym kramem z Rzymu,
zanim nadejdzie Belizariusz, prawda? Co jak co, na takich sztuczkach to ja potrafię się poznać...
No, nie mówię, że cię za to potępiam, chociaż wygląda na to, że masz poufne wieści o wojnie. -
Obejrzał nowy teleskop z brązu leżący na warsztacie. - O, jaki ciekawy prryrządzik. Wezmę go
sobie, jeśli pozwolisz.
Tego było za wiele, nawet jak na przeogromną roztropność Padwaya.
- Nie, panie, przykro mi, ale potrzebne mi to do pracy.
Thiudegiskelowi oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Co? Chcesz powiedzieć, że mi tego nie dasz?
- Tak, panie, tak właśnie.
- No... hm... hm..., jeśli zajmujesz takie stanowisko, zapłacę ci.
- To nie na sprzedaż.
Thiudegiskelowi kark poczerwieniał ze wstydu i złości. Pięciu kompanów podeszło do niego
z dłońmi spoczywającymi na rękojeściach mieczy.
Wilimer odezwał się niskim głosem:
- Szlachetni panowie, jak sądzę, obraża się tu syna naszego króla.
Sięgnął po teleskop, który Thiudegiskel odłożył był już na miejsce. Martin był szybszy.
Znacząco uderzał się tubusem po lewej dłoni. Wiedział, że jeśli nawet wyjdzie z opresji w jednym
kawałku, będzie pluł sobie w brodę za ten akt brawury godzien zmacerowanego kretynizmem
mózgu błędnego rycerza. W tej chwili był jednak zbyt rozwścieczony, by o to dbać.
Nieprzyjemną ciszę przerwało szuranie nóg za Padwayem. Goci oderwali od niego wzrok. W
drzwiach stał Fritharik. Pas miał przesunięty, tak że pochwa z mieczem zwisała z przodu. Obok
Nerva trzymał długi brązowy pręt. Za nimi tłoczyli się robotnicy, każdy z tępym narzędziem w
dłoni.
- Wygląda na to, że ci ludzie nie mają wychowania - powiedział Thiudegiskel. - Powinniśmy
dać im nauczkę, ale obiecałem staremu więcej się nie bić. Co jak co, ale zawsze dotrzymuję
obietnic. Chodzcie, chłopaki. - Poszli sobie.
- Uff! - odetchnął Padway - dziękuję. Gdyby nie wy, dostałbym po kulasach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]