[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to szansa. Jeśli mężczyzna czy kobieta otrzymują tę szansę, należy ją
podjąć bez względu na ryzyko. Miłość jest ważna, Evelyn.
Uniosła z zakłopotaniem wzrok. Na tę jedną chwilę, w której padły
te słowa, odkryła swoją duszę.
- Rozumie pani?
Evelyn powoli skinęła głową.
-Tak.
- Zgadza się pani?
- Tak. - Jej głos był teraz silniejszy.
- To dobrze. - Polly odetchnęła i jej chwilową bezbronność zastąpił
wyraz konsternacji. - Panna Thorne jest w oczywisty sposób najbardziej
powołana do tego, żeby pomóc pannie Bede uświadomić sobie tę praw
dę, ale zwiała, a nikt w tym domu nie został wyposażony przez naturę
czy doświadczenie do odegrania roli Kupidyna.
- To prawda. - Evelyn westchnęła. - Co w takim razie robimy?
Polly uderzyła dłońmi w uda. Bernard uniósł głowę.
- Och, proszę się tak nie przejmować, że zgubiła pani oczko, panno
Makepeace - powiedziała głośno Evelyn. - I tak idzie pani wręcz do
skonale. - Zniżyła głos: - Ciszej... Bernardowi bardzo by się nie podo
bało, gdyby wiedział, co knujemy.
Polly skinęła ze zrozumieniem głową.
- Słusznie - szepnęła. - A wracając do do panny Bede... Najważ
niejszą sprawą jest ustalenie, jakie są jej plany na najbliższą przyszłość.
Czy mogłaby pani, Evelyn, poprosić ją, żeby tu przyszła?
179
- Oczywiście. - Evelyn wstała i rzuciła szybkie, ukradkowe spoj
rzenie w kierunku syna. Bernard przewrócił stronicę książki.
Poszła prosto do pokoju Lily i dyskretnie zapukała. Nikt nie odpo
wiedział. Sądząc, że Lily może być w bibiotece, ruszyła schodami w gó
rę, gdy wtem usłyszała nad głową odgłos kroków, tam i z powrotem
wzdłuż korytarza. Zatrzymała się. Kto to może być?
Avery zajmował pokój na piętrze, ale jak na niego kroki były zbyt
lekkie. Kathy albo Meny? Za pózno było, by mogły jeszcze pracować,
a poza tym Teresa i jej blizniaki co noc gromadziły wokół siebie cały
dwór i czyjakolwiek nieobecność byłaby zle widziana. Pozostawała
tylko Lily.
Lily? Jeśli istotnie była to Lily, Evelyn powinna o tym wiedzieć.
Powoli, ostrożnie weszła na drugie piętro. Wychyliła się zza rogu i spoj
rzała w głąb mrocznego, skąpo oświetlonego hallu.
Lily chodziła nerwowo tam i z powrotem obok drzwi prowadzących
do sypialni Avery'ego, wykręcając palce i mrucząc coś do siebie pod
nosem. Co jakiś czas zatrzymywała się nagle i z założonymi na piersi
rękami wpatrywała się zdecydowanym wzrokiem w zamknięte drzwi.
Pózniej, tak samo nagle, ramiona jej opadały i podejmowała swój pełen
niepokoju spacer.
Dlaczego Lily nie potrafi...
Ależ tak!
Uśmiech rozjaśnł twarz Evelyn i momentalnie zamarł. Ta dziewczy
na nigdy... nie odważy się... nic nie zrobi... w sytuacji, gdy cały dom
jest pełen ludzi! Cóż, w takim razie - pomyślała z obcąjej dotąd stanow
czością - ona, Bernard, Polly, cała reszta powinna po prostu opuścić
dom, głośno, ostentacyjnie i z równie głośnymi zapewnieniami, że nie
wrócą zbyt szybko.
Uniósłszy spódnicę, podreptała prędko na palcach w dół, a gdy do
tarła do parteru, po raz pierwszy od czasu, gdy była dziewczynką, ruszy
ła biegiem. Chwyciła z wieszaka w hallu czepek i pelerynę i wpadła jak
burza do salonu.
- Co się stało, Evelyn? - Polly, zaskoczona, zaczęła się podnosić,
zapominając o swoim stanie.
- Musimy... musimy pojechać... do miasta - wydyszała Evelyn.
Bernard podniósł wzrok.
- Do Little Henty? - spytał. Tak nazywało się skrzyżowanie dróg,
gdzie znajdował się pub, sklep warzywny i jeszcze jeden, z artykułami
kolonialnymi. - Po co?
- Nie do Little Henty. Do Cleave Cross.
180
- Ale to ponad trzydzieści kilometrów stąd! - powiedział Bernard,
zdumiony. - Jest ósma wieczorem. Czy nie możemy pojechać rano?
- Nie. Chcę dotrzeć na miejsce z pierwszym brzaskiem, tak żeby
śmy mogli zobaczyć wschód słońca w porcie. To coś w rodzaju święta
dla... dla panny Makepeace.
Oczy Polly rozszerzyło niedowierzanie.
- Smutno jej tak tu siedzieć cały czas... I ten okropny, budzący
mdłości zapach mokrego popiołu! Prawda, moja droga?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]