[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mację, a ty pospiesznie wrócisz do domu. - Rzuciła na nie-
go okiem. - Przychodziłam tu czasami wieczorem, żeby po
prostu zwinąć się na sofie i czekać na ciebie. Wyobrażałam
sobie, że pewnego dnia staniesz w drzwiach i zaczniemy żyć
tak, jak planowaliśmy. Ale nie zrobiłeś tego, Matt. A potem,
kiedy pojawił się Tom, nie miałam już czasu na bezmyślne
marnotrawienie. Musiałam radzić sobie z życiem takim, ja-
kim się stało.
- Matka niczego mi nie powiedziała, ponieważ nigdy do
niej nie dzwoniłem. Wystawiła dom i szklarnie na sprzedaż
następnego dnia po śmierci ojca. A przez całe życie mówio-
no mi, że to jest moja spuścizna. %7łe któregoś dnia to ja będę
Hanoverem w firmie  Hanover i Syn". Moje wykształcenie,
tytuł naukowy, moje całe życie było na to ukierunkowane.
Po raz pierwszy dotarło do mnie, że to się nigdy nie stanie,
kiedy nazajutrz po pogrzebie pojawił się pośrednik handlu
nieruchomościami z potencjalnym klientem.
- Nie rozumiem. Dlaczego matka miałaby ci to zrobić?
S
R
Wzruszył ramionami.
- Odczułem to jako sprawę osobistą. Chyba karała mnie
za grzechy mojego ojca. Błagałem ją... - Przerwał, jakby
wspomnienie było zbyt bolesne. - %7łałuję, że nie załamała
się nerwowo, jak twój ojciec. Mógłbym przejąć firmę, a my
wspólnie moglibyśmy odnowić partnerstwo Gilbertów i Ha-
noverów nad grobami naszych rodziców.
- Tani chwyt, Matt.
- Tak, oczywiście. - Jego usta się śmiały. - Przepraszam.
Słowa były właściwe, ale kompletny brak uczucia w jego
głosie odebrał im sens. Wstała z kanapy, by oddalić się choć
trochÄ™ od niego.
- Zawsze wydawało mi się, że twoja matka wystawiła fir-
mę na sprzedaż, ponieważ ty wyjechałeś.
- Czułaś się winna, prawda?
- Dlaczego miałam się czuć winna? To ty opuściłeś mnie,
pamiętasz? - A potem dodała: -/Nigdy się z nią nie kontak-
towałeś? Nie dzwoniłeś, żeby zapytać, jak sobie daje radę?
Jak siÄ™ czuje?
- Nie potrafiłem się zmusić do rozmowy z nią. Od czasu
do czasu wysyłałem jej pocztówkę z jednym zdaniem, żeby
wiedziała, że żyję.
- To i tak więcej niż zrobiłeś dla mnie. Mam nadzieję, że
nie uczynię w życiu niczego takiego, żeby Tom mnie tak
znienawidził - dodała.
- Już zrobiłaś, Fleur. Masz jednak większe szczęście niż
moja matka. Daję ci szansę naprawienia szkód, zanim bę-
dzie za pózno.
-I mam ci za to dziękować?
- Powinnaś raczej dziękować temu, kto przysłał mi ten
S
R
wycinek. Och, słono zapłaciłem za swoje okrucieństwo.
%7łałuję, że byłem dla matki tak surowy - rzekł po chwili.
- Może, gdybym z nią rozmawiał, szybciej dowiedziałbym
się prawdy... Nawet nie przyszło mi do głowy, że mogłaś
być w ciąży. Zawsze byłaś taka skrupulatna w tych spra-
wach...
- Owszem. Ale potem moja matka umierała przez cały
miesiąc. To był koszmar... Byłam ciągle w biegu. Wzięcie tej
czy innej pigułki umknęło mojej uwadze. W rzeczywistości
minęło sporo czasu, zanim zdałam sobie sprawę, że jestem
w ciąży. Bardzo przepraszam, Matt...
- Co mu powiedziałaś? - spytał. - Swojemu ojcu.
- O Tomie?
- Wydaje mi się, że nawet w swojej najgłębszej rozpaczy
musiał być zainteresowany, kim jest ojciec jego wnuka.
- Powiedziałam mu prawdę, Matt.
- Prawdę? - Zmarszczył brwi.
- Powiedziałam mu, że moja ciąża była rezultatem nic nie
znaczącej jednej nocy - stwierdziła z goryczą. - Rezultat stu-
denckiej zabawy, gdy się za dużo wypije.
- Nie wierzÄ™ ci!
- No cóż... - Była pewna, że również jej ojciec nie uwie-
rzył. - To częściowo prawda. Nasze małżeństwo trwało prze-
cież jedną noc.
- Jesteś wciąż moją żoną - obruszył się.
- Tylko formalnie.
- Powinnaś zdawać sobie sprawę, że mimo wszystko to się
liczy.
- Małżeństwo to więcej niż świstek papieru, Matt.
- Masz racjÄ™, ale sprawy za chwilÄ™ siÄ™ zmieniÄ…. Wez ze so-
S
R
bÄ… Toma i przyjedz jutro po szkole do mojego domku i mo-
żemy zacząć poznawać się wzajemnie.
- Jutro? Ale ja potrzebujÄ™ czasu...
- Miałaś czas. Pięć lat, dwa miesiące i cztery dni. To wy-
starczy.
- Matt, proszÄ™...
- Zachowuję się wspaniałomyślnie, Fleur. Doceń to. Mógł-
bym pójść jutro do sądu. Lub po prostu pojawić się u twoich
drzwi i domagać się swoich praw. Zwerbować do pomocy
twojego ojca.
- Do pomocy? Myślisz, że by ci pomógł?
- Podejrzewam, że gdyby znał prawdę, miałby o wiele wię-
cej zrozumienia dla moich uczuć niż ty.
- Nie, to nieprawda. Rozumiem je. - Oczywiście, że rozu-
miała. - Proszę, Matt. Nie rób niczego w pośpiechu. To może
chłopcu wyrządzić krzywdę. .
- Wszystko w twoich rękach. A może myślałaś, że
uśmiechniesz się do mnie, przeprosisz i po prostu odejdę?
- Zrobiłeś to przedtem - przypomniała. Musiała być silna.
Oczywiście, że Matt miał swoje prawa, ale ważniejsze było
zdrowie i szczęście jej małego chłopca. - Skąd mogę wie-
dzieć, że znów tego nie zrobisz? To jest dziecko, którego ży-
cie zamierzasz wywrócić do góry nogami. Mały chłopiec...
- Moje dziecko - wtrącił. - Mój syn.
- Zły zaimek, Matt. Nie należy tylko do ciebie. Jeśli poja-
wisz się w jego życiu, nic nie będzie już takie jak dawniej. We
wszystkim, co będziesz robił, będziesz musiał uwzględnić je-
go osobę. Jego dobro. Nie będzie już więcej  ja". - Przerwała,
by zaczerpnąć oddechu. - Może powinieneś zastanowić się
nad odpowiedzialnością, zamiast nad swoimi drogocennymi
S
R
prawami. I podjąć decyzję, kiedy jeszcze możesz odejść stąd
jako wolny, niezależny człowiek.
- To wydaje ci się atrakcyjne? - Wstał, podszedł do niej
i, patrząc jej w oczy, spytał: - Czy za tym tęsknisz, Fleur, po
nocach, kiedy nie możesz spać? Kiedy nie wiesz, co robić, że-
by zapłacić rachunki? Kiedy nie ma nikogo, kto by cię przy-
tulił i powiedział, że wszystko będzie w porządku? Marzysz
o tym, by odejść wolna i robić, co chcesz? Powiedz słowo,
a tak będzie.
Czy on naprawdę sądził, że to takie proste? Była matką.
Nie było takiej siły, która odciągnęłaby ją od dziecka. Była
również żoną i nawet teraz zdarzały się noce, kiedy budziła
się i, zanim wróciła jej pamięć, szukała Matta. Ale nie mogła
się do tego przyznać.
Wyciągnął rękę i uniósł jej brodę, zmuszając ją do patrze-
nia mu w twarz.
- Pracowałem ciężko, Fleur. Jestem bogatym człowiekiem.
Mógłbym to dla ciebie zrobić. Daj mi to, czego chcę, a ja usu-
nÄ™ wszystkie twoje problemy.
S
R
ROZDZIAA CZWARTY
Dotyk Matta na swojej skórze odczuła jak rozpalone żela-
zo. Jego oczy płonęły w jej oczach. Fleur stała, przygwożdżo-
na do podłogi, niezdolna do wykonania ruchu.
Pogładził ją po policzku.
Ten gest wręcz prowokował, by przywarła do niego, ogrza-
ła się jego ciepłem i przyjęła jego propozycję.
Przez moment odczuła taką pokusę.
Kłębiło się w niej tyle czułych wspomnień. Te wszystkie
obietnice, zapach siana zgniecionego ich ciałami...
Otworzyła oczy, nieświadoma nawet, że miała je zamknię-
te, i nagle gwałtownie wróciła do rzeczywistości. To nie był
przecież ten chłopiec, którego kiedyś pożądała.
Dziś był mężczyzną, wokół którego unosiła się aura pew-
ności siebie, siły i dostatku.
Takiego Matta Hanovera nie znała.
Ale jemu, jak widać, wydawało się, że ją znał. Uważał, że
wystarczy nacisnąć właściwe guziki, a ona zrobi wszystko,
czego chciał. Nawet wyrzeknie się Toma. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl