[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drogę, by znalezć kogoś do sterroryzowania. Na końcu korytarza miał szczęście trafić na grupę więzniów
letargicznie myjących podłogę. Poświęcił im dobre pięć minut swego czasu, kończąc swój wykład wylaniem
na nich zawartości ich wiadra. %7łycie znowu nabrało koloru, a on czuł się już dużo lepiej.
Tuż za rogiem wpadł na majora Divalordy, którego twarz, nawet w kiepskim więziennym świetle, była trupio
blada. Dorn zasalutował sztywno. Major pokiwał głową.
- W strasznych czasach żyjemy. Straszne czasy, mój Dorn... Wezwano mnie do biura pułkownika. Mam tam
być o 11.07... Myślę, że
nie jest zadowolony z tej sprawy Diirera.
Dorn chrząknął, co miało oznaczać sympatię i poszedł w stronę zbrojowni, nad którą pieczę trzymał
obertfeldwebel Thomas. Thomasowi pomagał Legionista, któremu z kolei, przez trzy dni w tygodniu,
pomagał Mały. Zbrojownia była dobrym miejscem do pracy. Rozkaz mówił, by drzwi były zawsze zamknięte
od środka. Praktycznie więc w środku można było robić wszystko. Kiedy przyszedł Dorn, trwała właśnie gra
w karty. Kiedy wreszcie Thomas mu otworzył, karty zdążyły zniknąć, a Legionista i Mały zawzięcie czyścili
broń.
- Nazywacie to zbrojowniÄ…?
Dorn spojrzał się z wyższością dookoła. Zbrojownia nie podlegała jego jurysdykcji, ale zawsze warto było
spróbować.
- Wygląda bardziej na śmietnisko niż na zbrojownię.
Kopnął pusty pojemnik po nabojach i odwrócił się do Thomasa.
- Jakby ci się podobało, gdybym zameldował o tym... burdelu, tym... chaosie? Co? Mogę tak zrobić. Jakbym
chciał, to mogę ci popsuć stosunki z pułkownikiem Voglem. Nie chciałbym tego robić, ale naprawdę, radzę ci
Thomas, wyjmij palec z dupy i wez siÄ™ za porzÄ…dki.
- Mnie tam się tu podoba tak jak jest - lakonicznie odparł Thomas.
Zapadła cisza. Dorn kiwnął głową ostrzegawczo i odwrócił się do wyjścia. Gdy już wychodził, zatrzymał go
głos Legionisty.
- Trochę to głupio wyszło z tym Gustawem,
co nie?
- Nic mi o tym nie mów! - wrzasnął Dorn,
jego chłodna fasada znikła.
- Co za historia! Pierdolona świnia!
- Kto? Feldwebel Lindenberg?
- Nie ten. Mam na myśli Diirera. Jak mógł się tak zachować doświadczony strażnik! Ponad dwadzieścia lat
służby i daje się udusić jakiemuś szaleńcowi...
- Bardzo nieostrożnie - skomentował Legionista. - Oczywiście, to mogło się wydarzyć tylko w takim miejscu
jak to.
Oczy Dorna rozbłysły niebezpiecznie.
- Co dokładnie chcesz przez to powiedzieć? Chcesz mnie obrazić?
Legionista wyglądał na zszokowanego.
- Ależ skąd! Nawet mi to do głowy nie
przyszło.
- W końcu - dodał Mały ochoczo - to nie pańska wina przecież. Nikt pana nie może obwiniać. To tylko pech,
że stało się to w pańskiej sekcji, rozumie pan? Jednak... - dodał filozoficznie - zawsze musi być ten pierwszy
raz, prawda? Zawsze tak mówię. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Mogłoby się to przytrafić najlepszemu z
nas. Na pana miejscu nie przejmowałbym się tym tak bardzo.
Dorn nagle uświadomił sobie, że Mały to ten sam klekocący kretyn, który wcześniej wprowadził go w takie
zamieszanie.
- Chyba mówiłem ci, że masz się trzymać z dala?
- Tak jest - potwierdził Mały z uśmiechem. - Powiedział pan, żeby dać mi proste zajęcia, bo nie poradzę
sobie z niczym skomplikowanym... Czyszczę teraz broń.
- Więc zabierz się za to i zamknij! - krzyknął Dorn. Wychodząc trzasnął głośno drzwiami. Jego pewność
siebie i zadowolenie zostało zdruzgotane przez tego wielkiego tępaka. Teraz będzie musiał zacząć wszystko
od nowa.
Ruszył korytarzem, a jego podejrzliwemu umysłowi wydawało się, że zza zamkniętych drzwi zbrojowni
dochodzą dzikie salwy śmiechu.
Katz i Schroder przybyli do Torgau wcześnie rano prosto z Berlina. Szli obok siebie pewnym krokiem, głowy
opuszczone, ręce w kieszeniach.
Kilka godzin pózniej już wracali do Berlina, ale teraz ich krok był już inny, jakby krótszy, mniej rozbujany,
mniej pewny siebie. Wydawało się jakby ciągnęli stopy za sobą. Głowy mieli zwieszone w zrezygnowaniu,
ramiona na wysokości uszu.
- Co za skurwysyn - mruknął Katz. - Pierdolony kawał skurwysyńskiego pułkownika.
-i do tego artylerii.
- I wojska, a nie nawet SS. Zapadła cisza.
- Nie sÄ…dzisz chyba...
- %7Å‚e co?
- %7Å‚e coÅ› w tym jest?
- Front wschodni?
-Mhm. Znowu cisza.
- Skąd taki pierdolony kawał skurwysyń-skiego pułkownika miałby mieć takie wpływy? Katz przygryzł swoje
wargi.
- Tacy pierdoleni skurwysyńscy pułkownicy mają czasem więcej wpływów niż ci się wydaje.
- Tak sÄ…dzisz?
- Może być.
Maszerowali dalej niemrawo i cicho w kierunku dworca.
- Co za skurwysyn! - powiedział Schroder
ze złością.
Rozdział 8
Wcześnie następnego poranka, Feldfewel Lindenberg został wyprowadzony na miejsce egzekucji. Po obu
jego bokach maszerowali z nim Mały i Porta.
Lindenberg był ubrany w swój własny zielony mundur, głowa odkryta zgodnie z regulaminem. Mały i Porta
mieli na głowach stalowe hełmy, które błyszczały złowrogo w szarym i zimnym świetle świtu. Szli stukając
bezkompromisowo butami o bruk, karabiny przewieszone przez ramiÄ™.
Pierwszy pluton pod dowództwem porucznika Ohlsena już czekał. W pobliżu ściany stał Kapitan garnizonu z
kapelanem więziennym i oficerem medycznym. Po drugiej stronie placu, w pobliżu niewielkich drzwi, siedząc
na noszach, czekało dwóch pielęgniarzy. Lindenberg rozejrzał się nerwowo dookoła. Do tego momentu
udało mu się zachować godność. Czy odwaga opuści go w ostatnim momencie? Kątem ust Mały słał mu
słowa wsparcia.
- Trzymaj się stary. Nie daj tym kutasom satysfakcji. Wszyscy jesteśmy z tobą.
Lindenbergowi udało się uśmiechnąć. Trzymając głowę wysoko w górze, stąpał wyzywająco na swej drodze
przed pluton egzekucyjny.
Kiedy dotarli do wyznaczonego miejsca,
ustawił się spokojnie, podnosząc ramiona, by Mały zawiązał pasek, który miał go utrzymać pionowo do
momentu strzału. Kapitan podszedł, by zawiązać mu oczy, ale Lindenberg potrząsnął głową.
- Zabierz, nie potrzebuję tego. Wolę wszystko widzieć.
- Jak sobie życzysz.
Kapitan wzruszył obojętnie ramionami i wrócił na swoje miejsce przy ścianie.
Lindenberg splunął za nim z pogardą. Chwila ciszy i wreszcie porucznik Ohlsen uniósł rękę. Lindenberg
wpatrzył się w wydawałoby się tysiące luf wycelowanych w białą szmatkę przypiętą do jego klatki piersiowej
na wysokości serca. To właśnie serce biło teraz z taką wściekłością, tak nieregularnie, że przez moment
sądził, że umrze na zawał, zanim dosięgną go kule. Ogarnęła go chwila szalonej paniki. Zaczął tracić
przytomność, kręciło mu się w głowie, czuł jak krew huczy mu w uszach i przez ułamek sekundy myślał, że
ziemia się unosi, choć wiedział, że to niemożliwe, bo przecież był przywiązany.
Musi opanować tę słabość. Nie może się poddać w ostatnim momencie. Był tyle winien Małemu, Porcie i
wszystkim innym, którzy tak mocno stanęli po jego stronie, wszystkim, którzy się z nim identyfikowali, a
którzy teraz musieli do niego strzelać. Marynarze w niebieskich, czołgiści w czarnych i skazańcy w zielonych
mundurach. Aadny obrazek.
Lindenberg uniósł głowę i jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Małego, który stał na końcu plutonu, górując
nad wszystkimi. Lindenberg przesłał mu ostatni uśmiech przebaczenia. Prawie niezauważalnie Mały uniósł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl