[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przebywał. On Luteczek i... Tak, i Janek!
Zadrżała i głęboko westchnęła.
A samochód pędził tymczasem przez szerokie równiny. Zielone
morze trawy kołysało się na wietrze, falowało. W górze szybowały
wielkie, drapieżne ptaki. Niekiedy któryś z nich opuszczał się w dół,
90
90
aby porwać jakiegoś gryzonia, poruszającego się w trawach. Spadał
na niego znienacka, chwytał go w szpony i znowu szybował w górę.
Ptaków takich było tu bardzo wiele; gniezdziły się one w górach,
dokąd też odlatywały ze swoją zdobyczą.
Janek podziwiał te dalekie równiny, ciągnące się niby bez końca.
Rzecz dziwna, jego przytłaczał ten step. Doznawał uczucia, jakby
jakiś ciężar tamował mu oddech.
Ucieszył się bardzo, gdy z daleka na wschodzie ujrzał kontury
gór. Szczyty ich rysowały się na tle nieba, spowite oparami mgieł.
Janek odetchnÄ…Å‚ z ulgÄ….
Jazda trwała długie godziny, zdawała się nie mieć końca. Sa-
mochód pędził przed siebie. Wreszcie zatrzymano się, aby coś prze-
kąsić. Podróżni zabrali ze sobą koszyk z zapasami. Po krótkim
odpoczynku wsiedli znowu do samochodu, który ruszył w dalszą
drogÄ™.
Wreszcie przybyli do stacji pocztowej, którą dawniej zarządzał
pan Frasąuita. Nowy pocztmistrz, młody jeszcze człowiek, stał wraz
ze swoją żoną przed domem. Pan Ludwik kazał zatrzymać samo-
chód, wysiadł, podszedł do niego i przedstawił się. Pragnął się od
niego dowiedzieć, jak wygląda obecnie sytuacja w Armadzie. Zamie-
nił z pocztmistrzem kilka słów.
 Ach, to bardzo dobrze, że pan przyjechał!  powiedział
pocztmistrz.
 Czy się coś stało?
 Robotnicy z kopalni grożą strajkiem.
Pan Ludwik zwrócił się teraz do szofera, który przyjechał po
niego samochodem. Był to młody Murzyn, imieniem Toraray. Pan
Rodenberg spojrzał na niego przenikliwie.
 No i co, Tommy? Ty przecież powiedziałeś, że w kopalni
panuje spokój?  zapytał.
Tommy wywrócił oczy, tak że widziało się tylko białka.
 Tommy nic nie wie  odpowiedział.
Ludwik Rodenberg spostrzegł jednak, że Tommy obrzucił poczt-
mistrza spojrzeniem pełnym nienawiści. Dało mu to wiele do myśle-
nia. Nie powiedział już ani słowa.
Po chwili pożegnał się uprzejmie z pocztmistrzem i jego żoną.
91
91
Wsiadł do samochodu, który pojechał dalej. Podczas jazdy pan
Ludwik nie spuszczał oczu z szofera, który wydawał mu się podej-
rzany. Nie zmienił jednak swego postępowania w stosunku do niego.
Spokojnie i stanowczo, lecz bardzo uprzejmie wydawał mu rozmaite
rozkazy.
Auto znowu popędziło przez szerokie stepy. Nareszcie po długiej
jezdzie wynurzył się w dali folwark. Ludwik Rodenberg polecił szo-
ferowi, aby zatrzymał się na dziedzińcu folwarcznym.
92
Administrator oraz jego żona powitali bardzo serdecznie pana
Ludwika i Dolo. Pan Ludwik przedstawił im Janka, na którego
patrzyli z nieukrywaną ciekawością. Przywitali się z nim jednak
bardzo uprzejmie.
Janek i Dolo pozostali w samochodzie, poczas gdy pan Ludwik
wyszedł, aby porozmawiać z administratorem. Wziął go pod rękę
i odszedł z nim nieco dalej.
Gdy znalezli siÄ™ w pewnym oddaleniu od samochodu, Ludwik
Rodenberg zapytał:
 Co tam słychać w Armadzie? Czy wszystko w porządku?
Administrator odpędził kilku ludzi, którzy zbliżyli się, spogląda-
jąc z zaciekawieniem na przybyłego. Nie chciał, aby podsłuchiwali.
Następnie spojrzał nieufnie na szofera. Najwidoczniej nie miał do
niego zaufania. Niby nieumyślnie postąpił z panem Ludwikiem kilka
kroków dalej. Rozejrzał się uważnie wokoło, zanim wreszcie odpo-
wiedział:
 Okropne czasy nastały, panie!
 Czy się znowu coś stało?
 Nastrój wśród robotników jest bardzo niespokojny. Nie wia-
domo skąd zakradli się do nas jacyś ludzie, którzy ich podburzają.
Jest tam między nimi dwóch, oni są najgorsi. Nazywają siebie agita-
torami, panie  to bolszewicy!
 Czy mają taki wielki wpływ na naszych robotników?
 Opowiadają im rozmaite głupstwa, gadają o wolności i rów-
93
93
ności, wmawiają robotnikom, że powinni prowadzić takie życie,
jak panowie, że mają do tego prawo. yle się dzieje, panie! Popsuli
mi także moich ludzi. Wszyscy biegają co niedzielę na jakieś ze-
brania i słuchają przemówień tych burzycieli. Teraz już nie to, co
dawniej.
 A jak siÄ™ zachowujÄ… robotnicy?
 O to właśnie chodzi, że się bardzo zmienili. Nie chcą już
słuchać. Buntują się, nie chcą pracować, narzekają na jedzenie.
A przecież u nas naprawdę karmi się ich lepiej, niż gdziekolwiek. Po
prostu gadają, żeby gadać.
 Więc są niezadowoleni z warunków?
 Tak, panie! Powiadają, że im się zle płaci i że muszą za wiele
pracować. Dawniej robili wszystko bez szemrania. A wszystko to
dlatego, że się ciągle upijają...
 Upijają się? Przecież alkohol został im raz na zawsze zabro-
niony  zawołał z oburzeniem pan Ludwik.
 Nie wiem, w jaki sposób potrafią się teraz zawsze wystarać
o wódkę. To pewno także wina tych agitatorów. Przemycili wódkę
do kopalni. Ma się rozumieć, że jak się ludzie upijają, to zaczynają
po pijanemu gadać różne głupstwa. Domagają się wolności i równo-
ści, powiadają, że także są panami. Tak, zachciewa im się pańskiego
życia! Nie wiem, jak sobie to wyobrażają, bo przecież pracować nie
chcą. Tamci dwaj podżegają ich ciągle, a nasi robotnicy sami nie
wiedzÄ…, czego chcÄ….
 Widzę, że naprawdę dobrze zrobiłem, iż przyjechałem.
 Oj, dobrze, dobrze! Pan ich na pewno nauczy moresu! Pan
dyrektor Delora to bardzo porządny i dzielny człowiek... Słówka na
niego nie powiem. Ale widzi pan, on siÄ™ boi tych ludzi i nie potrafi
sobie z nimi dać rady. A tamci wyczuwają to i dlatego pozwalają
sobie zbyt wiele. Ma się rozumieć, że dlatego oni są górą.
 No, zobaczymy, jak to będzie! Muszę przede wszystkim po-
znać nieco bliżej tych tak zwanych agitatorów komunistycznych.
 Oj, straszni to ludzie! Ogłupiają naszych robotników, bałamu-
cÄ… ich. Ale pan poradzi sobie z nimi.
 Mam nadzieję! Na razie dziękuję panu bardzo za pańskie
informacje  powiedział Ludwik Rodenberg.
94
94
Wolnym krokiem powracali do samochodu, zagłębieni w rozmo-
wie. Wyglądało, jakby rozmawiali o jakichś błahych sprawach. Lud- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl