[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spojrzeli na siebie, młoda pani rąbek, który twarz jej dokoła otaczał, wzięła w ząbki białe i gryzła
go nimi.
Wiem więc wszystko, jak było rzekła a widzicie, że się jej losu nie boję. Jestem cór-ką ojca, co
nawykł wojować z rodziną, jam gotowa z własnym domem. Mnie te sługi nie zabiją, bo ja je za jedno
zuchwałe spojrzenie zabijać każę. A zechcesz mieć miłośnice, nie po-wiem nic! Ale tego
niechlujstwa, żeby mi na zamku nie było! Do chlewów z tym brudem!
Książę słuchał jej milczący. Wstała powoli z ławy.
Tak! Tak! zamruczała. Prawdą jest wszystko, co pieśń mówi! Nieszczęśliwą zamę-
czyli! Ludzie mówią, żem ja do niej podobna. To być nie może... Ja czuję w sobie, że nie da-
łabym się, jak w sidła złapane ptaszę, udusić! Nie!
Przemysławowi dolegało już to powtarzanie i, zwracając się ku niej, rzekł chcąc zakoń-
czyć rozmowę:
116
Tak... była sama sobie winną... i jam winien był; najwinniejsze te baby przeklęte! Ale dziś to
niepowetowane sprawy! Nakazałem modlitwy, zakupiłem nabożeństwa, uspokoiłem sumienie... Nie
mówcie o tym, nie jątrzcie rany!
Ryksa popatrzała nań.
Między nami tajemnic być nie powinno odezwała się z powagą. Jam tu nie żadna miłośnica, ale
córka królewska i żona, której przystało powiedzieć, co na sercu miała... a iść krokami pewnymi...
Po com taić miała! Ja się nie boję nikogo!
Z uspokojoną nieco twarzą książę się do niej przybliżył.
Dość tego! rzekł. Chcę wiedzieć tylko, kto śmiał do uszu waszych przynieść te...
%7łebyś go ukarał? przerwała Ryksa. Karz-że wszystkich, co pieśń tę śpiewają.
Zżymnął się książę.
Ludzie ci niewdzięczni odezwał się nienawidzą mnie. Ale któż ci te pieśni tłumaczył?
Ryksa uśmiechnęła się.
Kto? Chodziłam po zamku odparła usłyszałam głos spod ziemi. Kto wie? Może od jej grobu?
Książę przeżegnał się z przestrachem, po twarzy Ryksy przebiegło jakieś drgnięcie szyderskie.
Widząc trwogę męża, ulitowała się w końcu nad nim. Jakby się do wyjścia przysposa-biała,
ściągnęła suknię.
Macie dość tej rozmowy dodała. Przerwijmy ją. Ja wiem, com potrzebowała z ust waszych
usłyszeć, i wy dowiedzieliście się, że drugą taką, jak ona, nie będę. To dość!
Przemysław, jakby już słuchać nie chciał, kaftan, który miał na sobie, począł gwałtownie ściągać.
Oczy mu dziko błyszczały, mruczał coś niewyraznie.
Księżna popatrzyła na lampę, po ścianach i, jak gdyby wszystko już było zapomniane i skończone,
odezwała się głosem jasnym:
Jest goniec od księdza Jakuba! Ciesz się, książę! Dobre wieści!
Zwrócił się ku niej Przemysław, patrząc ciekawie.
Ziemianie twoi dzielni są, należy im nagroda. Nie czekali rozkazów twych, nie pytali o nie, zebrali
się, uderzyli na tę twierdzę, którą oddaliście Zlązakowi.
Ołobok! wykrzyknął książę, podnosząc ręce.
Tak! Odebrali go mówiła Ryksa wesoło prawie całą tę ziemię zawojowali.
A mnie tam nie było! z boleścią zawołał książę.
Ryksa, która o wszystkim już starała się być uwiadomioną, znalazła i na ten okrzyk mę-
żowski odpowiedz.
Mówiono mi rzekła iż wy tam nie powinniście byli się znajdować, boście Ołobok ten ustąpili i
na tym pieczęć swą położyli, a oni do niczego się nie obowiązywali.
Z pewnym zdumieniem książę popatrzył na żonę swą, która już tak wprędce wtajemni-czyła się we
wszystkie jego sprawy.
Bogu niech będą dzięki rzekł. Wszystkie spiski i knowania stłumione. Ołobok ode-brany,
oddycham lżej.
Tak! Możecie i powinniście iść teraz i zdobywać dodała Ryksa. Królewska córka, spodziewam
się być królową!
Rękami nad głową uczyniła ruch, jakby wkładała koronę, i powoli wyszła z izby.
Książę stał długo zadumany o całej tej rozmowie, o żonie, o sile, z jaką występowała, a która mu się
prawie grozną wydała. Nie dano mu czasu długo nad tym rozmyślać, wszedł
lektor Teodoryk z księgą modlitw w ręku. Była to jego godzina. Przemysław, syn ojca tak pobożnego,
tak świętego, iż go innym za przykład stawiano, bo nieraz nocą, gdy wszyscy spali, okryty
włosiennicą, przy małej lampce do dnia się modlił, wychowaniec Bolesława, słynnego także z
pobożności, kończył dzień każdy modlitwą. Ksiądz Teodoryk z nim ją od-117
mawiał. Tego dnia począł od powinszowania odzyskanego Ołoboku, z czego się wszyscy cieszyli.
Książę też dla radości tej zapomniał o przykrej z żoną rozmowie.
Nazajutrz przybył z rozjaśnioną twarzą arcybiskup. Mąż to był stworzony, aby w tych cza-sach
bezładu i rozprzężenia, silną dłonią chwyciwszy wodze, przodował wszystkim osłabłym i
powątpiewającym. Z każdym dniem zyskiwał na powadze, na sile, na wierze w posłannictwo swoje.
Na twarzy jego malował się ten spokój mężny, który znamionuje wielkich ludzi.
Ziściły się słowa! rzekł, ręce podnosząc ku Przemysławowi, który spieszył na jego powitanie.
Ziemi kawałek niewielki był, ale srom oderwania bolesny! Boże błogosław! Jest to wróżbą
przyszłości lepszej.
A Henryk? odparł książę.
Jeśli się nie mylę rzekł Zwinka nie będzie miał ani czasu, ni ochoty odzyskiwać, co wydarł
niesłusznie. Ja zwołać nań muszę synod dla sprawy mojego brata Tomasza wrocławskiego, zdzierstw
i krzywd naszych. Grozbę mu poślę, nie zechceli słuchać, piorun rzucić będę zmuszony. Niechętnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]