[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tarcia do prawdy, wyjaÅ›nienia zbrodni i powrotu do nor­
malnego życia.
Edgar gestem wskazał mu krzesło obok siebie.
- UsiÄ…dz, proszÄ™.
- Wolę postać.
Ryland odezwał się i jak zwykle od razu przystąpił do
rzeczy. Za to jedno Grant trochÄ™ szanowaÅ‚ tego czÅ‚owie­
ka.
- Wystarczy - powiedział. - Niech pan posłucha,
Ashton. Chciałbym się czegoś dowiedzieć. I chciałbym
usłyszeć prawdę.
- Może pan w to wierzyć lub nie, ale ode mnie zawsze
słyszał pan prawdę - rzucił Grant przez zaciśnięte zęby.
Ryland prychnÄ…Å‚ cicho.
- Czy nazwisko Sally Simple coś panu mówi?
W pierwszej chwili wydawaÅ‚o siÄ™, że Grant nie zrozu­
miał pytania. W końcu słowa ułożyły się w zrozumiałą
całość. Wstrząs był tak silny, że na moment zaniemówił.
- Co pan powiedział? - wychrypiał po chwili.
- Sally Simple - powtórzyÅ‚ niecierpliwie Ryland. - Spy­
taÅ‚em, czy to nazwisko coÅ› panu mówi. Ale z wyrazu pa­
na twarzy... - zbliżył się - widzę, że tak.
W kosmicznym tempie lata przetoczyły się Grantowi
przed oczyma duszy. Zobaczył twarz matki, łagodną i ko-
chającą. Zobaczył dom rodzinny, trawnik za szkołą, na
którym bawił się tak chętnie. I tory kolejowe, na których
siadywaÅ‚ z kolegami, żeby pogadać o dziewczynach, sa­
mochodach i niepewnej przyszłości. Zobaczył też swoich
dziadków, życzliwych i dobrych, miejsca i ludzi, wśród
których wzrastał i których na zawsze zachował w pamięci,
co nieraz pomagało mu w trudnych chwilach.
I chyba znów będzie musiało.
- Grant - zaczÄ…Å‚ Edgar. - Może powinniÅ›my porozma­
wiać na osobności?
Grant przeczesał włosy palcami.
- Nie rozumiem - powiedział.
Edgar zerknÄ…Å‚ na Lucasa i Caroline.
- Czy jest tu jakieś miejsce, dokąd moglibyśmy pójść?
- Oczywiście - odparła Caroline.
- W ogrodzie Caroline jest wiele ustronnych zakamar­
ków - powiedziaÅ‚ Lucas. ObjÄ…Å‚ żonÄ™ w talii obronnym ge­
stem.
Ryland nadal trzymaÅ‚ rÄ™kÄ™ w kieszeni. PrzeklÄ™te klu­
czyki wciąż brzęczały irytująco.
- Jeszcze coś do ukrycia, Ashton? - rzucił.
Ale Grant nie sÅ‚yszaÅ‚ nikogo. CzuÅ‚ w gÅ‚owie wielki za­
męt.
- Dlaczego pyta pan o Sally Simple? - spytaÅ‚ zduszo­
nym głosem.
- O nie, nie, nie. - Ryland wolno pokręcił głową. - To
nie będzie tak. Najpierw pan nam powie, potem dopiero
my. W takiej kolejności.
Grant mocno zacisnÄ…Å‚ usta.
Ryland wzruszył ramionami.
- Czy w czasie, gdy pan Ashton będzie się naradzał ze
swoim adwokatem, mógłbym się przejść do pani małego
domku? - zwrócił się do Caroline. - Chętnie zadałbym
kilka pytań pannie Sheridan.
- Straszny z ciebie drań, Ryland - mruknął Grant.
Detektyw wysoko uniósł brwi.
- Lepiej uważaj na siebie, Ashton, bo jeszcze przed
zmrokiem możesz się znalezć w przytulnej celi, którą
chyba tak polubiłeś.
- Pod jakim zarzutem? - warknÄ…Å‚ Grant. - Za powie­
dzenie prawdy policjantowi?
- Powiedziałem, lepiej uważaj.
Jeszcze nigdy w życiu Grant nie był taki wściekły.
- Nie waż się jej nachodzić! Ona nie ma z tym nic
wspólnego i dobrze o tym wiesz.
Ryland podszedł bliżej i spojrzał Grantowi w twarz.
ByÅ‚ znacznie niższy od Granta, ale silny i dobrze zbudo­
wany. Dwaj mężczyzni piorunowali się wzrokiem.
- ProszÄ™ to dobrze zrozumieć, panie Ashton. - Ry­
land cedził słowa. - Odkryję prawdę i wyjaśnię tę sprawę
w ten czy w inny sposób.
- Bez względu na to, kto na drodze, prawda?
Ryland krótko parsknął śmiechem.
- Zupełnie, jakbym słyszał... hm, Spencera Ashtona.
- Dobrze, wystarczy - wtrącił się Edgar Kent, zrywając
się na równe nogi.
- Usiądz, Edgarze - powiedział Grant stanowczo. Dość
już miał tej rozmowy, tych prób przestraszenia go. - Pan
też, Ryland. Anna nic nie wie o Sally Simple.
MusiaÅ‚o coÅ› być w gÅ‚osie Granta, bo Ryland siÄ™ cof­
nÄ…Å‚.
- Ale pan wie? - spytał, siadając na poręczy fotela.
Chronić kobietę, która trzymała jego stronę, odkąd się
poznali? Chronić dwoje dorosÅ‚ych dzieci i maÅ‚ego chÅ‚op­
ca, którego zaczynaÅ‚ kochać caÅ‚ym sercem? Chronić ro­
dzinę, która obdarzyła go serdecznością i życzliwością?
Chronić siebie samego i niewiadomą przyszłość?
Czy chronić kobietę, która odrzuciła wszelką życzliwość,
jaką oferowała jej rodzina? Kobietę, która porzuciła własne
dzieci, kiedy potrzebowały jej najbardziej?
Wybór wydawał się prosty. Ale czy był?
Poczuł obrzydzenie. Zacisnął zęby.
- Sally Simple to była lalka.
Wyglądało tak, jakby do pokoju wpadła bomba z ciszą.
Caroline spojrzała na Lucasa, Lucas na nią. Edgar wbił
wzrok w przestrzeń z martwym wyrazem twarzy. A Ry-
land? Ryland patrzył Grantowi prosto w oczy.
Grant potarł się po brodzie.
- Po śmierci mojej matki, kiedy dziadkowie zabrali
nas do siebie, wszystko się zmieniło. Ja się pogodziłem
z nowÄ… sytuacjÄ…, zaakceptowaÅ‚em dziadków i nowe ży­
cie, ale Grace, moja siostra, zamknęła się w sobie. Stała
siÄ™ gniewna, zÅ‚a, czasami okrutna. Babcia bardzo siÄ™ sta­
raÅ‚a jakoÅ› do niej dotrzeć. SpÄ™dzaÅ‚a z niÄ… wiele czasu. Ra­
zem gotowały, chodziły na zakupy, pracowały w ogródku.
Spełniała wszystkie jej zachcianki. Zrobiła dla niej nawet
lalkę na Boże Narodzenie. Dziesięć razy piękniejszą od
którejkolwiek ze sklepu. Grace zachwyciÅ‚a siÄ™ niÄ… od ra­
zu. Dała jej na imię Sally. Sally po naszej matce, Simple"
dlatego, że nasze życie w Nebrasce zawsze widziała jako
proste. - W miarę opowiadania wracały do Granta żal
* simple (ang.) - nieskomplikowany, prosty
i wściekłość. - Ale od tej pory zaczęła się jeszcze bardziej
od nas odsuwać. Znacznie pózniej lalkÄ™ zastÄ…pili męż­
czyzni. Wielu mężczyzn. Aż wreszcie zostawiła wszystko
dla najgorszego z możliwych.
%7łal ścisnął go za gardło. Nigdy nie pogodził się z tym,
co jego siostra zrobiła jemu i swoim dzieciom. Nie chciał
i nie mógł. Ilekroć dopadały go wspomnienia tamtych
dni, odpychał je od siebie.
Nie było niespodzianką, że to Ryland odezwał się
pierwszy.
- Kiedy ostatnio widział pan swoją siostrę, panie
Ashton? - spytał.
Nieoczekiwana nutka szacunku w głosie detektywa
wyrwała Granta z zamyślenia.
- Na dzieÅ„ przed tym, jak uciekÅ‚a z jakimÅ› facetem, ja­
kimś komiwojażerem. I zostawiła swoje dzieci.
- Które pan potem wychowywał, tak?
Grant spojrzał na swojego prześladowcę.
- Tak - warknÄ…Å‚.
- I od tamtej pory nie miaÅ‚ pan od niej żadnej wiado­
mości?
- Nie. I po tym, co zrobiÅ‚a, wcale mi na tym nie zależa­
ło. Byłem przekonany, że dla dzieci nie mogło się zdarzyć
nic gorszego niż jej powrót.
- Dlaczego? - spytał Ryland.
- Z nas dwojga, blizniąt, ona bardziej miała charakter
Spencera. A to, jak pan wie, nie dawaÅ‚o nadziei, że mog­
łaby być dobrą matką.
- Czy spotkał pan kiedykolwiek człowieka, z którym
wyjechała? Tego komiwojażera?
- Nie. Grace wciąż wszystko zmieniała. Nigdy nie było
wiadomo, z kim właśnie była. - Grant oddychał ciężko.
- Nigdy nie spotkałem żadnego komiwojażera.
Ryland ze zrozumieniem pokiwał głową. Otwarł notes
i zaczął coś pisać.
- Teraz moja kolej, detektywie - powiedziaÅ‚ Grant sta­
nowczo. - Dlaczego spytał mnie pan o lalkę? Skąd się pan
o niej dowiedział? Skąd znał pan jej imię? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl