[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trów, gdy naraz niezwykle gwałtownie strzelił piorun. Nagle zerwała się wichura.
W ciągu kilku sekund statek znalazł się pomiędzy rozognionymi chmurami.
Phil Evans poszedł wtedy wstawić się za Frycollinem i prosić o wciągniecie
go na pokład.
Ale Robur nie czekał na jego krok. Rozkazy były wydane. Wciągano już linę
na platformę, gdy wtem, nie wiadomo dlaczego, zmalało tempo obrotów śmigieł
zawieszajÄ…cych.
Robur rzucił się do środkowej nadbudówki.
 Moc!. . . Dodaj mocy!. . .  zawołał do mechanika.  Trzeba szybko
wznieść się wyżej niż burza!
 Nie da siÄ™!
 Co się stało?
 Zakłócenia prądu!. . . Powstają przerwy!. . .
 Albatros wyraznie opadał.
78
Podobnie jak się dzieje niekiedy z prądem przewodów telegraficznych pod-
czas burzy, przepływ elektryczności z akumulatorów pojazdu nie był ciągły. Jed-
nakże to, co jest zaledwie niedogodnością w przypadku depesz, tutaj było strasz-
liwym niebezpieczeństwem, równało się upadkowi maszyny do morza bez moż-
liwości zapanowania nad nią.
 Niech opada!  zawołał Robur.  Trzeba wyjść ze strefy naładowanej
elektrycznością! I spokojnie!
Inżynier wszedł na ławkę wachtową. Wszyscy byli na stanowiskach, gotowi
do wykonywania rozkazów dowódcy.
 Albatros , choć znajdował się już kilkaset stóp niżej, nadal był zanurzony
w chmurach, otoczony krzyżującymi się niby płomienie fajerwerków błyskawi-
cami. Zachodziła obawa, że zostanie rażony piorunem. Zmigła jeszcze bardziej
zwolniły i to, co aż dotąd było dość szybkim obniżaniem lotu, przerodziło się
w grozbÄ™ upadku.
Oczywistą rzeczą było, że w ciągu niespełna minuty pojazd dotrze do pozio-
mu morza. Gdyby się zanurzył, żadna siła nie byłaby w stanie wyrwać go z tej
otchłani.
Naelektryzowana chmura znalazła się nagle nad nim.  Albatros był akurat
nie dalej jak sześćdziesiąt stóp od grzbietu fali. Za dwie lub trzy sekundy woda
zalałaby platformę.
Ale Robur, wykorzystując sprzyjający moment, wbiegł do środkowej nadbu-
dówki, schwycił dzwignie uruchamiające maszyny, włączył prąd z baterii, których
nie neutralizowała już naładowana elektrycznością atmosfera. . . W jednej chwili
przywrócił śmigłom ich normalne obroty, powstrzymał upadek i  Albatros po-
został na niewielkiej wysokości, podczas gdy pędniki oddalały go od burzy, którą
wkrótce wyprzedził.
Nie trzeba dodawać, że Frycollin zmuszony był zażyć kilkusekundowej ką-
pieli. Kiedy znalazł się na pokładzie, był tak mokry, jak gdyby nurkował na samo
dno morza. Bez trudu uwierzysz, Czytelniku, że już nie krzyczał.
Na drugi dzień, 4 lipca,  Albatros minął północne wybrzeża Morza Kaspij-
skiego.
Rozdział jedenasty
w którym gniew Uncle Prudenta
wzrasta niczym kwadrat prędkości
 Albatrosa .
Jeśli kiedykolwiek Uncle Prudent i Phil Evans byli zmuszeni wyrzec się
wszelkiej nadziei na ucieczkę, to właśnie w ciągu następnych pięćdziesięciu go-
dzin. Czy Robur bał się, ze trudniej będzie ustrzec więzów podczas przelotu nad
Europą? Możliwe. Wiedział poza tym, iż są zdecydowani na wszystko, byle tylko
uciec.
Jakkolwiek by to rozważyć, każda próba byłaby samobójstwem. Być może
skok z pociągu pospiesznego biegnącego z prędkością stu kilometrów na godzinę
jest tylko ryzykowaniem życia, ale z ekspresu, który na godzinę przebywa dwie-
ście kilometrów, to skok samobójczy.
Taka właśnie szybkość  maksymalna, z jaką mógł się poruszać, została
nadana  Albatrosowi . Przewyższała ona prędkość lotu jaskółki, czyli sto osiem-
dziesiąt kilometrów na godzinę.
Od jakiegoś czasu, co musiano spostrzec, utrzymywały się przeważnie wia-
try północno-wschodnie, bardzo pomyślne dla  Albatrosa , który leciał w tym
samym co one kierunku, czyli mniej więcej na zachód. Ponieważ jednak wiatry
te zaczęły przycichać, wkrótce pobyt na platformie stał się niemożliwy, bowiem
szybkość lotu tamowała oddech. W pewnym momencie dwaj towarzysze zostali-
by nawet zdmuchnięci ponad relingiem, gdyby ciśnienie powietrza nie przyparło
ich do nadbudówki.
Na szczęście sternik dostrzegł to przez bulaje swej budki i dzwonkiem elek-
trycznym powiadomił załogę pozostającą w zamkniętej przedniej nadbudówce.
Czołgając się po platformie, czterech ludzi natychmiast przeszło na rufę.
Niechaj ci, którzy znalezli się na morzu, na stojącym w czasie burzy statku
nie osłoniętym przed wiatrem, wspomną, co czuli, a zrozumieją, jaka musiała być
siła takiego nacisku. Tylko że w tym wypadku stwarzał ją sam  Albatros dzięki
80
swej nieporównywalnej prędkości.
Ostatecznie trzeba było zwolnić biegu, aby Prudent i Evans mogli dotrzeć do
kajuty. Zgodnie ze słowami inżyniera, wewnątrz nadbudówek  Albatrosa oddy-
chało się bez trudu.
Jakaż jednak była wytrzymałość tej maszyny, że znosiła podobną szybkość!
Było to wspaniałe. Nie dostrzegało się nawet obrotów pędników na dziobie i na
rufie. Dysponując nieskończoną wprost siłą przebicia, wwiercały się one w po-
kłady powietrza.
Ostatnim miastem widzianym ze statku był Astrachań położony niemal na
północnym krańcu Morza Kaspijskiego.
Ta świecąca najjaśniejszym blaskiem Gwiazda Pustyni  jak je nazwał z pew-
nością jakiś rosyjski poeta  ostatnio mocno przygasła. Położone w delcie Wołgi,
tuż nad jednym z jej ramion miasto, stolica guberni, na moment ukazało swe stare,
otaczające je mury zwieńczone zbędnymi blankami, zabytkowe wieże w centrum,
meczety sąsiadujące ze współczesnymi kościołami, katedrę, której pięć pozłaca-
nych i usianych niebieskimi gwiazdami kopuł przypominało skrawek firmamentu.
Odtąd lot  Albatrosa stał się czymś w rodzaju podniebnej przejażdżki, jak
gdyby zaprzężono do niego baśniowe, skrzydlate rumaki, które jednym uderze-
niem skrzydeł przebywają milę.
Była godzina dziesiąta rano 4 lipca, gdy statek skręcił na północny zachód,
lecąc prawie cały czas wzdłuż doliny Wołgi.
Po obu stronach rzeki przesuwały się naddonieckie i naduralskie stepy. Gdyby
możliwe było spojrzenie na te rozległe ziemie, ledwie starczyłoby czasu, aby po-
liczyć miasta i wsie. Wreszcie, kiedy nadszedł wieczór, pojazd mijał Moskwę nie
pozdrawiając nawet kremlowskiej flagi. W ciągu dziesięciu godzin przebył dwa
tysiące kilometrów, jakie dzielą Astrachań od dawnej stolicy Wszechrosji.
Linia kolejowa z Moskwy do Petersburga ma nie więcej jak tysiąc dwieście
kilometrów długości. By przebyć tę trasę,  Albatros potrzebował pół dnia. Toteż
około drugiej w nocy, punktualny jak zegarek, dotarł do położonego nad Newą
Petersburga. Na tej szerokości geograficznej lipcowe słońce zachodzi na krótko,
toteż jasna noc pozwoliła na moment objąć spojrzeniem całą ogromną stolicę.
Potem pojawiła się Zatoka Fińska, archipelag Wysp Alandzkich, Morze Bał-
tyckie, Szwecja wzdłuż równoleżnika przechodzącego przez Sztokholm, Norwe-
45
gia na wysokości Christianii . Tylko dziesięć godzin na przebycie tych dwu ty-
sięcy kilometrów! Naprawdę można by sądzić, że odtąd żadna moc ludzka nie by-
łaby w stanie zahamować szybkości  Albatrosa i że wypadkowa jego siły pcha-
jącej i przyciągania ziemskiego wyznaczały mu jak gdyby stałą trajektorię wokół
globu.
Zatrzymał się jednak w Norwegii dokładnie nad znanym wodospadem Rjukan.
45
Christiania  dawna nazwa Oslo.
81
Górujący nad pięknym regionem Telemarku szczyt Gausta był jakby gigantycz- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl