[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trafiać na mnóstwo badyli do łamania. Tyle że Will wiedział, iż
tropiąc ślady odciśnięte w świeżym śniegu, wystarczająco oddalili się
od Skottów, by wszelkie wpadki Horace'a pozostawały niezauważone.
Szczęściem śnieg nie walił tak gęsto, żeby całkiem zasypywać trop.
Zwiadowca wywnioskował, że ślady wyraznie zmierzają do
Macindaw. Zresztą szlak prowadził do zamku i nigdzie indziej.
Brnęli przez stosunkowo młody las. W niczym nie przypominał
on gęstej, nieprzeniknionej roślinnej plątaniny Lasu Grimsdell, który
rozciągał się na wschód od nich. W Grimsdell, jeżeli znalazło się
ścieżkę, którą dało się iść, jej szerokość wynosiła co najwyżej połowę
traktu widocznego w młodym lesie. Dróżki w Grimsdell wiły się,
poskręcane niczym obłąkany wąż. Już po paru minutach nieznający
terenu wędrowiec tracił orientację.
Zbliżali się teraz do granicy drzew. Will zwolnił kroku. Na migi
pokazał Horace'owi, by przez chwilę pozostał w miejscu. On sam
zamierzał podkraść się i rozejrzeć w sytuacji. Drzewa już się
przerzedziły, dostrzegał zatem całkiem wyraznie mały oddział
skottyjskich wojowników. Posuwali się naprzód stałym, niespiesznym
truchtem. Przecinali otwartą przestrzeń. Janowiec oraz paprocie nie
sięgały tam wyżej kolan. Prawie już dotarli do zamku, którego główna
brama znajdowała się po południowej stronie. Will obserwował, jak
Skottowie skręcają w kierunku bramy głównej.
Nawet z tej odległości potrafił dostrzec pospieszną bieganinę na
zamkowych murach. Wartownicy reagowali na zbliżający się
oddziałek. Nie rozległy się jednak żadne dzwięki świadczące o
wszczęciu alarmu. %7ładnego bicia w gongi, żadnych krzyków.
Oczywistym było, że nie uznano Skottów za zagrożenie.
Will odwrócił się. Ruszył z powrotem przez las do miejsca, w
którym zostawił Horace'a.
- Zgodnie z naszymi przypuszczeniami, zmierzajÄ… do Macindaw
- oznajmił. - Spodziewano się ich tam. Ruszajmy.
Wybrał kierunek południowo-wschodni, na przełaj. Młody las
stopniowo zaczął zmieniać się w gąszcz charakterystyczny dla
Grimsdell.
Horace w żaden sposób nie dałby rady bezpiecznie śledzić
Skottów na otwartej przestrzeni. Przyjaciele musieli więc kryć się za
linią drzew. W rezultacie pokonywali dwa dłuższe boki trójkąta,
podczas gdy Skottowie przemierzali trasę najkrótszą, na wprost.
Zanim więc tropiący dotarli do miejsca, skąd mieli widok na
mury od południowej strony, zamkowa brama już się rozwarła,
połykając skottyjskiego generała oraz jego ludzi.
Tropiciele, ułożeni płasko na brzuchach, skryci w cieniu drzew,
przypatrywali siÄ™ zamkowi.
- Jak sądzisz, co oni zamierzają? - zapytał Horace.
Will wzruszył ramionami.
- Trzeba omówić porę ataku. Zastanowić się, ilu sprowadzić
ludzi. Być może potargować się z Kerenem o zapłatę. Któż to wie?
Horace wiercił się niespokojnie. W odróżnieniu od Willa, nigdy
nie potrafił bez ruchu długo uleżeć w jednym miejscu.
- Ja jednak wolałbym wiedzieć - mruknął.
Will uśmiechnął się.
- Jestem pewien, że kiedy już schwytamy naszego przyjaciela,
MacHaddisha, Malcolm zdoła wydusić z niego, co należy.
Horace pokręcił głową.
- Tyle że najpierw my musimy go schwytać - przypomniał.
- Prawda. Ilu ludzi naliczyłeś? - zapytał Will. Sam co prawda
zdążył dokładnie wszystkich porachować, ale potwierdzenie nigdy nie
zaszkodzi.
- Razem z generałem? Dziewięciu.
- Też mi się tak zdawało. Myślę, że wraz z dziesięcioma
Skandianami damy sobie radÄ™.
Horace nie krył niesmaku.
- Aż dwunastu? Nie żartuj! Naprawdę trzeba nas tak wielu?
Przecież dysponujemy przewagą zaskoczenia.
- Wiem - odparł Will. - Ale chodzi o to, by wziąć generała
żywcem, pamiętasz?
- Co racja, to racja. Kiedy więc zabieramy się do roboty?
Will wzruszył ramionami.
- Zabawią tu co najwyżej dzień. Tak w każdym razie sądzę.
Lepiej przygotujmy się do działania przed zmrokiem. Tam, gdzie
obozowaliśmy.
- Miejsce, jak miejsce. Dobre jak każde inne - zgodził się
Horace. - Zróbmy tak: ja ruszę sprowadzić Gundara oraz kilku jego
ludzi, a ty stÄ…d dawaj baczenie na wszystko. Zgoda?
Will przeturlał się i ułożył bokiem, żeby uważnie spojrzeć na
przyjaciela.
- Jesteś pewien, że odnajdziesz drogę powrotną? Trafisz na
polanę Malcolma? - zapytał. Horace w odpowiedzi wyszczerzył zęby,
uśmiechając się szeroko.
- Chyba nawet ja, niezgrabny, stary, hałaśliwy niezguła, zdołam
wykonać zadanie - powiedział. - Spotykamy się tutaj? Czy tam, gdzie
planujesz zasadzkÄ™?
Will zastanawiał się przez krótką chwilę. Samotnie i po zmroku
zdoła bez trudu przekraść się na umówione miejsce, nawet jeśli trzeba
będzie brnąć przez otwarty teren. Zaczeka więc tutaj aż do chwili,
kiedy nabierze pewności, że Skottowie wyruszyli w drogę powrotną.
Zdąży dotrzeć na czas.
- Zabieraj Skandian do obozowiska - zdecydował. - Wystaw
obserwatora na linii drzew, niech ostrzeże was, kiedy się Skottowie
zbliżą, jeśli nawet ja się z nimi rozminę. - Przez chwilę korciło go,
żeby omówić szczegóły zasadzki, ale uświadomił sobie, że przecież
Horace zajmie się organizacją tej części zadania równie dobrze, jak
uczyniłby to on sam.
Horace poklepał Willa po ramieniu. Powstał spod drzew,
uważając, by nie wychylić się z cienia.
- Spotykamy się na wyznaczonym miejscu - powiedział.
***
Popołudnie ciągnęło się bez końca. Cierpliwość Willa została
wystawiona na poważną próbę. %7łałował, że nie poprosił Horace'a, by
podesłał kogoś z osady na polanie, aby towarzyszył mu podczas
obserwacji. Wówczas mógłby zrobić sobie przerwę, a może nawet
zdrzemnąć się godzinkę lub dwie.
Monotonne czatowanie na skraju lasu i wpatrywanie siÄ™ w
zamek stawało się niesłychanie nużące. W pewnym momencie Will
przyłapał się nawet na tym, że omal nie przysnął. Otrząsnął się, wziął
kilka głębokich wdechów i powrócił do czuwania. Jednak po kilku
minutach znów poczuł, że jego uwaga rozprasza się, a podbródek
opada ku piersi.
- Niedobrze - mruknÄ…Å‚ z irytacjÄ….
Wstał, zaczął przechadzać się tam i z powrotem. Ruch był
najlepszym sposobem na senność. Znieg, choć z przerwami, prószył
przez cały dzień, więc obecnie krajobraz spowijała gruba, biała
pierzyna. Zwiatło słoneczne zaczynało z wolna szarzeć. Will uznał, że
chyba najlepiej skierować kroki z powrotem do tej części lasu, która
porastała teren na północ od zamku. Gdyby Skottowie zjawili się
akurat teraz, istniała grozba, że Will nie dostrzegłby ich we
właściwym momencie.
Sądząc, że opuszczą zamek dzisiejszego wieczora, zwiadowca
kierował się oczywiście tylko własną intuicją. Przecież Keren mógł na
cześć przybyszów wydać ucztę. Trudno by się dziwić, gdyby nawet
zmitrężyli w zamku dzień albo dwa. Jednak z jakiegoś powodu Will
nie wierzył w taki rozwój wydarzeń. Oglądał z bliska twarz
skottyjskiego generała. Jakoś nie wyglądał on na człowieka, który
marnowałby czas na ucztowanie.
Zwiadowca poświęcił kilka minut, przygotowując się do akcji.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]