[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nym. U góry tego parawanika sztychy, które tak lubiła: Tycjana hrabia Norfolk z Pittich i ten
z Luwru młodzieniec z rękawiczką... Reprodukcja panienki Leonarda, która przypomina Si-
monetę Botticellego, a przecież jest tak inna, tak najzupełniej inna... W głębi pokoju śliczne
biurko na obstalunek robione. Na nim czarujące fotografie chłopaka Rafaela, z uciętymi
włosami anioła grającego na skrzypcach według Rossiego...
Grube sukno niebieskie zaścieła cały pokój. Zliczne obicie i lampa istny cud! Cóż za
abażur ze szkła! Jaki blask!
Pani Xenia była tego dnia wyjątkowo, po burżujsku szczęśliwa. Lecz na szczęśliwość w
ogóle i innych dni nie mogła się uskarżać. Odkąd wyszła za mąż za tego cierpika i narwańca,
zazdrośnika i krzykałę o morałach, wielbiciela co najbrudniejszych i najbardziej cuchnących
robotników dobrze się czuła. Stała się inną, tak inną, że nie mogła przypomnieć siebie sa-
mej w Paryżu lub Warszawie. Gdy jej jeszcze kiedy dla konkokcji żołądeczka poczynał
87
urągać, gdy się o coś tam nawalił z całym brzmieniem zestawień i przypomnień, po prostu
nie wierzyła w to, co on jej (z życia przecie) wypomina. Wszystko tamto wywietrzało jej z
głowy i wyleciało z pamięci. Nastało inne życie, tak urozmaicone i bogate, że literalnie nie
mogła przebrnąć, przebić się przez ogrom tego piękna. Istne zboże we żniwa!
Gdy była nad Wisłokiem w cichej polskiej wioszczynie wśród wieśniaków i wieśniaczek
w łagodnym rzecznym rozdole, który się niepokaznie poczynał, otwierał jak gdyby sen letni,
spokojny, a kończył kędyś na progu nieba nie mogła literalnie wierzyć, że ona w ogóle była
w tym jakimś Paryżu, w takim mieście, że tam znała jakichś tam ludzi... Bo po prawdzie, to
lubiła nade wszystko wieś i prawdziwych chłopów, prawdziwe dziewczęta i kobiety, szczery
wieski naród i ich tameczne a swoje własne życie.
Każda wiejska praca, prawda, piosenka wpadała do jej duszy i do ucha jak pszczoła do
swego ula. Piosenki! Raz zasłyszana już jest w pamięci jak w kufrze zamczystym, na zaw-
sze. Umiała na pamięć wszystkie i każdą, ale tak, jak się mówi, tak, jak trzeba taką rzecz wy-
dać, żeby było i prawdziwie, i ładnie. Jakże też to lubił, jak lubił ten architekt słuchać pieśni
wiejskich z jej ust. Zamierał z rozkoszy, zanosił się ze śmiechu od tego dowcipu, prawdy i
krasy, jaka jest w piosence wiejskiej. Znała się tam przez lato ze wszystkimi ludzmi, to zna-
czy ze wszystkimi babami i dziewuchami, i niemało się z nimi naurągała na chłopów. Pod
sekretem chodziła często w chusteczce i spódnicy żąć i do siana, bo tak lubiła rozmawiać z
dziewczynami i słuchać, jak się przegadują z chłopaczyskami.
Tylko że milioner nie lubił, skoro się tam gdzie zawieruszała , więc mu już i tego ustą-
piła, choć z głębokim żalem. Zaraz go pikało, że już coś będzie. Taki był zestrachany, jeszcze
z tego Paryża. Zmieszny chłop! Bo ten cały Paryż Boże drogi! to było akurat to samo co
nad Wisłokiem: popatrzeć, jak to tam jest, no, wszędzie jak żyją, po jakiemu się co robi i
samej żyć tymże wszystkim, spełna, duszkiem, żeby było czuć, że się żyje, i tak, jak inny na-
ród żyje. Milioner zaraz coś nastroszył, nastawił swoje zasady jak lunetę albo mikroskop
i dawajże patrzeć! A jak się już napatrzył do syta, dopiero widzi, że śmieszne jest to jego całe
badanie. Jedną miał wadę ten potentat finansowy, podskarbi narodu : nie umiał patrzeć we-
soło na ludzkie życie, garściami rwać wesołość, jak się rwie czerwone maliny z krzaka przy
drodze. Zaraz naprawiać, przebudowywać, leczyć, goić... Mędrek, socjał w mnisim kaptu-
rze czy mnich w socjalikowskim kabacie.
Ale kochała go za inne, inne, inne rzeczy! Wielbiła w nim aż do szału dzikiego swego ko-
chanka siłę miłości i zawsze jednaki ten szał, jego własny, a jednak echo budzący w jej du-
szy namiętnej spojrzenia zawsze jednako wlepione w jej oczy, uczucie zawsze jednako roz-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]