[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ściągaj koszulę. Tu sami mężczyzni, nie obrazisz niczyjej skromności.
Alcock wstrząsnął się, przycisnął ręce do piersi i cofnął o pół kroku, nadeptując na piętę
Shannonowi.
- Nie dam, nie pożyczę - odparł piskliwie. - Koszula jest mi potrzebna. W tym upale nie
wytrzymam bez ubrania, słońce mnie spiecze, zabije, a ja chcę żyć! Rozumiesz, Tanner, chcę żyć!
Australijczyk z obrzydzeniem splunÄ…Å‚ za burtÄ™.
- Wiesz co, Joe? - mruknął przeciągając wyrazy. - Mam ogromną ochotę zrobić z twojej nabożnej
twarzyczki galaretkę. By Jove! Zrobię to przy następnej okazji.
- Nie boję się ciebie, brutalu. Nie ulegnę przemocy - wydzierał się histerycznie Alcock.
Inni członkowie grupy okazali się oczywiście czynniejsi i chętniejsi, toteż wkrótce Tanner
pracowicie wiązał koszule kolegów, starając się nadać im kształt żagla. Wszyscy przypatrywali się
tej robocie z rosnącym zainteresowaniem, bowiem żagiel mógł rzeczywiście okazać się zbawieniem.
Tylko Henri Duval kręcił się w miejscu i co chwila poklepywał baryłkę z wodą. Gdy żagiel
Australijczyka był już niemal gotów, Francuz z ukłonem zwrócił się do McNeilla, którego uważał za
nieoficjalnego dowódcę  załogi transatlantyku .
- Monsieur [46] McNeill, czy nie uważa pan, że najwyższy czas na śniadanie? Petit dejeuner,
monsieur McNeill, prawdziwe delicje. Odrobinka kryształowej wody i pół plasterka wyśmienitej
rybki zaspokoi najdelikatniejsze podniebienia, n'est-ce pas? [47]
McNeill uśmiechnął się do krotochwilnego i nie tracącego humoru Francuza i skinął
przyzwalająco głową. Duval, z wprawą zawodowego kelnera, przełożywszy przez lewe ramię
brudną i wygniecioną chustkę do nosa, jakimś cudem ocalałą z rewizji w Pasir Pandziang, począł
obdzielać towarzyszy niedoli mizernym pożywieniem. Doszedł do Stanleya White'a, który wyciągnął
rękę po rybę, ale nawet nie spojrzał na otrzymane jedzenie. Bezustannie omiatał oczami niebo, a gdy
podnosił do ust wysuszony skrawek, jego dłoń zatrzymała się w pół drogi.
- Peter! - krzyknÄ…Å‚ z podnieceniem. - Patrz! Tam, z lewej!
Bystry wzrok Shannona szybko doszukał się wskazanego obiektu. Daleko nad horyzontem wisiały
w powietrzu dwa mikroskopijne punkciki, takie same, jakie widywał aż nazbyt często w dniach
oblężenia. Serce lotnika zabiło szybciej.
- Samoloty - stwierdził i dorzucił z wahaniem i nadzieją w głosie: - Nasze?
Stanley White zaśmiał się nienaturalnie.
- Zapominasz, Peter, co wydarzyło się w tej części świata w ostatnich tygodniach - odparł
zgryzliwie.
- Nasze samoloty? Zmiechu warte. Nie, mój drogi, to  żółtki .
Punkciki przybliżały się, rosły w oczach. Wkrótce Peter był w stanie je rozpoznać.
- Dwa myśliwskie  Zero . Patrol! Idą w naszą stronę.
Tanner wypuścił z rąk wiosło, do którego przymocowywał zaimprowizowany żagiel, i chwycił za
automatyczny pistolet. Alcock wzniósł oczy w niebo i złożył ręce jak do modlitwy. Vincent bluznął
ordynarnym przekleństwem. Duval gwizdnął przeciągle i odłożył trzymany w palcach kawałeczek
ryby.
Dwa smukłe dolnopłaty, których sylwetki Shannon znał aż nadto dobrze, szły nisko nad morzem w
szyku bojowym, w odległości kilkudziesięciu metrów jeden od drugiego. Prowadząca maszyna niżej,
prowadzona nieco w górze. Dochodziły bardzo szybko, ale kurs ich wiódł trochę w lewo od czółna.
Shannonowi błysnęła w głowie nadzieja, iż  Zero nie zauważą niewielkiego czółna kołyszącego się
na falach i polecą dalej. Nie tak łatwo jest dostrzec z powietrza łódeczkę na powierzchni ogromu
morza. Ogarnął go optymizm, a mizerna łupina wydała mu się przytulnym i bezpiecznym
schronieniem.
Ale japońskie myśliwce nagle zmieniły kierunek. Zwróciły się dziobami wprost ku czółnie.
- Wszyscy za burtę, do wody! - wrzasnął komendę McNeill i pierwszy wyskoczył z czółna,
zanurzając się w ciepłych falach.
W ślad zanim poszedł Vincent, w sekundę pózniej Tanner i Brown. Peter szykował się do skoku,
gdy przypomniał sobie o rekinach i tragicznym końcu polskiego marynarza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl