[ Pobierz całość w formacie PDF ]
może i my dostąpimy go kiedyś. Może... Ja nie czułem radości ani uniesienia, byłem
zmęczony tak bardzo, że nawet snu nie próbowałem przywołać.
Nie myśleć; gdyby wystarczyło wydać polecenie i wyłączyć szare zwoje. Masz tu
wszystkie skarby świata, tylko nie myśl o przyjaciołach - stara, zapomniana, nikomu
niepotrzebna prawdziwa bajka. Wpatrzony w sufit starałem się wyobrazić sobie nicość i
zatopić w niej umysł, ale im usilniej to czyniłem, tym mocniej wracały wspomnienia. I to nie
tylko te najświeższe. Jedne zahaczały o drugie i z zakamarków pamięci wyłaziły na wierzch
najdawniejsze, pozornie już nieistotne i wygaszone przez czas. Pozornie. Twarze, słowa,
uśmiechy, dotyk, zapach, cały bagaż, którego nie można zostawić w przechowalni i po prostu
nie odebrać.
Był sobie człowiek podobny do innych ludzi, ani gorszy, ani lepszy - zwyczajny.
Pewnego razu spotkał piękną twarz i uwierzył, że i reszta musi być podobna. Dla niej porzucił
przeciętność i sprzedając własne sumienie, ruszył ku niebotycznym celom. Nie wiedział,
jakim błędem jest utożsamiać urodę z dobrocią, nie chciał wiedzieć. Gubił się, rezygnował ze
wszystkiego co swoje, deptał dawne wartości. Za całe życie przyjmował piękną twarz, ona
była tą nową i jedyną wiarą. Aż któregoś dnia piękna twarz wykrzywiła usta w pogardliwym
grymasie i nazwała go nudnym głupcem. Następnego ranka został sam. Pusty, wypalony,
nieumiejący odnalezć siebie, bez celu, ze świadomością, że piękna twarz należy już do kogoś
innego. Zdobyty szczyt obiecywał jedynie dotkliwy upadek, nic więcej.
Minęło dużo czasu. Człowiek uczył się żyć na dole, zaczynał już nawet odnajdywać
wartości, z których budował swój nowy świat. Ale upływ lat nie leczył, jedynie tłumił ból.
Gdyby pozostawić go w spokoju, byłby może inny, ale byłby sobą. Tak się nie stało, bo to nie
była bajka na dobranoc. Wróciła piękna twarz, a z nią ten niepokój kruszący wszystko co
własne. I znowu dla igraszki, której zła nie potrafił zrozumieć, stanął przed nieskończoną
pustką, bez krzty siły, by jeszcze raz szukać tam swojej prawdy.
Nie myśleć, tak, nie myśleć... Prosta recepta. Albo budować szczęśliwe zakończenia.
Szczęśliwe zakończenia pozwalają zapomnieć o nich w pięć minut pózniej. Fajne są
szczęśliwe zakończenia. Ale wcale nie tak łatwo je zbudować. Prawdziwie szczęśliwe. Po
wielu perypetiach pobrali się i żyli długo i radośnie. Ich dzieci nie podzielają tego zdania.
Ubogi chłopak doszedł do bogactwa. I teraz dopiero, mając wszystko, zaczyna tęsknić za
marzeniami. Dziewczyna z prowincji zrobiła oszałamiającą karierę. A pózniej się zestarzała.
Mnóstwo szczęśliwych zakończeń. Pod warunkiem że czas, jak film, zatrzymuje się po
napisie Szczęśliwe zakończenie". Ot, człowiek Schizo poznał miłą panią doktor. I co z tego?
Ile czasu trzeba, żeby na jej twarz nałożył się obraz pięknej twarzy? Ile czasu potrzeba, żeby
panią doktor zaczął denerwować smutek wybranego, żeby z frapującego przeistoczył się w
irytującego? Ile potrzeba, żeby oboje zrozumieli, jak bardzo inne osoby w sobie widzieli? Ile
czasu potrzeba, żeby nadeszła obojętność? Ile czasu potrzeba, żeby obojętność została
zastąpiona przez wrogość? Ile czasu potrzeba, żeby wykluczyć szczęśliwe zakończenie? Nie
wiadomo. Dlatego ta butelka i rozbita głowa były najlepszym z możliwych rozwiązań.
Przynajmniej pozwoliła zachować dobre wspomnienia. Szczęśliwe zakończenie".
Przewróciłem się na pryczy. Wzrok powędrował do stosu książek leżących na
podłodze. Czytać też nie chciałem. Mnóstwo słów mówiących o wielu rzeczach, ale w sumie
mnóstwo bezużytecznej makulatury. %7ładne tomisko nie dawało recepty, co zrobić, żeby nie
myśleć, albo żeby stworzyć szczęśliwe zakończenie. Wszystkie milkły tam, gdzie powinny
się dopiero zacząć. Wolałem pozostać w swoim barłogu z własnymi problemami. Cudzych
nie potrzebowałem.
Kiedy zaskrzypiały drzwi w przedpokoju, nawet nie drgnąłem. Nic więcej nie mogło
mnie już zaskoczyć. Obojętnie patrzyłem na stojącego w progu Nerwusa. Trząsł się jak nigdy
przedtem. Całe jego ciało było podrygującym zbiorem niezależnych sprężyn. Aż dziw, że nie
upuścił trzymanych w dłoniach butelek. Obserwowałem go z tępym spokojem.
- Przynoszę pożegnalny prezent od Bawarczyka. - Drżącymi rękami poustawiał flaszki
na podłodze. - Skończyło się...
Kiwnąłem nieznacznie głową. O czymkolwiek mówił, to rzeczywiście się skończyło...
- Buldożery zaczęły rozwalać zaułek C-60 - wydukał - knajpę Bawarczyka też.
Nie zdziwiłem się. To było do przewidzenia - dokładność w każdym szczególe,
Przełożona Kostnicy i jej nowy przyjaciel należeli do ludzi dbających o szczegóły. Zresztą,
czym była marna speluna, jeśli nawet King's Power legło pod warstwą betonu. Nie, nie
zdziwiłem się. Dalej leżałem w swoim barłogu, patrząc obojętnie na Nerwusa. Nie
próbowałem też ubolewać albo niepotrzebnie udawać oburzenia. Oszczędzałem słowa na
czas, gdy po opróżnieniu butelki zacznę gadać sam ze sobą. Nerwus też nie oczekiwał
wybuchu rozpaczy - po prostu przyszedł zakomunikować fakt, że tam już bywać nie
będziemy.
- Po twoim wyjściu zjawiła się komisja z nakazem rozbiórki - poinformował Nerwus. -
Bawarczyk jakby to przeczuwał, bo nawet nie dyskutował. Dostaliśmy od niego resztę
zapasów i po przyjacielskim uścisku dłoni. Kazał nam iść, a sam został. Poszliśmy... -
Zaczerpnął powietrza niczym pływak przed skokiem do wody. - Apostoł zostawił na stole
Najnowszy Testament, więc wrócił... Potem wróciliśmy wszyscy. Boże, nigdy tego nie
zapomnę... Bawarczyk się powiesił. Powiesił się na świeżo odmalowanym szyldzie Gott mit
Uns"...
Poczułem, że żołądek podchodzi mi do gardła. A jednak zabolało. Zagryzłem wargi,
nie wiedząc, że cieknie z nich krew. Dłonie same zacisnęły się w pięści, serce waliło w
oszalałym tempie. Przez moment chciałem zeskoczyć z legowiska i biec do zaułka C-60,
niszcząc wszystko po drodze. I wtedy przypomniałem sobie, kim jestem, a pózniej
pomyślałem: co by to zmieniło? Rozluzniłem napięte mięśnie.
- Przyszedłem powiedzieć, bo oni teraz na pewno zechcą dostać ciebie - wyszeptał
Nerwus tonem prośby.
Roześmiałem się chrapliwie, prawie histerycznie.
- Nie, Nerwus, nie - uspokoiłem go. - To byłaby nagroda i oni o tym dobrze wiedzą...
- Więc... - Zawiesił głos.
- Więc zostanę, nie bój się, nie tak jak Bawarczyk, nie mam tyle odwagi...
- No to bywaj, Schizo. - Podał mi trzęsącą się dłoń.
Uścisnąłem ją mocno i długo trzymałem. Pózniej Nerwus poszedł, a ja, wstawszy z
legowiska, dowlokłem się do okna. Nie było już słońca. Zapadał zmierzch. Z ciężkich chmur
spadały pierwsze krople deszczu.
Na dole z bramy wyszedł Nerwus. Popatrzył na niebo i szczelnie owinął się wytartą
kurtką. Widziałem jak skulony, wolnym krokiem przechodzi przez Asfaltową Rzekę, idąc w
stronę parku. Bury cień ginący w burym zmierzchu.
Chodnikiem z przeciwnej strony szło, czy też raczej podskakiwało tanecznie, dwoje
młodych ludzi. Kiedy mijali mój dom, zauważyłem, że dziewczyna ma czarne włosy i czarne
oczy podkreślone przez bardzo białą skórę. Miała zgrabne nogi. Chłopak był wysoki,
harmonijnie zbudowany. Miał długie, mocne nogi. Oboje dotykali ich co chwila i śmieli się
radośnie. Oboje byli dziwnie ubrani - w szpitalne szlafroki...
Zgarbiony, z oczami wbitymi w ziemię, Nerwus minął ich i zniknął między suchymi
bezlistnymi drzewami.
Odwróciłem się od okna. Zza szafy patrzyła na mnie Najstraszniejsza Pchła Zwiata.
Była uradowana. Wiedziała, że przychodzi noc, a z nią wizja Przełożonej Kostnicy i
umierania. Wszystko było jak dawniej. Położyłem się na legowisku i przykryłem derką. Na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]