[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wielki kot przyczaił się do skoku. Balthusowi przypomniały się opowieści o potwornej sile
tego zwierzęcia; o tym, że potrafi rzucić się na słonia i wbić swoje zakrzywione kły tak
głęboko w jego czaszkę, że nie mogąc ich wyjąć ginie z głodu. Czarownik krzyknął piskliwie
i tygrys ze wstrząsającym rykiem skoczył na ofiarę.
Balthus nie wyobrażał sobie, że w jednym cielsku  nawet tak ogromnym  może kryć
się tak druzgocąca siła. Zwierzę spadło jak błyskawica na ofiarę, z trzaskiem łamiąc pal, do
którego ją przywiązano, i pół niosąc, pół ciągnąc okropne brzemię ruszyło ku bramie.
Sparaliżowany przerażeniem Balthus patrzył na to bezsilnie.
Bestia nie tylko złamała pal, ale też oderwała od niego ciało swojej ofiary. Jej potężne
pazury w mgnieniu oka rozpruły brzuch jeńca i częściowo oderwały mu ręce, a gigantyczne
kły zgniotły mu czaszkę z taką łatwością, jakby była z papieru. Grube rzemienne więzy
prysnęły jak nitki. Balthus zwymiotował. Polował na pantery i niedzwiedzie, ale nie
wyobrażał sobie, że jakiekolwiek zwierzę może w ułamku sekundy tak zmasakrować
człowieka.
Tygrys zniknął za bramą i w chwilę pózniej głuchy ryk wstrząsnął puszczą, cichnąc wolno
w dali. Jednak Piktowie nie opuszczali jeszcze swoich kryjówek, a szaman stał bez ruchu
zwrócony twarzą ku ciemnej ścianie lasu.
Balthus oblał się zimnym potem. Jakiż nowy potwór pojawi się w otwartych wrotach by
zamienić jego ciało w krwawe strzępy? Wstrząsnął nim dreszcz przerażenia. Bezsilnie
szamotał się w więzach. Mrok nocy zdawał się napierać na wioskę Piktów, przygaszając blask
ognisk jarzących się niczym ognie Piekieł. Taurańczyk czuł na sobie spojrzenia całej wioski
 setek wygłodniałych, okrutnych oczu odzwierciedlających stan ich dusz pozbawionych
ludzkich cech. Już nie myślał o nich jak o ludziach; byli demonami tej puszczy, równie
okrutnymi jak bestie wzywane z jej głębi przez okrytego piórami szamana.
Zogar znów wysłał w noc mrożące krew w żyłach wezwanie. Słysząc ten syczący, zupełnie
odmienny od pierwszego dzwięk, Balthus zadrżał  tak mogłaby syczeć olbrzymia żmija.
Tym razem czarownikowi odpowiedziało tylko milczenie. W dzwięczącej ciszy
Taurańczyk prawie słyszał łomot swego serca. Nagle jego uszu dobiegł cichy szmer
dolatujący od strony bramy. Dreszcz przerażenia przeleciał mu po grzbiecie  w otwartych
wrotach pojawił się nowy potwór.
Balthus rozpoznał w nim monstrum z pradawnych legend. Szaman przywołał gigantyczną
żmiję. Jej ogromny, klinowaty łeb wznosił się wyżej niż głowa dorosłego człowieka, a wijące
się, błyszczące cielsko było grubsze od beczki. Z rozdziawionej paszczęki wysuwał się
rozdwojony język, a blask ognia odbijał się od wyszczerzonych kłów.
Taurańczyk zamarł z przerażenia. Starożytni nazywali tego gada Wężem Upiorem. Blade,
ohydne cielsko wślizgiwało się nocą do ludzkich siedzib by pożerać całe rodziny. Swoje
ofiary dusił jak pyton, w uścisku potężnych splotów, lecz w przeciwieństwie do węży 
dusicieli ten uzbrojony był w kły ociekające jadem, który niósł szaleństwo i śmierć. Jego
również od dawna uważano za wymarłe zwierzę. Jednaki Vallanus mówił prawdę. %7ładen
biały człowiek nie miał pojęcia co kryją puszcze za Czarną Rzeką.
Wąż podpełznął bliżej i uniósłszy łeb zakołysał nim w przód i w tył, szykując się do ataku.
Bathus patrzał jak zahipnotyzowany w głąb odrażającej gardzieli, która miała go pochłonąć.
Nie odczuwał nic prócz lekkich mdłości.
Nagle z cienia zalegającego wokół chat śmignęło coś błyszczącego i wielki gad zaczął się
wić w konwulsjach. Zdumiony Balthus dostrzegł sterczącą z grubego karku, tuż pod
rozdziawioną paszczęką, krótką włócznię. Z jednej strony wystawało drzewce, z drugiej
stalowy grot. Wijący się, oszalały z bólu stwór wpadł na stojących w pobliżu wojowników,
którzy rozpierzchnęli się w panice.
Grot włóczni nie przeciął wprawdzie kręgów gada, ale na wylot przeszył mięśnie
potężnego karku. Wściekle smagając ogonem wąż obalił tuzin Piktów i wściekle kłapiąc
paszczęką opryskał wielu innych palącą żywym ogniem trucizną. Wyjąc, klnąc i wrzeszcząc
rozbiegli się na wszystkie strony, zderzając się i tratując leżących. Gad potoczył się w jedno z
ognisk, rozrzucając głownie i sypiąc iskry. Nowy ból zmusił go do jeszcze gwałtowniejszych
ruchów. Zciana chaty rozpadła się pod ciosem walącego jak taran ogona, grzebiąc pod sobą
jęczących Piktów. Biegający tam i z powrotem wojownicy porozrzucali płonące gałęzie i
zadeptali ogniska. Zapadła ciemność rozjaśniona jedynie nikłą poświatą żaru i przerywana
Å‚omotem wijÄ…cego siÄ™ cielska oraz wrzaskami umykajÄ…cych ludzi.
Balthus poczuł jak coś szarpie jego pęta i nagle, jakimś cudem był wolny! Silne ręce
pociągnęły go do tyłu. Z osłupieniem zobaczył olbrzymią postać i poczuł żelazny uścisk dłoni
na ramieniu. W nikłym blasku poznał gigantycznego Cymmerianina. Krew zasychała na
kolczudze i obnażonym mieczu barbarzyńcy, a posępne oblicze rozjaśnił słaby uśmiech. 
Chodz! Zanim się opamiętają!
To mówiąc, Conan wcisnął mu w dłoń rękojeść topora. Zogar Sag zniknął gdzieś w mroku.
Conan prawie wlókł Balthusa za sobą dopóki Taurariczyk nie otrząsnął się z odrętwienia i
zaczął samodzielnie poruszać nogami. Wtedy Conan puścił jego ramię i wbiegł do długiego
budynku obwieszonego ludzkimi czaszkami. Balthus poszedł w jego ślady.
Dostrzegł ponury, kamienny ołtarz, słabo oświetlony blaskiem gwiazd; a na nim pięć
wyszczerbionych w uśmiechu ludzkich głów. Jedna z nich wydawała mu się dziwnie
znajoma: należała do kupca Tiberiasa. Za ołtarzem stał posąg jakiegoś bożka. Jego
niekształtna postać o niewyraznych, zwierzęcych rysach miała jednak w sobie coś ludzkiego.
Nagle gardło Balthusa ścisnęło się z przerażenia, bowiem bożek wyprostował się i ze
szczękiem łańcuchów podniósł w górę długie, niekształtne ramiona.
Miecz Conana opadł jak błyskawica, przecinając ciało i kości. Cymmerianin pociągnął
Balthusa za ołtarz, obok skulonego na podłodze, włochatego cielska i do tylnych drzwi
długiej chaty. Wyskoczyli na zewnątrz, na dziedziniec za budynkiem. Po kilku krokach
wpadli na palisadÄ™.
Wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Oszalali ze strachu Piktowie uciekali we
wszystkie strony. Conan stanął przy palisadzie, złapał Balthusa za pas i z dziecinną łatwością
podniósł go w górę. Taurańczyk chwycił się krawędzi ostrokołu i wdrapał się nań nie
zwracając uwagi na zadrapania. Właśnie wyciągał rękę po Conana, gdy zza rogu chaty
wyskoczył umykający wojownik. Dzikus stanął jak wryty, dostrzegłszy skulonego na
palisadzie Balthusa. Ze straszliwą precyzją Conan cisnął toporem, lecz Pikt zdążył już
otworzyć usta. Przez zgiełk przedarł się jego ostrzegawczy krzyk  urwany nagle, gdy topór
Cymmerianina strzaskał mu czaszkę.
Paniczny strach nie zagłuszył pierwotnych instynktów piktyjskich wojowników. Wrzawa
przycichła na moment, po czym z setek gardeł wydobył się wściekły ryk i Piktowie rzucili się
do palisady, by odeprzeć wroga.
Conan skoczył, chwycił ręką Balthusa i podciągnął się w górę. Aquilończyk zacisnął zęby
z wysiłku, ale Cymmerianin w mgnieniu oka znalazł się na szczycie palisady. Prawie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl