[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mienie, jak boskie i ludzkie prawo. Kiedy... odejdę, mama będzie bardzo niespokojna, bardzo
smutna... Razem ze mną odejdzie od niej najstarsze jej dziecko, już zupełnie dojrzałe, które
już przyjacielem jej być mogło, pomocnikiem, a w potrzebie opiekować się nią i ją bronić...
po mnie ty przy niej zostaniesz... najstarsza... Moja Inko, przejmij się ty tą myślą, że pocie-
chą, pomocą, a w razie... nieszczęścia jakiego... wsparciem i opieką jej być powinnaś...
Tu Inka mowę mu przerwała:
 O, Julku! ja kochać umiem, ja kochać pragnę, ja poświęcenie uwielbiam i u nóg mamy
leżeć będę...
 Znowu deklamujesz! Któż tu o poświęceniu i o leżeniu u nóg mówi. To twój obowiązek,
Inko. Bo pomyśl tylko, czym mama dla nas była... jak kochała nas, jak za nami przepadała...
Gdyby nie jej praca, zabiegi, starania, bylibyśmy w nędzy i w ciemnocie pogrążeni... Ona to
wyżywiła nas i wykształciła... Teraz, Inko, w tym ciężkim dla niej przejściu ty jej choć w
części wypłać się z długu wdzięczności. Nie o leżenie u nóg jej idzie, ale nie martw jej ni-
czym, pomagaj jej, młodszymi dziećmi zajmij się... strzeż, aby jej nie martwiły... Szczegól-
niej Janka i Olka... miej na oku...
W sieni za otwartymi drzwiami ozwało się wołanie pani Teresy:
 Dzieci! dzieci! Na obiad chodzcie!
Ale teraz Inka, przerywając mowę brata, z twarzą smutnie spuszczoną, mówiła:
24
 Mój Julku! ty nie rozumiesz mię, ty mię nigdy zrozumieć nie chciałeś... Ja przecież ni-
czym mamy nie martwię... ja kiedy jestem w domu, to wszystko, co trzeba, robię, choć te
wieczne zachody i kłopoty, całe to życie w Leszczynce... Czyż ty, Julku, nie rozumiesz tego?
Moje myśli, moje marzenia... Czyż ty tego nie rozumiesz? Mnie trzeba innego życia...
 Ależ rozumiem, rozumiem  przerwał Julek i wstał z ławki.
Po deklamacji nastąpiła deklinacja zaimka osobowego: ja, mnie, dla mnie.
 Ej! niewysoko, Inko, i niedaleko lecą myśli i marzenia twoje. Nic tu mówienie twoje nie
pomoże, bo serduszko twoje uszek nie ma! Chodzmy lepiej na obiad!
Wkrótce po obiedzie Julek braci młodszych zawołał, aby z nim na przechadzkę w pole po-
szli. Chłopcom, gdy usłyszeli to wołanie, aż oczy zabłyszczały i Olek nagle jak piwonia za-
czerwieniony do Janka szepnÄ…Å‚:
 Może nam co ważnego powie, może na koniec przekonał się, że my nie... bębny i przy-
najmniej wiedzieć o wszystkim powinniśmy.
A Janek z przybladłą nieco twarzą wyprostował się i odpowiedział:
 Może powie, abym z nim szedł...
Olek zatrząsł się cały.
 A ja? a ja? a ja?
Starszy z uczuciem wyższości zrazu na młodszego spojrzał, ale potem coś tkliwego za-
świeciło w oczach i ruchem opiekuńczym, niemal ojcowskim dłoń swą szczupłą i nerwową
na głowie Olka położył.
 Bądz spokojny, Olek, ja cię nie opuszczę... ja jemu powiem, że albo my obaj z nim, al-
bo...bez niego!
Olek uczynił z ramion dwa łuki nad głową rozwarte i wysoko nad ziemię dwa razy pod-
skoczył.
Zza węgła domu Julek zawołał:
 Czemuż nie idziecie, chłopcy? Chodzcie prędzej!
Poszli drogÄ… polnÄ… ku wiosce szarzejÄ…cej w oddali, za wioskÄ™ daleko...
Po dwóch albo i trzech godzinach chłopcy z długiej przechadzki powracali, ale bez star-
szego brata. Niedaleko już dworku spotkali się z Teleżukiem i Julek zawróciwszy z nim ku
lasowi poszedł, braciom mówiąc, aby bez niego szli do domu.
Zamyśleni byli obaj i wydawali się bardzo czymś zmartwionymi. Po odejściu Julka nic
zrazu do siebie nie mówili, tylko Janek zniecierpliwionym ruchem nogi co moment kamyki z
drogi zrzucał, a Olek z policzkami, jak do rozdmuchiwania samowara wydętymi, na podo-
bieństwo miecha głośno sapał, czasem wzdychał.
Po chwili starszy ze zniecierpliwieniem w głosie sarknął:
 Czego tak sapiesz i wzdychasz... aż miech kowalski w oczach staje! Nic tu wzdychanie
nie pomoże... zastanowić się trzeba, pomyśleć...
 Aha!  jęknął młodszy, a starszy z zamyśleniem mówił dalej:
 Bo nie można powiedzieć, aby Julek zupełnie słuszności nie miał... Mama jest bardzo
zacną kobietą i ciężko na nas pracowała i pracuje. Dla takich matek jak ona dzieci mają obo-
wiązki, to prawda, temu zupełnie zaprzeczyć nie można... co?
W odpowiedzi Olek zaszeptał:
 Ja mamÄ™ bardzo kocham...
A Janek z powagÄ… wielkÄ… zaczÄ…Å‚ znowu:
 Przypuśćmy, że o kochanie tu nie idzie... i ja do mamy przywiązany jestem... bardzo...
ale tu dwie miłości ze sobą walczą... rozumiesz? Przecie i Julek mamę kocha, a jednak... wi-
dać w nim inna miłość tę zwyciężyła, a w takim razie dlaczegóżby i w nas zwyciężyć nie
miała... Ale tu, widzisz, idea obowiązku zachodzi... zrozumiej to... i de a, rzecz najważniej-
sza w świecie. Julek przemawiał do mnie w imię i de i obowiązku, tego obowiązku, który
nam rozkazuje...
25
 Ehe!  triumfująco jakoś zawołał Olek  a dla ojczyzny to obowiązku nie ma? a? Jeżeli
tu miłość i tam miłość, to i z obowiązkiem tak samo... tu obowiązek i tam obowiązek... A z
czegośmy powstali  prawił dalej, krępą postać swą prostując i pyzatą, rozpromienioną twarz
wysoko podnosząc  jeżeli nie z tej ziemi? Co nas ogrzewało, jeżeli nie to słońce? Skąd
wszystkie uczucia i myśli nasze, jeżeli nie od tych przodków, którzy... no, ty sam wiesz, co to
ojczyzna! Wszystko, co było i co jest... z czego nasze ciało i nasza dusza... ty sam wiesz... A
my niby to obowiązków dla niej nie mamy! Zmiech powiedzieć! Jeżeli pomiędzy dwiema
miłościami okropny los nas postawił, to tak samo i między dwoma obowiązkami... A czy nie
tak?
 Tak  po chwili zastanowienia zgodził się Janek  i ty to bardzo dobrze wyrozumowa-
łeś... Nawet nie spodziewałem się... Ale tym gorzej dla nas. Jesteśmy postawieni w położeniu
 tragicznym!
Na bladej, nerwowej twarzy jego i w piwnych oczach rozlał się wyraz cierpienia. Olek, tak
wymowny przez chwilę, zamilkł i smutnie zwiesił głowę. Z chmury nabrzmiałej błyskawi-
cami i grzmotami, która nad krajem całym stała, oderwał się ciemny obłok, spłynął na te
głowy dziecinne, wkradł się pod ich czaszki wichrem szumiącym, ogniem błyskawicznym...
Przed samą już bramą dworku Olek podniósł głowę i rzekł:
 Brutus dwóch rodzonych synów zabił...
Janek pomyślał chwilę.
 To prawda; ale synowie Brutusa zdrajcami ojczyzny byli, a mama...
Olek dokończyć mu nie dał.
 I Timeleon zabił rodzonego brata..:
 Brat Timeleona tyranem był, a mama... Spróbujże zabić mamę! czy mógłbyś... a?
Olkiem jakby dreszcze lodowate od stóp do głowy wstrząsnęły i aż krzyknął:
 Co ty wygadujesz, Janek! Wiesz, ty czasem bywasz okropny...
 Ano widzisz! Na nic się nam nie zdadzą Brutusy i Timeleony. Położenie jest zupełnie
inne i na świecie każdy za siebie myśleć musi. Musimy, Olku, wiele zastanowić się i myśleć.
Julkowi całkowicie słuszności odmówić nie można...
 A dlaczegóż on sam...  zaszeptał jeszcze uparty Olek, ale zobaczyli idącą naprzeciw
nich matkę i tak jak nigdy przedtem pogarnęli się ku niej śpiesznie i pieszczotliwie. Nawet
Janek, do pieszczot zazwyczaj nieskłonny, z powagą, opiekuńczym jakby gestem, ramieniem
ją otoczył. Ale ona wyraz twarzy miała roztargniony i oczy głęboko zmącone. Z roztargnie-
niem zapytała:
 A gdzie Julek?
Powiedzieli, że z Teleżukiem ku lasowi poszedł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl