[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przynaglić swego do szybszego biegu. Koń Julinki, widać przyzwyczajony do chodzenia w parze,
także przyspieszył. Zbliżyły się do otwartej bramy prowadzącej na pola. W tym momencie
wierzchowiec Julinki nagle zaczął wydłużać krok i przyspieszać. Trudno było powiedzieć, co go
do tego skłoniło  może przestraszył się jakiegoś głośniejszego dzwięku, a może zapragnął
wyrwać się w teren? Południewska zorientowała się, że dziewczynka po prostu nie panuje nad
zwierzęciem, które zaczęło biec w swoim tempie, nie słuchając niedoświadczonego jezdzca.
Natychmiast popędziła za nią. Oba konie wypadły przez szeroką bramę na łąkę.
 Julina, zwolnij!  krzyknęła ostrzegawczo Sabina, widząc zagrażające
niebezpieczeństwo. Jeżeli wierzchowiec przejdzie w cwał, dziewczynka będzie miała wielkie
trudności z opanowaniem go. Nie znając reguł prawidłowego dosiadu, może też spaść z siodła
i zrobić sobie krzywdę.
Południewska poczuła strach. Niepotrzebnie sama przyspieszyła, co zapewne zachęciło
konia Julinki do galopu. Powinna była zdawać sobie sprawę, że nie jest to bezpieczne. Trzeba
było pozostać na padoku. Było już jednak za pózno na takie rozważania. Ruszyła w pościg za
Juliną. Koń przeszedł w wyciągnięty galop, a kępki trawy pryskały spod jego kopyt. Dystans się
zmniejszał, Sabina miała nadzieję, że zaraz zrówna się z dziewczynką i poleci jej szybko, aby
ściągnęła wodze i wyhamowała nieco. Potem zawrócimy i koniec z tymi emocjami na dziś 
obiecywała sobie Sabina, doganiając Julinkę.
 Nie puszczaj wodzy!  krzyknęła do niej, a dziewczynka posłusznie je ściągnęła. Koń,
czując, że ktoś nim kieruje, posłusznie zaczął zwalniać. Sabina odetchnęła.
W tym momencie, gdzieś zupełnie niedaleko, od strony lasu padł strzał. Huk był tak
donośny, że koń Juliny najpierw zastrzygł uszami, a potem niespodziewanie ruszył do przodu.
Zaskoczona dziewczynka przechyliła się w siodle do tyłu, ale utrzymała równowagę.
 Sabina!  krzyknęła, ale jej koń spłoszony hałasem rwał już przez pole.
Południewska nie dała się sparaliżować strachowi. Jej wierzchowiec, choć też zareagował
na wystrzał, zachowywał się dużo spokojniej. Pociągnęła za uzdę i ruszyła w pogoń za Julinką.
Dystans pomiędzy nimi ciągle się zmniejszał. Sabina starała się za wszelką cenę nie wpadać
w panikę i tak powodować zwierzęciem, by jak najbardziej zbliżyć się do córeczki doktora.
Miała tylko nadzieję, że dziewczynka nie osłabnie w tym szalonym galopie i nie zsunie się
z wierzchowca.
Usiłowała przypomnieć sobie wszystkie rady, które słyszała od swoich dawnych
instruktorów w sytuacji, gdy koń ponosi. Zachować spokój, nie ciągnąć za uzdę, zmniejszyć
dosiad. Starać się kierować koniem, robić woltę, by wytracił prędkość. Szczerze wątpiła, czy
przerażona dziewczynka będzie w stanie wprowadzić w życie którąkolwiek z tych wskazówek.
Widziała ją przed sobą, jak przylepiona do końskiego grzbietu pędziła w dal. Wyraznie nie
panowała nad zwierzęciem, które rozwinęło wspaniały cwał. Niestety, koń niebezpiecznie zbliżał
siÄ™ do drogi.
Sabina przyspieszyła, unosząc się w siodle. Przestała bać się upadku, myślała wyłącznie
o Julince i o tym, jak bardzo dziewczynka jest przerażona. Zrównały się. Południewska
zobaczyła rozszerzone strachem oczy dziecka i jej bledziutką twarz. Serce jej się ścisnęło.
 Spokojnie  wydyszała, choć strach opanował jej serce. A jeżeli nie zdoła pomóc? Sama
przecież od tak dawna nie jezdziła.  Wyjmij stopy ze strzemion  poleciła. Gdyby dziewczynka
spadła, uwięziona w strzemieniu noga byłaby prawdziwym problemem, Sabinie zamajaczył
koszmarny obraz dziecka wleczonego przez konia.
 Julinko, odchyl się do tyłu i ściągnij mocno wodze!  krzyknęła, a dziewczynka, choć
przerażona, zaczęła wypełniać jej polecenia.
Sabina przynagliła Tajfuna do szybszego biegu i wysforowała się przed konia Julinki,
cały czas oglądając się bacznie do tyłu. Liczyła na to, że dwa wierzchowce idące w zastępie będą
reagowały podobnie; zaczęła wytracać szybkość i robić woltę. Koń Julinki także zwolnił i zaczął
zataczać koło. Przez chwilę myślała, że to tylko złudzenie. Przeszyła ją koszmarna myśl, że zaraz
oba rumaki zaczną galopować i żadna siła ich nie powstrzyma, a wtedy obie zginą. Ale już
w następnym momencie zrozumiała, że konie przechodzą w spokojny, równy kłus.
 Trzymaj się!  rzuciła do Julinki przez zaciśnięte wargi, a dziewczyna posłusznie
jeszcze ciaśniej przylgnęła do boków konia. Widać było, że jest bardzo zmęczona, bo mięśnie jej
nóg drgały. Azy płynęły jej po twarzy, ale walczyła dzielnie.
Po chwili oba konie się zatrzymały. Sabina puściła wodze i zsunęła się z siodła. Nogi
miała zdrętwiałe, czuła napięcie w całym ciele. Wyciągnęła ręce, żeby pomóc zejść Julince, która
wciąż tkwiła w siodle i zanosiła się płaczem, gdy usłyszała odgłos hamującego gwałtownie auta.
 Julina!  Krzyś wyskoczył z samochodu i w dwóch susach dopadł do nich.  Nic ci się
nie stało? Ty głuptasie, mogłaś się zabić!
Julinka spadła z siodła wprost w ramiona ojca. Przytuliła się do niego z całej siły i zaczęła
łkać rozdzierająco.
 Wiem, Krzysiu! Byłam taka głupia& Koń się spłoszył i poniósł. Nic nie mogłam
zrobić! Strasznie się przeraziłam, okropnie!
 Moje kochanie&  uspokajał ją Krzyś.
Sabina oparła głowę o koński bok i oddychała głęboko. Wciąż czuła zesztywniałe mięśnie
i wszechogarniającą słabość. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, co się stało. Zmierć prawie
zajrzała im przez ramię. Gdyby nie opanowała konia, mogły spaść i skręcić sobie kark lub
uderzyć głową w kamień. Tak, mogły umrzeć! Nieszczęście było blisko, bardzo blisko& Sabina
oderwała się od konia i ruszyła przed siebie.
 Sabino!  krzyknął zaniepokojony Krzyś, ale ona go nie słuchała.
 Sabina, wracaj!  rzucił jeszcze, ale Południewska dalej nie reagowała. Szła spokojnie
w kierunku lasu. Zanim uspokoił Julinkę, podając jej lek wyciągnięty z torby, i wsadził
dziewczynkę do samochodu, Sabina zniknęła już wśród drzew.
Doktora ogarnął strach. Wiedział, że Sabina przeżyła ogromny szok. Nie mógł jednak
zostawić płaczącego dziecka. Miał nadzieję, że Południewskiej nic się nie stanie do momentu,
gdy uda mu się sprowadzić pomoc. Rozejrzał się, jakby zastanawiając się, czy można się
spodziewać nadejścia pomocy. Na drodze wzbił się tuman kurzu  to Marek Rokosz zbliżał się
do nich swoim samochodem.
 Wszystko w porządku?  wykrzyknął przerażony przedsiębiorca.  %7łyją obydwie?
 Tak  uspokoił Krzyś.  Na szczęście nic się nie stało. Julina jest w szoku, musiałem
podać jej leki. Martwię się o Sabinę!
 O Sabinę?  Marek się zdenerwował.  Gdzie ona jest?
Krzyś rozejrzał się niespokojnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl