[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bóg Najwyższy sam tobie dobre świadectwo wyda...
 Dobrze, babulo, dobrze  znacznie uspokojona powtórzyła Pietrusia i zmęczoną głowę
na kolana babki pochylając kościaną rękę jej pocałowała. Ona tą ręką zaczęła ją po włosach
gładzić. Milczały obie. Potem młoda kobieta ozwała się znowu;
 Franki poproszę, aby chaty i dzieci dopilnowała i strawę zwarzyła, a sama o świtaniu do
miasteczka pójdę.
 Może i Michałek pójdzie?
 Pewno nie pójdzie. Do dworu tego pójść jemu trzeba, z którego tę dużą robotę ma wziąć.
 Dobrze byłoby, żeby poszedł. Razem by pomodlili się i wyspowiadali, żeby dawniejsze
dobro wróciło...
Znowu milczały, w myślach pogrążone. Dzieci w kącie szeptać pomiędzy sobą zaczęły i z
głośnym chrupaniem jeść surową brukiew, którą Stasiuk gdzieś w sieni zarzuconą znalazł. I
nikt nie zwrócił uwagi na męskie kroki, które ozwały się za drzwiami. Kowal do izby wszedł,
a Pietrusia wtedy dopiero głowę znad kolan babki podniosła. Na twarzy Michałka nie malo-
wała się już uprzednia wesołość bez troski ni cienia. Niezadowolenie i niepokój przyćmie-
wały blask jego czarnych oczu, wargi pod czarnym wąsem nieco wydęte objawiały skłonność
do wyrzutów i gniewu. Dzieci, które rzuciły się ku niemu, po głowach pogłaskał i obejrzaw-
szy się po izbie zdziwionym głosem zawołał:
 A toż co? to wieczerzy jeszcze i z a w o d u (zaczątku) nie ma!
Istotnie, smolniak tylko rzucał na izbę skąpe i chwiejne światło; w czarnym, głębokim
otworze pieca ognia nie było.
 O Jezu!  z pieca zeskakując krzyknęła Pietrusia  toż to ja dziś o wieczerzy zapomnia-
łam, na śmierć zapomniałam!
I z takim pośpiechem, że aż ręce jej drżały, poczęła ogień rozniecać i w garnki nalewać
wodę. Pierwszy raz to w życiu zdarzyło się jej o domowych zajęciach zapomnieć, a przyczy-
ny zapomnienia tego mężowi powiedzieć nie mogła. On też o nią nie zapytywał. Usiadł na
ławie i rzekł tylko:
 Już chwała Bogu o jedzeniu dla męża zapominasz, a dzieci surową brukiew z twojej łaski
gryzą... jakby im żebrak jaki był ojcem...
Wziął na kolana Stasiuka, brukiew mu z rąk odebrał i w kąt izby ją cisnął. Wymówka, któ-
rą uczynił żonie, ostrą nie była, ale kobieta wolałaby może, aby się rozgniewał, a potem zno-
wu przyjaznie do niej zagadał. Ale on już do niej nie przemówił więcej i tylko do dzieci od-
zywał się czasem. Spieszyła z wieczerzą, krupy do garnka sypała, jaj trochę przyniosła i urzą-
dzać zaczęła jajecznicę ze słoniną, aby móc jak najprędzej cokolwiek mężowi podać. Aksena
do męża wnuczki kilka razy zagadywała: a co dziś w kuzni robił? a kogo widział? a czy jutro
na fest pojedzie? On zbywał ją zawsze parą słowy, w których ani niegrzeczności, ani też
życzliwości nie było. Jeżeli co mówił, to ot tak, byle zbyć, z roztargnieniem i mrukliwie. Pie-
trusia zapalając lampkę, urządzając, a potem i podając wieczerzę ruszała się żwawo, po-
śpiesznie, a jednak wyglądała jak nieżywa. Z ust ani pary nie wypuszczała; chód jej był cichy
i lękliwy; przed mężem stając powieki spuszczała. Widać było, że gdy on na nią patrzał,
drętwiała cała z bojazni. Wiedziała przecież dobrze, że bić jej ani nawet łajać nie będzie.
Czegóż więc lękała się? Może spojrzenia jego, które gdy na nią patrzał, stawało się dziwnie
przenikliwym, czasem rozgniewanym, a czasem tak smutnym, że dostrzegłszy je płacz po-
wstrzymywać musiała. Coś pomiędzy nimi murem stanęło. Ona dobrze wiedziała, co to było.
Jako rzemieślnik bardzo przez ludzi używany, Michałek ciągle z ludzmi się widywał i bywał
wszędzie, gdzie oni bywali, i słyszał wszystko, co oni mówili. Ciekawy i rozmowny, tyle
zawsze o wszystkim wiadomości posiadał, że niektórzy śmiejąc się mawiali o nim, iż słyszy,
jak trawa rośnie. Słyszał więc tym bardziej to, co tyczyło się jego żony i domu. Raz w bójkę,
a kilka razy w srogą kłótnię wprowadziły go te gadaniny ludzkie o Pietrusi. Potem już kłócić
79
się przestał i głuchego udawał, ale co działo się w jego sercu, to zdradzały wyraziste rysy jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl