[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Fakt ,że mnie ostrzegł powoduje tylko jeszcze większą presję. Nie ryzykował by przecieku
co oznacza ,że nie będę miała wystarczającej ilości czasu aby narobić jakiś szkód jeśli zostanę
złapana i poddana przesłuchaniu.
W międzyczasie nie mogę pozbyć się obrazu Raffe'a leżącego bezradnie na stole
operacyjnym. Nawet nie wiem gdzie jest.
Biorę głęboki, uspokajający oddech.
Kieruję się do ciemnej jaskini która kiedyś była garażem.
Po kilku rokach przełykam panikę gdy stoję tak w zupełnej ciemności. Moja matka ściska
moje ramię z taką siłą ,że jak nic zostaną mi siniaki.
 To pułapka.  szepcze mi do ucha. Czuje jej drżenie. Zciskam ją uspokajająco za rękę.
Nie ma niczego co mogłabym zrobić nim moje oczy nie przyzwyczają się do ciemności,
zakładając ,że jest to coś do czego można się przyzwyczaić. Moje pierwsze wrażenie tego miejsca
to: czarna jak smoła, przepastna przestrzeń. Stojąc spokojnie, czekam aż moje oczy przyzwyczają
się do ciemności. Wszystko co słyszę to nerwowy oddech mojej matki.
To tylko kilka minut ale mam wrażenie ,że to kilka godzin. Mój mózg wydaje się krzyczeć:
śpiesz się, śpiesz się, śpiesz..
Gdy moje oczy się dostosowują czuję się jak ślepy cel w centrum uwagi.
Stoimy w podziemny garażu, w otoczeniu porzuconych samochodów skulonych w cieniach.
Sufit wydaje się jednocześnie rozległy i zbyt niski w tym samym czasie. Na początku mam
wrażenie ,że stoją przede mną giganci ale okazuję się ,że to tylko kamienne filary. Garaż to labirynt
takich właśnie filarów i samochodów rozrzuconych w ciemności.
Trzymam anielski miecz przed sobą jak różdżkę. Nienawidzę tego ,że muszę zagłębić się w
ciemne czeluści garażu, z daleka od tej odrobiny światła która przepływa przez kraty w bramie, ale
to właśnie tam muszę pójść jeśli chcę znalezć Paige. To miejsce wydaje się tak opuszczone, że kusi
mnie aby głośno zawołać ale to prawdopodobnie nie najlepszy pomysł.
Kroczę ostrożnie w nieomal całkowitej ciemności, uważając na to co pod stopami. Potykam
się o coś i nieomal tracę równowagę ale uścisk mojej matki stabilizuje mnie przed upadkiem.
Moje kroki odbijają się echem w ciemności. Nie tylko zdradzając naszą lokalizację, ale
kolidując też z moją zdolnością słyszenia tego czy ktoś stara się za nami podążyć. Moja matka, z
drugiej strony skrada się cicho jak kot. Nawet jej oddech jest cichszy. Musiała nabrać w tym sporej
praktyki unikając tych wszystkich rzeczy które ją ścigają.
Wpadam na jakiś samochód, na wyczucie poruszam się wzdłuż tego co zakładam jest
standardowym zygzakiem zaparkowanych w rządach aut. Używam miecza bardziej jak ślepiec laski
niż jako broni.
Nieomal przewracam się o jakąś walizkę. Ktoś musiał ją tu zostawić po stwierdzeniu ,że nie
ma już dłużej sensu jej nosić. Zdaje sobie nagle sprawę ,że powinnam była się o nią potknąć. Jest na
tyle głęboko w brzuchu podziemnego garażu, że powinno być tu całkowicie ciemno. Ale widzę,
ledwie ale jednak, dostrzegam kształt walizki. Gdzieś tutaj jest bardzo słabe zródło światła.
Poluję na nie, koncentrując się na kierunku w którym światło wydaje się jaśniejsze. Jestem
beznadziejnie zagubiona w labiryncie samochodów. Możemy całą noc wędrować w labiryncie tych
porzuconych aut i nie zalezć niczego.
Skręcamy jeszcze dwa razy, za każdym razem światło rozjaśnia cienie coraz bardziej ale
nieomal niezauważalnie. Gdybym tego nie szukała, nigdy bym nie zauważyła.
Samo światło gdy w końcu je widzę jest tak stłumione ,że na pewno bym je pominęła gdyby
w budynku nie było aż tak ciemno. To cieniusieńka smuga sącząca się spod drzwi. Przykładam do
nich ucho ale nie słyszę niczego.
Otwieram je z trzaskiem. Wychodzą na klatkę schodową. Przyciemnione światło zaprasza
poniżej.
Zamykam drzwi za nami tak cicho jak to tylko możliwe i kieruję się na dół. Jestem
wdzięczna za to ,że schody okazują się betonowe, a nie metalowe i nie dudnią pod każdym naszym
krokiem.
U podstawy schodów znajdują się kolejne zamknięte drzwi. Drzwi są obramowane jasnym
światłem, jest to jedyne światło na klatce schodowej. Przykładam do nich ucho. Słyszę głosy.
Nie słyszę co mówią ale mogę stwierdzić ,że są tam co najmniej dwie osoby. Czekamy,
kucając w ciemności z uchem przy drzwiach, z nadzieją ,że jest inna para drzwi przez które wyjdą
ci ludzie.
Głosy robią się coraz bardziej ściszone i milkną całkowicie. Po słuchaniu ciszy przez kilka
długich chwil, otwieram je, krzywiąc się na powstały hałas, którego tu też się spodziewam. Jednak
te drzwi otwierajÄ… siÄ™ lekko.
Moim oczom ukazuję się przestrzeń wielkości magazynu. Pierwsza rzecz jaką zauważam to
rzędy szklanych kolumn, każda na tyle duża ,że może pomieścić dorosłego mężczyznę.
Tylko ,że to co znajduję się w tych tubach bardziej przypomina powykręcane anielskie
skorpiony.
Rozdział trzydziesty szósty
Mogą wyglądać odrobinę jak anioły ze swoimi pajęczymi, skrzydłami ważki, złożonymi
wzdłuż kontur ich pleców, ale nimi nie są. A przynajmniej nie wyglądają jak anioły które
widziałam. Ani nawet chciałam zobaczyć.
Jest w nich coś dziwnego. Unoszą się w kapsułach wypełnionych jasnym płynem i czuję się
jakbym właśnie wpatrywała się w pozbawione ciała łono czegoś co nie powinno w ogóle istnieć.
Niektórzy z nich są rozmiarów dorosłego mężczyzny, wypukłe mięśnie, mimo tego ,że leżą
tak zwinięci nieomal w pozycji embrionalnej. Inni są mniejsi jakby walczyli o przetrwanie. Kilkoro
wygląda tak jakby ssało swój kciuk. Ludzkość tego gestu wprowadza mnie w stan szczególnego
niepokoju.
Od frontu wyglądają ludzko, ale z tyłu i z boków, zupełnie obco. Baryłeczkowate skorpionie
ogony wyrastają z ich kości ogonowych, zawijając się nad głowami. Zakończone są żądłami
podobnymi do igły gotowym do kucia. Widok tych ogonów, przywodzi mi na myśl echo moich
koszmarów i drżę pod ich wpływem.
Większość ma złożone skrzydła, ale u kilku widzę je częściowo rozwinięte, i lekko drgające
w środku tuby tak jakby marzyły o lataniu. Na te łatwiej jest patrzeć niż na te których skorpionie
ogony kurczą się spazmatycznie jakby marzyły o zabijaniu.
Oczy mają zamknięte czymś co wygląda na nie do końca rozwinięte powieki. Głowy są
pozbawione włosów a skóra nieomal całkowicie transparentna, ilustruje sieć żył pod mięśniami.
Czymkolwiek były te stworzenia nie były jeszcze w pełni rozwinięte.
Blokuję tak dużo tego widoku jak tylko mogę, przed moją matką. Zeświruje jeśli to zobaczy.
Choć raz może jej reakcja okazałaby się tą normalną.
Daje jej sygnał ręką aby tu na mnie zaczekała. Wyrazem twarzy daje jej do zrozumienia ,że
mówię poważnie, ale nie wiem czy odniesie to jakiś skutek. Mam nadzieję ,że zostanie. Ostatnie
czego mi trzeba to ,żeby ześwirowała. Nigdy nie sądziłam ,że będę wdzięczna za jej paranoję ale
teraz jestem. Jest całkiem spora szansa na to ,że ukryję się w ciemności jak królik w norze dopóki
po nią nie wrócę. Jeśli coś się stanie, przynajmniej ma swój rażący prądem sprzęt.
Mój żołądek zaciska się lodowatym strachem na samą myśl o tym co właśnie mam zamiar
zrobić. Ale jeśli jest tu Paige to nie mogę jej zostawić.
Zmuszam się aby wejść do tego ogromnego pomieszczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl