[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tamtych okolicach. Jest tam kilka małych wioch w okolicy, to muszą być i drogi dojazdowe.
- Masz rację, są tam jakieś pola uprawne, bo widzieliśmy je, płynąc rzeką. Jakoś ci
ludzie muszą tam dojeżdżać. Najważniejsze, że wiemy, od czego zacząć i w jakiej okolicy
szukać. Co tam mamy dobrego na tym półmisku, Rolf? Zgłodniałem trochę.
- Panowie, za powodzenie naszej wyprawy - powiedział Rolf i z wprawą otworzył
butelkę szampana.
Siedzieli do wieczora i długo rozmawiali o czekającej ich przygodzie.
Rolf pod wpływem chwili postanowił opowiedzieć im historię swojej przyjazni z
doktorem Brinkiem i o tym, jak udało im się uciec do Szwajcarii pod koniec czterdziestego
drugiego roku.
Gdy już przełamał w sobie początkowy opór, mówił chętnie, a oni słuchali go z
widocznym zainteresowaniem.
Wzbudził ich uznanie historią kolejnych protez i wysiłkiem, jaki musiał włożyć w to,
żeby zrekompensować swoje kalectwo.
Z podziwem patrzyli na niego, gdy opowiadał o swojej fascynacji pierwszym
harleyem, którego zobaczył po wojnie, i o tym, jak stał się jego właścicielem. był z nimi
bardzo szczery, tak jak z nikim do tej pory, poza Ottonem Brinkiem, i wiedział, że potrafli to
docenić.
Ten wieczór bardzo ich do siebie zbliżył i gdy żegnali się przed rozejściem, mieli
wspólne poczucie misji.
Polacy wiedzieli i czuli, że chcą mu pomóc i że zrobią wszystko, żeby jego marzenie o
odzyskaniu pochowanych w dalekiej Polsce szczątków wreszcie się spełniło. Noga Rolfa von
Dornhoff musiała wrócić do swojego prawowitego właściciela.
Rozdział 23
Z samego rana dwie obładowane sprzętem turystycznym wuelki podjechały przed
hotel Victoria i zaparkowały obok błyszczącej chromami i niebieskim metalicznym lakierem
electry glide.
Rolf właśnie wychodził, ubrany w swój czarny, skórzany kombinezon z harleyowskim
orłem na plecach. Podszedł do chłopaków i przybił z nimi po piątce.
- Gotowy na wielką przygodę swojego życia? - zapytał Wojtek.
- Prawie nie spałem, nie mogłem się doczekać - odpowiedział.
- No to na co czekasz? - Zaśmiał się i odpalił swoją wuelkę.
Odjeżdżali spod hotelu odprowadzani ciekawymi spojrzeniami przechodniów oraz
personelu i gości hotelowych, obserwujących ich zza szyb wielkiego holu recepcji.
Pogoda nadal dopisywała, początek września był ciepły i słoneczny i nic nie
wskazywało na to, żeby coś miało się zmienić w najbliższych dniach.
Ruch nie był duży, wakacje dopiero się skończyły. Wjechali w tunel trasy WZ,
wskoczyli na most Zląsko-Dąbrowski i szybko przejechali na drugą stronę Wisły.
Po piętnastu minutach minęli granicę Warszawy i ani się obejrzeli, gdy zaczęli zbliżać
się do Wyszkowa.
Ale podróż wuelką nie mogła się obyć bez jakiejś naprawy i tuż przed wjazdem na
most nad Bugiem Chudy, który jechał ostatni, zaczął zwalniać i wreszcie stanął. Rolf
pierwszy zobaczył to w lusterku, mrugnął światłami na Wojtka i zatrzymał się. Po chwili
zawrócili i podjechali do pochylonego nad swoim harleyem Chudego.
- Co jest?
- Nie jest dobrze, chyba kliny na zębatce mi poszły. Tutaj tego nie naprawię. Co
robimy?
- Pomyślmy chwilę. A może zostawimy twojego harleya u kogoś w pobliżu i
pojedziemy dalej na dwóch? Rolf, możesz go zabrać ze sobą?
- Mogę, nie ma problemu.
- No to super, lepsze to niż zmarnować jeden albo dwa dni, próbując to naprawić.
- Przejdę się w takim razie do tej chałupy obok, może uda się go tam zostawić -
powiedział Chudy.
Pobiegł w kierunku starego, ogrodzonego drewnianymi sztachetami domu, stojącego
po drugiej stronie szosy. Psy za płotem zaczęły ujadać jak szalone i po chwili ktoś podszedł
do bramy.
Chudy wskazał przybyłemu człowiekowi ręką na stojące na szosie harleye i coś z nim
przez chwilę negocjował, a potem szybko wrócił z zadowoloną miną.
- W porządku, uczynny kmiotek się trafił. Powiedział, że mogę wstawić motocykl do
stodoły i odebrać za kilka dni. Pomóżcie mi go przepchnąć.
Odpiął torbę z rzeczami z bagażnika i zaprowadzili razem wuelkę na spore podwórko.
Psy szalały przy budzie na swoich żałośnie krótkich łańcuchach, a drzwi starej, drewnianej
stodoły uchyliły się, skrzypiąc przejmująco, i pojawił się w nich niewysoki, krępy osobnik w
gumiakach i roboczym kombinezonie. Demonstrując w uśmiechu swoje szczątkowe
uzębienie, powiedział:
- Mogą wstawić do środka, tu nic nie zginie. Pieski czujne, będą pilnować. Kiedy
odbiorą?
- Za dwa, trzy dni. Może być?
- Może być, czemu nie, w domu cały czas siedzę.
Wstawili harleya do stodoły, podziękowali gospodarzowi i pożegnali się z nim
uściskiem dłoni. Chudy z respektem spojrzał na niewysokiego człowieka i z uznaniem w
głosie powiedział:
- Masz pan tę łapę jak dwucalowa deska!
- Panie, całe życie przy łopacie, to i się rozklepała. - Zaśmiał się szeroko.
Chudy z przyjemnością usadowił się za Rolfem na szerokiej i wygodnej kanapie jego
electry.
- Nareszcie się przejadę czymś wygodniejszym - powiedział i ruszyli dalej.
Prowadził Wojtek, znał tę drogę na pamięć i jechał jak po sznurku, równą stówą,
czasami tylko zwalniając w terenie zabudowanym. Nie było dużego ruchu, trochę ciężarówek
i traktorów, droga mijała szybko i za Ostrowią Mazowiecką skręcili na Aomżę. Szosa zrobiła
się mało ciekawa, wąska, pełna wybojów i furmanek. Jechali już dużo wolniej i po niecałej
godzinie zatrzymali się tuż przed miastem, na stacji benzynowej.
- Jaki mamy plan? - zapytał Rolf.
- Jedziemy do Nowogrodu, tam pójdziemy do restauracji coś zjeść i popytamy ludzi,
jak się dostać nad Pisę. To wszystko, a pózniej mapa w rękę i szukamy.
- Mam nadzieję, że Chudy nie będzie się znowu musiał bić. Pamiętajcie, że nie mogę
szybko biegać - zażartował Rolf, wskazując na swoją nogę.
- Na pewno nie, Nowogród to bardzo spokojne miasto - powiedział Chudy i pojechali
dalej.
Nie było daleko, około piętnastu kilometrów. Zatrzymali się na rynku i ustawili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl