[ Pobierz całość w formacie PDF ]

po zajęciu miejsca stracił całą odwagę. Nieznajoma zmierzyła go wzrokiem tak okropnej
pogardy, że niezwłocznie wyskoczył z tramwaju, tracąc tym sposobem wazkę rosołu i nic nie
wskórawszy.
Nie czuł jednak do niej żalu - tym wyżej, dalej się wzniosła. Myślał o niej pomimo woli,
bezwiednie, bez przerwy. W ciągu całych godzin usiłował przypomnieć sobie, uprzytomnić
jej włosy, oczy, usta w kolorze torebek owocu dzikiej róży -i wysilał pamięć nadaremnie.
Zaledwie mu znikła z oczu, znikały z pamięci jej rysy -zostawało natomiast natrętne
widmo, podobne do białego obłoku o niejasnych rysach, które szło przed nim gdzieś górą.
Obłok ten goniły jego myśli z tęskną i pokorną bojaznią, z odrobiną nieuchwytnego żalu, ze
smutkiem i nieodegnaną sympatią. Szedł co rano, aby żywą dziewczynkę ze swym widmem
porównywać. I wydawała mu się ta żywa piękniejszą, napawały go jakimś strachem jej
kryniczne i mÄ…dre oczy...
Podówczas jeden z jego kolegów, tak zwany "Ruch w przestrzeni", wielki "społecznik",
zaczynający wiecznie pisać wstępne artykuły, których dokończyć nie pozwalał mu brak
potrzebnych po temu książek, nagle i niespodziewanie "wziął" i ożenił się z ubogą jak mysz
kościelna emancypantką.
%7łona wniosła "Ruchowi" w posagu stary dywan, dwa rondelki, gipsowy posąg
Mickiewicza i kilkanaście nagród gimnazjalnych. Młodzi małżonkowie zamieszkali na
czwartym piętrze i zaczęli zaraz po ślubie głodem przymierać. Udzielali oboje korepetycji z
takim zapałem, że rozbiegłszy się rano spotykali się dopiero wieczorem. Dom ich jednak stał
się punktem, do którego zmierzał wieczorem każdy "społecznik" w zabłoconych sandałach,
aby się wysiedzieć na fotelu, napalić cudzych papierosów, nagadać do ochrypnięcia i wydać
ostatnie kilka groszy na składkę, za którą uprzejma gospodyni kupowała bułki i serdelki,
układała artystycznie na talerzyku i częstowała gościnnie. Można się tam było zawsze z kimś
49
spotkać, zaznajomić z nie znanymi do owej pory wielkimi ludzmi, z koleżankami gospodyni,
a niejednokrotnie można było naw8t pożyczyć czterdzieści groszy.
Jakże pobladł Obarecki z radości, gdy wchodząc pewnego wieczora do tak zwanego salonu
ujrzał ukochaną swoją panienkę w gronie koleżanek! Rozmawiał z nią i aż do
nieprzyzwoitości tracił przytomność... Wracając tego wieczora do domu pragnął być sam - nie
marzyć ani myśleć, tylko być z nią całą duszą, wszystką ją mieć w oczach, w uszach mieć
dzwięk jej głosu, tak myśleć jak ona, zamknąć powieki i niechaj idą pod nimi te obrazy, które
wydzierają się z serca. Pamiętał jej octy przedziwne, posępne a miłosierne, łagodne i
tajemniczo myślące, w których przerażała jakaś głębina. Doznawał uczucia radości i spokoju,
jakby po skwarnej i dręczącej podróży doszedł do czystego stoku, ukrytego w cieniu sosen na
wyżynie górskiej.
Otaczano ją szacunkiem, przywiązywano szczególną wagę do jej słów. "Ruch",
przedstawiając Obareckiego nieznajomej, wydeklamował poważnie:
- Obarecki, refleksjonista, marzyciel, wielki leniuch, zresztą przyszła sława; panna
Stanisława Bozowska, nasza "darwinistka"...
"Wielki leniuch" dowiedział się o "darwinistce" niewiele: ukończyła gimnazjum, dawała
lekcje, miała zamiar jechać do Zurychu czy Paryża na medycynę, nie miała grosza przy
duszy...
Spotykali się odtąd w "salonie" często. Panna Stanisława przynosiła pod salopką funt
cukru, jakiś zimny kotlet w papierze, kilka bułek; Obarecki nic nie przynosił, ponieważ nic
nie miał, pożerał za to bułki i pożerał oczami "darwinistkę". Raz nawet, odprowadzając
ukochaną do domu, oświadczył się o jej rękę. Roześmiała się serdecznie i pożegnała go
przyjacielskim uściśnieniem ręki. Wkrótce potem znikła; wyjechała do guberni podolskiej
jako nauczycielka do jakiegoś wielkopańskiego "domu".
Spotyka ją teraz oto w tym zapadłym kącie, w tej wsi ukrytej w lasach, zamieszkanej przez
chłopów samych, gdzie nie ma dworu, gdzie nie ma żywego ducha... Sama tu żyła w tej
puszczy. Teraz umiera.., zapomniana...
Wszystkie dawne zachwyty, nie spełnione sny i pragnienia zrywają się nagle i biją w niego
jak porywy wichru. Serce ściska mu ból chorobliwy i jad namiętności wsącza się nieznacznie
w krew wzburzoną. Powrócił na palcach do łóżka chorej, oparł łokcie na jego poręczy i
nasycał się widokiem nagich ramion, które cudownymi liniami kojarzyły się z zarysem piersi
i szyi. Panienka spała. Na skroniach jej nabrzmiały żyły, z zagiętych ku dołowi kątów ust
sączyła się ślina, gorąco od niej biło, powietrze wpadało do ust z głośnym świstem. Doktór
Paweł usiadł obok niej na krawędzi łóżka, pieścił rękami miękkie końce promieni włosów,
głaskał się nimi po twarzy, dotykał ich wargami z wydzierającym mu się z piersi
szlochaniem.
- Stasiu, Stachno... kochanko... - szeptał cicho, aby jej nie obudzić - nie ucieczesz mi już...
prawda? nigdy... moją będziesz na zawsze... słyszysz... na wieki...
50
Usiadł potem obok wezgłowia chorej na stołku i zapadł znowu w marzenia. Bujna młodość
zbudziła się w nim z letargu. Wszystko teraz będzie inaczej. Czuje w sobie siłę atlety do
pełnienia uczynków, które z serca płyną. Boleść i nadzieja mieszają się jakby w płomień,
który liże mózg, trawi go, nie da mu spocząć.
* * *
Noc mijała. Godziny upływały leniwo, lecz upłynęło ich już od wyjazdu posłańca więcej
niż sześć. Była czwarta po północy. Doktór zaczął nasłuchiwać, zrywał się za każdym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl