[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Oczywiście profesor Summerlee pomyśli, że mówiąc o pterodaktylu, mówię o bocianie
 tylko że jest to ten rodzaj bociana, który nie ma piór, lecz za to skórę, błoniaste
skrzydła i paszczę pełną zębów.
Uśmiechał się, mrużył oczy i kłaniał się, aż wreszcie Summerlee bez słowa odwrócił się i
odszedł.
Rano po skromnym śniadaniu złożonym z kawy i manioku, bo musieliśmy oszczędzać
zapasów, naradzaliśmy się, w jaki sposób można by się było dostać na wyżynę.
Przewodniczył Challenger z taką godnością, jakby był co najmniej sędzią najwyższego
trybunału. Proszę go sobie wyobrazić siedzącego na skale w idiotycznym chłopięcym
słomianym kapeluszu zsuniętym na tył głowy, patrzącego na nas z wysoka spod
przymrużonych powiek, z czarną brodą kołyszącą się w takt słów, w których odmalował
naszą obecna sytuację i plan dalszego działania.
Nieco poniżej siedzieliśmy we trójkę: ja, opalony, młody i tryskający zdrowiem po długiej
wędrówce na świeżym powietrzu; Summerlee, uroczysty, wciąż nieufny, ukryty za dymem
swej nieodłącznej fajki: lord Roxton, skupiony, muskularny, czujny, wsparty aa strzelbie i
- 51 -
uważnie wpatrzony w mówiącego. Za nimi stali dwaj smagli Metysi i grupka Indian  a w
górze piętrzyły się olbrzymie czerwone zręby skał zagradzających nam drogę do celu.
 Nie potrzebuję chyba panom tłumaczyć  mówi! Challenger  że w czasie pierwszej
wyprawy zrobiłem wszystko, by się wdrapać na wyżynę, i myślę, że tam gdzie mnie się nie
udało, nie uda się nikomu, bo jestem dobrym alpinistą. Wówczas nie miałem za sobą żadnego
sprzętu do wspinaczki, lecz tym razem nie zapomniałem o nim. Jestem pewien, że z jego
pomocą uda mi się wdrapać na sam szczyt samotnej skały, ale co z tego? Dopóki mamy
przed sobą zwisającą krawędz wyżyny, nie warto nawet próbować. Gdy byłem tu po raz
pierwszy, musiałem się spieszyć, bo kończyły mi się zapasy i nadchodziła pora deszczowa.
Nie miałem więc czasu i dlatego, przyznam się panom, zbadałem skały tylko na przestrzeni
około sześciu mil na wschód od nas. Niestety wszędzie były równie niedostępne. Cóż zatem
mamy począć?
 Skoro zbadał pan skały od wschodu  odezwał się profesor Summerlee  pozostaje
nam tylko pójść ich podnóżem na zachód i poszukać jakiegoś wejścia aa wyżynę.
 Racja  zgodził się Roxton.  Należy przypuszczać, że wyżyna nie jest duża. Idzmy
wkoło niej, dopóki nie znajdziemy wejścia lub nie wrócimy tutaj.
 Tłumaczyłem już naszemu młodemu przyjacielowi  zaczął Challenger (zwykł mówić o
mnie jak o dziesięcioletnim sztubaku)  że wyżyna musi być trudno dostępna, bo inaczej
nie pozostałaby odizolowana. Nie powstałyby wtedy te szczególne warunki, które nie
zgadzają się z ogólnymi prawami rozwoju. Jednakże przyznaję, że musi tu istnieć jakieś
wejście i zejście dostępne dla wytrawnego alpinisty, lecz niedostępne dla ciężkich i
wielkich zwierząt To chyba nie ulega wątpliwości.
 Skąd ta pewność?  szorstko zapytał Summerlee.
 Stąd, że mój poprzednik, Amerykanin Mapie White, musiał się dostać na górą. Bo jakże
inaczej zobaczyłby te potwory, które narysował?
 Wybiega pan myślą poza stwierdzone fakty  upierał się Summerlee.  Przyznaję, że
mówił pan prawdę o wyżynie, bo ją widzę, ale to jeszcze nie znaczy, że jest na niej życie.
 Co pan przyznaje lub czego pan nie przyznaje, to mało ważne. Rad jestem jednak, że
istnienie tej wyżyny dotarło do pańskiej świadomości.
Przy tych słowach Challenger spojrzał w górę i nagle, ku naszemu zdziwieniu, zeskoczył ze
skały, schwycił profesora Summerlee za brodę i zadarł mu głowę.
 Mol  krzyknął głosem ochrypłym z podniecenia  Pomogę panu zobaczyć żywe
stworzenie na wyżynie!
Pisałam już, że krawędz skal porastały gęste chaszcze. Z nich wyjrzało teraz coś
czarnego i lśniącego. Gdy wypełzło i zawisło wreszcie nad przepaścią, ujrzeliśmy
olbrzymiego węża z dziwnie płaskim, łopatowatym łbem. Przez chwilę kołysał i chwiał się nad!
nami, a promienie rannego słońca lśniły na gładkich zwojach jego cielska. Potem wolno cofnął
się i znikł.
Summerlee tak był zaciekawiony, że stał jak wryty, z głową zadartą w mocnym chwycie
Challengera, Ale po chwili uwolnił się z jego rąk i odzyskał dawną godność.
- 52 -
 %7łyczyłbym sobie, panie profesorze  powiedział  by pan czynił swoje uwagi bez
chwytania mnie za brodÄ™. Podobnie bezceremonialnego zachowania nie usprawiedliwia ,
nawet widok zwykłego skalnego pytona.
 A jednak jest jakieś życie na wyżynie  odparł z triumfem Challenger.  Teraz, po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl