[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie uwierzył. Coś mu mówiło, że Maddy zawsze była w centrum
uwagi.
Westchnął. Co mu szkodzi? Zajmie mu to raptem dwadzieścia
minut. Odwiezie ją do domu i na tym skończy się jego udział w
całej historii.
- No cóż. Przywiozłem cię tutaj, myślę więc, że mogę też
odstawić cię do domu.
Co dziwne, podjęcie tej decyzji wcale go nie zdenerwowało,
chociaż tego właśnie oczekiwał.
ROZDZIAA SZÓSTY
Lorraine Rossini wymieniła z synami porozumiewawcze
spojrzenia. Z westchnieniem położyła samochodowy fotelik
dziecięcy na jaskrawo-niebieskim szpitalnym krześle.
- Każde z nas mogłoby cię odwiezć do domu - powiedziała
podniesionym głosem, nie próbując ukryć rozczarowania. - Co ci
przyszło do głowy, żeby prosić o to kompletnie obcego czło-
wieka? No wiesz!
Przez cały wieczór Maddy próbowała dodzwonić się do
rodziców, jednak nie udało jej się złapać matki. Krążyła zapewne
z wieścią o wnuku po wszystkich krewnych, których
wczorajszego popołudnia zabrakło w pokoju szpitalnym.
Rodzice byli prawdopodobnie jedynymi ludzmi w okolicy, tórzy
nie zafundowali sobie automatycznej sekretarki. W końcu Maddy
nagrała wiadomość na
sekretarkę Tony'ego, jednego z braci, ale jak widać, nikt jej nie
odsłuchał.
- Kiedy właśnie on wcale nie jest  kompletny".
- Maddy posłużyła się słowami matki, by wyrazić swoje zdanie o
J.T. - Wiele mu brakuje i chyba właśnie dlatego to jego
poprosiłam o przysługę.
- Oho, zdaje się, że wrócił syndrom opiekunki porzuconych
kociąt - ironicznie zauważył jej najstarszy brat. Przestał nerwowo
przemierzać pokój i zatrzymał się przy łóżku.
Dawno już wyrośli z lat dziecinnych, które upłynęły im na ciągłej
rywalizacji i walkach o pierwszeństwo. Od dawna też potrafili nie
tylko dogadać się we wszystkich sprawach, ale także zgodnie
prowadzić rodzinną firmę. Bracia jednak nadal widzieli w Maddy
smarkulę, którą należy traktować pobłażliwe i patrzeć przez palce
na jej szczeniackie wybryki.
już chciała zaprotestować, kiedy przyszło jej do głowy, że być
może Bill ma rację. Nie warto wdawać się w dyskusję, czy użył
właściwego określenia.
- John Thomas ponad dwa lata temu stracił żonę - zwróciła się do
matki i natychmiast ujrzała błysk żalu w jej piwnych oczach.
Mało kto potrafił tak współczuć ludziom, jak jej matka.
- Podobnie przeżywaliśmy stratę bliskiej osoby, tylko on nadal
nie potrafi otrząsnąć się z bólu.
Joe, młodszy z braci, wydawał się rozumieć jej intencje. Był od
Maddy starszy zaledwie o trzynaście miesięcy i zawsze świetnie
siÄ™ dogadywali.
- A ty koniecznie chcesz mu w tym pomóc? Prychnęła. Nie
zamierzała wysłuchiwać ich
pouczeń. Jej zdaniem zawsze zachowywali nadmierną
ostrożność. Tak samo zachowywali się w pracy. Była jedyną
osobą w firmie, która starała się wprowadzać zmiany, stosować
jasne, radosne, czasem trochę szokujące połączenia kolorów.
- Co w tym złego, że staram się wyjść mu naprzeciw?
- Obyś się tylko nie potknęła - ostrzegł Bill, jak zwykle bardzo
pragmatyczny.
Wszyscy mieli jak najlepsze chęci i chodziło im wyłącznie o jej
dobro. Kiedy zginÄ…Å‚ Johnny, otoczyli jÄ… opiekÄ… jak
najszczelniejszą zbroją. Bez nich na pewno by zginęła.
- W razie czego pomożecie mi się podnieść. Jesteście wszyscy tak
blisko, że wystarczy jeden telefon.
- Nawet bliżej, jeśli tylko zechcesz - wyrwał się Joe zapatrzony w
siostrzeńca jak w obraz. Ciągle był kawalerem i na razie nie
planował założenia własnej rodziny, bardzo mu więc od-
powiadała rola wujka.
Maddy kochała ich ogromnie, ale trochę ją przytłaczali, a ona
potrzebowała przestrzeni.
- Na razie dam sobie radę sama, ale dziękuję. Lorraine zaśmiała
się pobłażliwie.
- Ciekawe, czy powiesz to samo, gdy nadejdzie pora karmienia o
drugiej w nocy.
- Chyba nie... - przyznała Maddy. W pierwszej chwili Lorraine
zamierzała wprowadzić się do córki na przynajmniej dwa
tygodnie, kiedy jednak Maddy stanowczo zaoponowała, ustaliły
w końcu, że będzie tylko zostawać na noc. Maddy nie miała
wyjścia. Gdyby nie wyraziła zgody, ryzykowała, że matka
rozbije namiot pod jej drzwiami.
- Zresztą sama będziesz mogła się o tym przekonać, prawda?
- I przekonam się na pewno. No dobrze, idziemy, bo znów
wystraszymy tego policjanta
- zwróciła się do synów i popchnęła obu znacznie od siebie
wyższych mężczyzn w stronę drzwi.
- Wczoraj wyglądał, jakby miał ochotę czym prędzej stąd
czmychnąć.
- A ciebie nie przeraziłby taki tłum? Zresztą, po prostu nie chciał
przeszkadzać - Maddy stanęła w obronie J.T. - Zachowaj to
unoszenie brwi na lepsze okazje - zwróciła się do Billa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl