[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie tylko dla jego planów, ale i dla życia wielu ludzi.
Rozejrzała się po młodych dżentelmenach,
zgromadzonych wokół stołu. Z pozoru beztroscy utracjusze,
którzy dla fantazji odwiedzali jej gospodę, a tak naprawdę
agenci tajnych służb. Podziwiała maestrię tego kamuflażu.
Szczególnie wybór Wentwortha wydawał cię celny. Komu
Nicholas miałby zaufać bez reszty, jak nie swemu kuzynowi?
Lecz jest ich tak niewielu, najwyżej tuzin, pomyślała z
niepokojem, mając w oczach bandę przemytników, którzy
wtargnęli do gospody w dniu, w którym poznała Harwarda. Co
najmniej trzydziestu gotowych na wszystko zbirów...
Hatton wyczuł jej niepokój.
- Nie martw się! - uspokajał. - Nie planujemy
regularnej walki, tylko pojedziemy za nimi do Londynu.
Przeładują towar po tej stronie rzeki, a ich mocodawcy będą na
nich czekać. I o to właśnie chodzi.
- Jest was za mało! - zawołała. - Nie pokonacie tych
bandziorów!
- W Southwark otrzymamy wsparcie. Wszystko zostało
ustalone.
- Będziecie uważać na siebie? - szepnęła.
Wentworth wziął ją za rękę.
- Proszę mi wierzyć, moja droga, każdy z nas, jak tu
siedzimy, ceni swoją bezwartościową skórę - powiedział z
błyskiem w oku. - Będziemy postępować z najwyższą
ostrożnością. - Gdy zebrani przyjęli tę uwagę okrzykiem
rozbawienia, Hatton dodał: - Niestety mój kuzyn nie jest znany
z ostrożności. Mam nadzieję, że tym razem będzie się trzymał
poleceń.
Wentworth zasalutował żartobliwie.
- Z pewnością, milordzie! Wypełnię je co do joty. Kim
jestem, by kwestionować rozkazy mojego dowódcy?
209
Rozmowa szybko zeszła na żarty, które mogły lada chwila
przerodzić się w dzikie harce.
Sophie ze zdumieniem patrzyła na roześmiane
towarzystwo. Za parę godzin ci rozbawieni mężczyzni będą
ryzykować życiem, a jednak wydawało się to ostatnią rzeczą,
jaka zaprzątała ich myśli.
Zwróciła się do Hattona:
- Jest pan pewien, że Nancy wciąż tu jest?
- Musi tu być, Sophie. Gdyby próbowała w nocy
opuścić gospodę, na pewno byśmy ją zobaczyli. Kryliśmy się
w lesie wokół gospody, mysz by się nie wyślizgnęła.
- Na pewno nikt was nie widział? - spytała z
niepokojem.
- Na pewno. Gdyby Harward podejrzewał pułapkę, nie
zdecydowałby się na zabranie towaru tej nocy.
- Chciałabym, żeby już było po wszystkim. Boję się
tunelu. Tak tam ciemno i wilgotno.
Hatton ujął jej dłoń.
- Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji, jeśli się
wycofasz - powiedział łagodnie. - Wszyscy podziwiamy twoją
odwagÄ™.
- Odwagę? Wcale nie czuję się odważna.
- W takim razie, Sophie, nie musisz czuć się
zobowiązana... Zatrzymała go spojrzeniem.
- Chciałabym się wycofać, ale nie mogę. Zaszliśmy za
daleko, by teraz dać za wygraną. Gdybym nie otworzyła tych
drzwi, nigdy nie wybaczyłabym sobie tchórzostwa.
Wyraz jego oczu był dla niej wystarczającą nagrodą.
- W takim razie musimy ci dorównać - powiedział
cicho. - Sophie, wciąż zamierzam cię zdobyć. Czy pozwolisz,
żebym znów cię odwiedził?
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo gwar w pomieszczeniu
gwałtownie ucichł. Oczy zebranych spoczęły na dżentelmenie
210
stojÄ…cym w drzwiach. Ubrany zgodnie z nakazami najnowszej
mody, robił wrażenie, choć nie był już pierwszej młodości.
Sophie stłumiła jęk i opadła na fotel. Nawet potężna
sylwetka Hattona nie mogła ukryć jej przed tym badawczym
spojrzeniem, które właśnie omiatało salę. Tego tylko
brakowało! Oto sir William Curtis. Bez wątpienia
zawdzięczała tę wizytę swojemu ojcu.
Podszedł do niej natychmiast, ignorując zgromadzone
towarzystwo.
- Tu jesteś, moja droga! - powitał ją jowialnie. 
Czarująca jak zawsze, jeśli wolno mi tak powiedzieć.
Wyciągnął ręce, zmuszając, by wstała, i objął władczym
ramieniem jej talię. A potem, ignorując wyrazny wstręt Sophie,
pocałował ją prosto w usta.
Miała wielką ochotę trzepnąć go w tę zadowoloną gębę.
Kiedy mieszkała pod ojcowskim dachem, nie ośmielał się na
takie poufałości, lecz teraz, jak widać, uznał ją za łatwą
zdobycz. Była na tyle rozsądna, że przybrała uprzedzająco
grzeczną minę. Wystarczyłaby najmniejsza oznaka
niezadowolenia, a niechcianym gościem zajęliby się
zgromadzeni przy stole tajni agenci Korony, jeden w drugiego
chłopy na schwał, którzy teraz ze zdumieniem śledzili rozwój
wypadków.
Hatton wyglądał jak rażony piorunem, natomiast Sophie
nadal grała rolę gospodyni:
- Sir Williamie, proszę pozwolić, że przedstawię panu
tych oto dżentelmenów - powiedziała pośpiesznie.
Kłaniał się zdawkowo, na granicy uprzejmości, póki nie
przyszła kolej na Hattona.
- Wicehrabia Hatton, mówisz? - Sir William wydął
wargi. - Nie słyszałem o pańskim powrocie z półwyspu,
milordzie...
- Jak miał pan słyszeć? - odparł szorstko Hatton. - Nie
jesteśmy znajomymi. I raczej nimi nie będziemy.
211
Usłyszawszy tę ostrą odprawę, sir William spąsowiał,
jednak pochwyciwszy osobliwy błysk w oczach Nicholasa,
zrezygnował z riposty. Najwyrazniej jego lordowska mość rwał
się do bitki, a z takim atletą mierzyć się na pięści byłoby
czystym szaleństwem.
Przeniósł wzrok na Kita. Chłopczyk już wypełnił
polecenie i stał przy Hattonie.
- Powiedziałem im, proszę pana - szepnął. - Czekają na
pana.
- Sophie, czy to twój syn? - spytał sir William. -
Podobny do ciebie.
- Tak, to Kit.
- Rozumiem. Chodz tu, chłopcze! Niech ci się
przyjrzę! -Zbliżył się do niego, ale Kit schował się za Hattona.
- Nieposłuszny? Mm! Ten chłopak potrzebuje
dyscypliny. Twój ojciec miał rację. Powinno się go posłać do
szkoły...
- Ma dopiero pięć lat! - zawołała Sophie z gniewem.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale Hatton ją ubiegł.
Wziął Kita na ręce i posadził sobie na ramionach, a potem
wyszedł z sali.
- CoÅ› takiego! - wybuchnÄ…Å‚ sir William. - SÅ‚owo dajÄ™,
prostactwo niektórych tak zwanych ludzi z towarzystwa nie ma
granic. Wśród dziwnych ludzi się obracasz! Ten osobnik to
cham co siÄ™ zowie!
Nagłe znalazł się przy nim Wentworth, który aż rwał się
do bitki. Sophie odszukała jego wzrok i pokręciła głową. To
nie była pora na prywatne porachunki.
- Musimy porozmawiać na osobności - powiedziała do
sir Williama. - Ma pan wiadomości od mego ojca?
Spojrzawszy na krąg wrogich twarzy, zdusił agresję i
podążył za nią do małej salki. Sophie wprawdzie zamknęła
drzwi, ale na wszelki wypadek trzymała dłoń na zasuwce.
212
- Chcesz porozmawiać ze mną w cztery oczy? - Sir
William pożądliwie łypnął na nią okiem. - Posłuchaj, Sophie,
twój ojciec ma nadzieję, że się pobierzemy. Będzie szczęśliwy,
znów mogąc cię przyjmować u siebie. - Ruszył ku niej z
wyciągniętymi ramionami.
- Proszę się do mnie nie zbliżać! - zawołała. - Nie mam
najmniejszej ochoty rozmawiać z panem sam na sam. Nie
rozumie pan? Właśnie uratowałam pańską skórę. Moi
przyjaciele nie lubią, jak się mnie obraża.
Curtis gapił się na nią zdumiony.
- Obraża? A w jakiż to sposób cię obraziłem?
Przyjechałem się oświadczyć.
- Może pan zatrzymać swoje oświadczyny dla siebie.
Zachował się pan tak, jakbym była pańską własnością. Nie
przypominam sobie, żebym dała panu przyzwolenie na
zabieganie o moją rękę, i teraz, i przed laty, nie zgodziłam się
też, by zwracał się pan do mnie po imieniu. W domu mojego
ojca nie ośmieliłby się pan na taką poufałość.
- Cóż, teraz sprawy mają się inaczej. - Posłał jej chytry
uśmieszek. - Nie ma pani opiekuna, chyba że pozwoliła pani
drogiemu wicehrabiemu wejść sobie do łóżka. Na moje oko
wielmożny pan czuje się tu jak w domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl