[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jąc instynktownie, uskoczył w bok i uniósł kawałek wędki a potem powoli obraca maszynę w stronę wylotu fiordu i leci
jak maczugę, przekonał się jednak, że stworzenie nie wyglą- tą samą trasą, którą obierały poprzednie. Grupa autentycznych
da grozniej niż domowy kot. Miało uszy wielkości jego dłoni myśliwych powracających z łupem, pomyślał. Siedział tutaj
i wpatrywało się w niego wielkimi okrągłymi oczami, nie mru- ukryty w gąszczu krzewów mniej więcej od pół godziny i nie
żąc ich wcale. zauważył ani jednego wahadłowca, który leciałby w głąb fior-
Zanim przeszedł pierwszy kilometr, spłoszył co najmniej du albo stamtąd powracał. Piloci wszystkich maszyn (nali-
kilkanaście zwierząt podobnych do królików i dwa krótkono- czył ich dotąd dziewięć) wcześniej czy pózniej skręcali, prze-
gie wyglądające jak jamniki. Dostrzegł także pięć czy sześć latywali nad zachodnią ścianą urwiska i znikali za nią w głębi
stworzeń podobnych do ziemskich kotów. Każdy miał ciemno- lądu.
szarą sierść z jaśniejszymi plamami, które być może ułatwiały Zaczął znów przeklinać siebie w duchu. Czyżby to miało
im maskowanie. Jeżeli nie liczyć samotnego ptaka (przeleciał oznaczać, że  mimo wszystko  się pomylił? Zaszedł jednak
przed nim w odległości kilkunastu metrów), żaden inny okaz zbyt daleko i ryzykował zbyt wiele, żeby tak szybko rezygno-
tutejszej fauny nie miał jaskrawego ubarwienia. wać.
120 121
Dopiero dwadzieścia minut pózniej zobaczył to, czego po stoku. Usiłował się uwolnić, ale zderzył się z pniem drze-
wypatrywał. wa i poczuł dotkliwy ból. W tej samej chwili rzuciła się na
Kolejny wahadłowiec, który nadleciał od strony kolonii, niego gromada rosłych i porośniętych szarą sierścią dwunoż-
nagle zwolnił i zawisnął nieruchomo, a potem skierował się nych istot. Cullow zaczął z nimi walczyć, lecz opór okazał się
powoli na zachód w poprzek fiordu. Coraz bardziej obniżał daremny. Były zbyt ciężkie i miały zbyt silne ręce.
pułap lotu. W pewnej chwili oświetlił wodę przed dziobem, W końcu zrezygnował. Aapczywie chwytając powietrze,
jakby ścigał ławicę ryb albo samotnego morskiego drapieżni- dygotał z wściekłości i zmęczenia. Nie mógł nic zrobić, kiedy
ka. W końcu jednak wylądował na powierzchni wody i wyłą- istoty go krępowały  widać było, że mają w tym dużą wprawę.
czył wszystkie światła. Chociaż Vince a dzieliła od wahadłow- Szybko się zorientował, że napastnicy są ipsisumoedanami. No
ca duża odległość, wydało mu się, że dostrzegł, iż jeden tak, zachował się jak ostatni głupiec! Martwił się, czy nie zagra-
z członków załogi wyciągnął sprzęt do wędkowania. ża mu niebezpieczeństwo ze strony mięsożernych drapieżników
Mijały minuty. Naraz Vince zobaczył, że mały statek uniósł i żałował, że nie ma grubszej pałki, a zupełnie zapomniał, że na
się w górę ze wszystkimi członkami załogi na pokładzie. Le- powierzchni Shanny żyją także inne istoty inteligentne.
ciał teraz powoli, tak nisko nad powierzchnią wody, że mo- Wstał, przynaglony niezbyt silnymi, ale wymierzanymi
głoby się wydawać, iż płynie, gdyż nie było widać fali przed bardzo stanowczo kuksańcami. Wciąż nie mógł się nadziwić,
dziobem ani kilwateru za rufą. W pewnej chwili statek skrę- że dał się tak podejść. Nie stawiał już oporu, pozwolił, żeby
cił jeszcze bardziej w stronę bliższego brzegu fiordu i w koń- tubylcy sprowadzili go po zboczu góry w stronę mrocznego
cu zniknął pod nawisem stromego zbocza góry. Cały czas nie i groznego skraju dżungli.
włączał żadnych świateł. Słyszał, jak przyciszonymi głosami rozmawiali ze sobą.
Vince owi serce waliło jak młotem. Nie można wyklu- Posługiwali się dziwacznie brzmiącym, ale chyba skompli-
czyć, pomyślał, że ci, co siedzieli w wahadłowcu przylecieli kowanym językiem, pełnym długich słów i oszałamiająco
tu po prostu na ryby, ale okrążę górę i sprawdzę to. różnorodnych dzwięków. Od czasu do czasu wymieniali uwagi
Ruszył w drogę, ale kilka chwil pózniej natknął się na z ukrytymi w gąszczu zarośli strażnikami. Zagłębili się w dżun-
nieoczekiwaną przeszkodę. Wyglądało na to, że na północ- glę, ale kiedy pokonali może dwieście metrów, Vince dostrzegł
nym zboczu góry panują korzystniejsze warunki wegetacji, przed sobą rozproszoną poświatę. Była bardziej intensywna
gdyż drzewa i krzewy rosły tam gęściej niż gdzie indziej. Vince niż światło gwiazd, które z trudem przedzierało się przez
starał się wspiąć jeszcze wyżej, ponad górną granicę dżungli, gąszcz liści.
ale i tam podobne do dębów drzewa rosły bardzo blisko sie- W pewnej chwili jeden z jego prześladowców szturchnął
bie, a wolną przestrzeń między nimi wypełniały gęste krzaki. go pod żebro i obojętnie pchnął na niewielką polanę.
Vince nie przypuszczał, że powietrze po zwróconej w stronę Vince zrobił parę kroków, przystanął i przez długą chwi-
lądu stronie góry będzie tak wilgotne, ale przecież nie znaj- lę, zafascynowany, przyglądał się jak dziecko scenie, która
dował się na Ziemi. rozgrywała się przed jego oczami.
Zcisnął mocniej swą prowizoryczną broń i poszedł dalej. Blask wydzielały cztery, podobne do kotów, małe zwie- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl