[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chodził koło dojo i postanowił dla rozrywki odbyć kilka sparingowych walk. Nie byłoby
w tym nic złego ani podejrzanego. W aurze nieznajomego Jacob wyczuwał jednak jakąś
negatywną energię. Lata doświadczenia i kontaktu z wojownikami wyczuliły go na takie
niedostrzegalne dla innych niuanse.
Luke i Po zjawili się dziesięć minut po rozpoczęciu treningu. Po dołączył do ćwi-
czących. Luke stanął pod ścianą w strategicznym punkcie, by mieć na oku zarówno
drzwi wejściowe do dojo, jak i ćwiczących mężczyzn. Po kwadransie intensywnego wy-
siłku fizycznego wszyscy zdjęli podkoszulki. Jacob zatrzymał wzrok na torsie Tupa: mu-
skularnym, oszpeconym bliznami. Niektóre były stare, wyblakłe, inne jeszcze całkiem
świeże. Ciało mężczyzny było niczym jego biografia. Był to z pewnością człowiek zanu-
rzony w świecie krwawej przemocy, na tyle silny i okrutny, że był w stanie w nim prze-
trwać.
- Pokaż nam, co potrafisz - rzucił nagle Jacob do Tupa. - Walka bez mat. Kiedy
przeciwnik pada na ziemię, walka się kończy. Zmierzysz się z każdym po kolei.
- Z tym małym też? - rzucił pogardliwie, mając na myśli Po.
R
L
T
- Też - odparł Jacob. - Będziesz miał okazję nauczyć czegoś utalentowaną mło-
dzież.
Tup rozgromił pierwszego przeciwnika w mniej niż minutę. Z drugim poszło mu
równie gładko. Wreszcie przyszła kolej na Po. Tup nie potraktował go ulgowo. Z począt-
ku dawał mu fory, lecz wyraznie znudzony i poirytowany tą mało ambitną walką, nagle
wymierzył cios prosto w serce chłopca.
Jacob zamarł. Po w ostatniej chwili zdążył zrobić błyskawiczny unik, pięść męż-
czyzny jedynie go drasnęła. Zakołysał się, lecz nie stracił równowagi. Brawo, pomyślał
Jacob, i odetchnął. Gdyby cios był celny, nie wiadomo, czy chłopiec nie doznałby po-
ważnej kontuzji.
- Teraz moja kolej - zagrzmiał Jacob, stając na przeciwko Tupa.
Nieznajomy wykrzywił usta i wycedził:
- Mam dla ciebie wiadomość.
- Wiem o tym - odparł Jacob stoickim tonem.
- Nie zrobię krzywdy ani małemu, ani twojemu bratu. Jeśli nie staniesz mi na dro-
dze, kiedy będę chciał stąd spokojnie wyjść.
- Jak brzmi wiadomość?
-  %7Å‚egnaj".
I tak oto walka się zaczęła.
Powietrze z prędkością światła przecinały zaciśnięte pięści. Nie było czasu na my-
ślenie. Myślenie oznaczało śmierć. Tu liczył się tylko i wyłącznie instynkt. Tup nie prze-
strzegał zasad karate, sztuki walki czasem agresywnej, lecz finezyjnej, nie obliczonej na
zgładzenie przeciwnika. Kierowała nim mordercza furia. Kilka ciosów, które zainkaso-
wał Jacob, prawie zwaliły go z nóg.
Nagle na samym dnie duszy Jacoba z rykiem obudziła się dzika bestia. Wyrwała
się z klatki, w której była przetrzymywana. Jacob uświadomił sobie, co jest stawką w
tym pojedynku.
Jego żona.
Jego kobieta.
Jianne.
R
L
T
Kiedy było już po wszystkim, Luke powiedział, że odkąd Jacob zaatakował prze-
ciwnika z przerażającą, lodowatą furią, walka trwała bardzo krótko. Jacob w mgnieniu
oka powalił Tupa na ziemię. Wbił mu kolano między łopatki, wykręcając mu ręce. W
tym momencie Jacob mógł zadać przeciwnikowi śmiertelny cios, znany najlepszym mi-
strzom karate. Wystarczył ułamek sekundy. Chwilowa utrata kontroli. Pamiętał, jak jego
uszy przeszyło błagalne wołanie Luke'a, by tego nie robił. Pamiętał, jak Po chwycił go za
nadgarstki, krzycząc do niego piskliwym głosem, próbując go odciągnąć od swej ofiary.
Minęło kilka długich jak wieczność sekund.
Jacob wreszcie puścił Tupa, którego ciało rozpłaszczyło się na ziemi.
Nie zabił go.
Mało brakowało...
- Wynoś się stąd - wycedził przez zaciśnięte zęby do pokonanego. - Pozwolę ci
stąd wyjść. Tylko po to, żebyś przekazał mordercy, który cię przysłał, aby zostawił mnie
i moją żonę w spokoju. W przeciwnym razie gorzko tego pożałuje.
Dotrzymał słowa. Tup wytoczył się z dojo z twarzą zamroczoną krwią.
Jacob zadzwonił do Ji i kazał jej zostać w pracy, dopóki nie przyjedzie po nią wu-
jek lub któryś z dwóch kuzynów. A najlepiej niech eskortują ją wszyscy trzej. Kazał Lu-
ke'owi nie odstępować Po na krok.
A potem stracił przytomność.
R
L
T
ROZDZIAA DZIEWITY
Kiedy się ocknął, leżał już w łóżku w jednej z gościnnych kwater. Jakiś szczupły,
ciemnowłosy mężczyzna uciskał jego brzuch. Jacob błyskawicznie wyprostował się, a
jego zaciśnięta pięść zawisła w powietrzu, chwycona przez czyjąś dłoń.
- Spokojnie, braciszku - mruknÄ…Å‚ Luke. - To tylko pan doktor. Sprawdza, czy bÄ™-
dziesz żył - dodał z uśmiechem.
Jacob z powrotem ułożył się na łóżku. Wykrzywił twarz, kiedy błyskawica bólu
niemal rozsadziła mu czaszkę.
- Gdzie... Jianne...
- Jest tu, w dojo. Razem z wujkiem, kuzynami i Madeline, Właśnie podziwiają
wasz salon. Fajną macie sofę. Gdzie ją kupiliście?
- Zapytaj Ji.
Jęknął głośno, spróbowawszy poruszyć ręką.
- Zwichnięty bark - poinformował go Luke. - Doktor z powrotem ci go nastawił,
kiedy błogo sobie spałeś.
Lekarz jeszcze przez kilka minut badal pacjenta, po czym orzekł brak jakichkol-
wiek trwałych uszkodzeń ciała. Wypisał receptę na wyjątkowo silne środki przeciwbó-
lowe, po czym wyszedł.
Wbrew gorączkowym protestom brata, Jacob dzwignął się i z pomocą Luke'a wstał
z łóżka, a następnie pokuśtykał do salonu. Przywitało go milczenie, które nagle zapadło
w pomieszczeniu. Wszyscy wpatrywali się w niego z posępnymi minami. U Po dostrzegł
ten nad wyraz dojrzały, gniewny wyraz twarzy, którego nie powinno mieć żadne dziecko.
Jianne stała nieruchomo, obejmując się ramionami. Jej oczy lśniły łzami.
- Dlaczego pozwoliłeś mu wstać z łóżka? - rzekła Madeline z pretensją do Luke'a.
- Nie pozwoliłem - odparł młodszy z Bennettów.
Wszyscy wiedzieli, że Jacob zawsze robi to, co sam uważa za stosowne.
- Czy ktoś może mi kupić te leki? - wymamrotał Jacob, ściskając w dłoni receptę.
Na ochotnika zgłosił się jeden z kuzynów Jianne. Ona z kolei zapytała łamiącym
się głosem:
R
L
T
- Ch-chcesz się czegoś napić?
- Nie.
Do jej oczu napłynęło jeszcze więcej łez.
- Przepraszam... - wyszeptała. - To moja wina...
- Nie. - Potrząsnął energicznie głową, którą nadal rozsadzał mu ból. - Nie twoja.
Pragnął w tej chwili znalezć się blisko niej.
Poczuć jej dotyk. Lecz tu, w pokoju pełnym innych ludzi, nie odważyłby się oka-
zać takiej słabości.
Madeline przyrządziła kolację, którą wszyscy zjedli w niewielkiej, lecz gustownie
urządzonej jadalni. Po posiłku wujek Jianne pojechał do domu, lecz Madeline, Luke i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl