[ Pobierz całość w formacie PDF ]

statków zaopatrzeniowych.
Harry Shulz, zadowolony z objazdu portów, powrócił do Aten. Jego podróż morska
trwała dziewiętnaście dni i kosztowała sto tysięcy dolarów.
Przed wyjazdem z Bejrutu zatelefonował na Bahama, żeby mu przysłali pieniądze.
Teraz, wysiadłszy w Atenach, mógł sobie pogratulować tej przezorności. W przeciwnym
razie nie miałby dość forsy na opłacenie ludzi i kosztów podróży. Ale traktował te inwestycje
jako pieniądze dobrze ulokowane. Jakiż inny bodziec może poruszyć działaniem istot
ludzkich?
W oczekiwaniu efektów rozlicznych kontaktów, Harry zainstalował się na razie w
hotelu w Atenach.
Znalazłszy się w pokoju, wziął prysznic, a potem zamówił numer telefonu, jaki mu
podał Francois Lyończyk we Francji. Chciał mu zdać sprawę. Był spózniony o piętnaście dni
z przekazaniem raportu, ale jakie to miało znaczenie, skoro nie było nic nowego do rzucenia
w paszczÄ™ Francuzowi.
Patrick Baudouin od swego przybycia do Nowego Jorku nudził się w pokoju hotelu
Square Inn. Wychodził tylko po to, żeby coś zjeść i powłóczyć się bez celu po ulicach miasta
albo po Central Park. Nie przestawał sobie zadawać pytań na temat zagadki Brendy. Po co ta
tajemniczość?
Jeśli chce, żeby nie trafił na jej ślad, dlaczego pisze listy? Oczywiście, Brenda nie wie,
że przyleciał bez uprzedzenia do Nowego Jorku. Myśli na pewno, że gdyby miał przybyć,
uprzedziłby ją z góry, a wtedy mogłaby przedsięwziąć odpowiednie środki. Ale to nie
rozwiÄ…zuje zagadki.
Jest w jej życiu inny mężczyzna i pragnie ukryć korespondencję z Patrickiem. Oto
jedno z wyjaśnień, jakie mu przyszło do głowy.
Ale gdzież się do diabła przeprowadziła? W okolice Nowego Jorku, prawdopodobnie.
Jeśli nie, jak mogłaby odbierać listy, które on do niej wysyła? Chyba że kto inny się tym
zajmuje. Administrator domu, na przykład? Tak, tylko że administrator jest nieosiągalny. Jego
pobyt na wsi widocznie się przedłuża, bo jeszcze nie wrócił. Co dzień Patrick chodził do
domu przy West Greenwich w nadziei, że go zastanie. Ale ciągłą daremnie. W końcu polubił
Cliva Hornfielda. Pod pozorami fanfaronady kryła się istota bardzo nieszczęśliwa, cierpiąca
katusze z powodu ułomności fizjologicznej.
Patrick odnalazł swój stary instynkt z czasów, gdy był detektywem w Nowym Jorku:
perspektywa rozwiązania tajemnicy zaczęła go ekscytować.
Czy to nie pasjonujące? Co więcej, można z tego zrobić dobry scenariusz. Już zresztą
rzucił na papier zarys fabuły. Chciałby tylko wiedzieć, czy ten scenariusz będzie
 dostatecznie głupi i idiotyczny w guście Rosenfelda, żeby  podobać się publiczności . W
tym sęk!
ROZDZIAA XIII
Wtorek, 11 czerwca 1974
Patrick Baudouin zdecydował się iść na całość. W przeszłości taka taktyka udawała
mu się parę razy. Zwłaszcza w Nowym Jorku.
Administrator stał przed nim, tłusty, brudny, rozmamłany. Kwaśny zapach potu
wydzielał się spod jego pach. Brzydka blizna szła od lewego oka do ucha, różowa skóra
szerokimi zygzakami biegła przez policzek.
- Szukam Brendy Chapman - powiedział Patrick Baudouin stanowczym tonem.
- Nie znam takiej - mruknÄ…Å‚ administrator.
- Jej nazwisko jest na jednej ze skrzynek na listy.
- Możliwe.
- To znaczy, że mieszka w tym domu.
- Może tak, a może nie.
- Udajemy cwaniaków, co?
Tamten miał nieprzyjemną minę.
- Ma pan dziwny akcent. Cudzoziemiec. To znaczy, że pan nie zna tutejszych
zwyczajów.
- Jakich zwyczajów?
- Nie zadawać pytań. To niezdrowo.
- Ach, tak?
- Tak, przyjacielu. Drzwi sÄ… tam.
Patrick Baudouin uśmiechnął się blado. Udał, że robi półobrót, odwrócił się na pięcie i
jego prawa pięść trafiła w wydęty brzuch. Natychmiast powtórzył cios lewą pięścią, która
wylądowała na podbródku.
Administrator upadł, ale zachował przytomność umysłu.
- Gramy w twardych, co? - zasyczał chrapliwym głosem. - To na mnie nie robi
wrażenia. Miasto jest pełne twardych. Każdy chce udawać własnego szefa. Jeśli myślisz, że ja
wstanę, to się mylisz. Bo gdybym spróbował się podnieść, wyrżniesz mnie w gębę. Nie
jestem taki głupi, mój przyjacielu. Chcesz mnie znokautować? Korzystaj, siedzę.
Patrick Baudouin cofnął się nie spuszczając z oka blizny na lśniącej od potu twarzy
administratora. Musiał mieć ciężkie przejścia w życiu - pomyślał. Tego typa nie przerażą
ciosy moich pięści. Trzeba spróbować czegoś innego, ponieważ zwykłe sposoby zajęłyby
zbyt wiele czasu i do niczego by nie doprowadziły.
- Chcesz szmalu? - zapytał wprost.
Grubas pozostał obojętny.
- Czym się zajmujesz w życiu, skarbie?
- Sam powiedziałeś - nigdy nie zadawać pytań.
- To znaczy, że jesteś prywatny detektyw. Dziwne. Nigdy nie widziałem prywatnego
detektywa z cudzoziemskim akcentem. Nie jesteś przypadkiem ruski? Nie! Pomyliłem się.
Już wiem. Ty jesteś żabojad. Morris Shevaliey, jak mówił w telewizji, miał ten sam akcent, co
ty. Jestem w domu!
Nie posiadał się z radości.
Patrick Baudouin wybuchnął śmiechem. Znano tu francuskich piosenkarzy! Charlesa
Aznavoura - transwestyta, Maurica Chevaliera - ten.
Wyjął portfel i położył na stole dwa banknoty pięćdziesięciodolarowe.
- Szukam Brendy Chapman - powtórzył.
- Mówiłem, że nie znam takiej.
- Jak to się więc dzieje, że jej nazwisko figuruje na jednej ze skrzynek na listy w tym
budynku?
- Za mało dałeś, żebym odpowiedział na pytanie, Patrick dorzucił trzeci banknot 50-
dolarowy.
- Widziałem, że masz jeszcze dwóch braci, takich samych, jak ci, co leżą na stole. A
gdybyś tak dołożył do rodzinki? Będzie im cieplej pięciorgu małym - sugerował administrator
słodkim głosem.
- Masz dla mnie wiadomości?
- Możliwe.
Patrick Baudouin spełnił żądanie.
- Teraz dość targów. Mów, co masz.
- Załóżmy, mój przyjacielu - powiedział w końcu - że facet przychodzi i mówi:  Masz
tu dwieście patyków. Instaluję skrzynkę na listy w twoim hallu, a ty nie zadajesz pytań . Co
byś zrobił na moim miejscu? Nie wiesz? To ci powiem. Aapiesz forsę i morda w kubeł.
Stajesz się niewidomy. Nawet nie widzisz już tych skrzynek na listy ani nazwisk.
- Ale widzisz dziewczynę, która ci zaproponowała ten interes.
- Nie mówiłem wcale, że to dziewczyna.
- No to mężczyzna.
- Raczej.
- Jaki on był?
- Zapomniałem.
- Będzie zabawne, jak zabiorę te 250 dolarów.
- Nie mogę ci nic powiedzieć. Myślisz, że typy, co się biorą do takich propozycji,
mają pełno znaków rozpoznawczych? Najpospolitszy rodzaj, wszyscy tacy sami.
- Ile skrzynek wynajmują ci, którzy tu nie mieszkają?
- Piętnaście. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl