[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Więc co im powiedziałeś?
Poddała się, zapaliła i chciwie zaciągnęła się dymem. Odwrócił się na krześle, popatrzył
przez okno.
- Widzisz tamten dÄ…b?
Pochyliła się.
- Ten koło palmy?
- Tak. Widzisz gałązkę na czubku? Tę cieniutką, która wygląda, jakby miała się złamać pod
ciężarem wiewiórki?
- Tak.
- Dla ciebie wlazłem na tę gałązkę.
Przez cały dzień była ponura, nic nie mogło jej rozśmieszyć, ale teraz uśmiechnęła się
lekko.
- Dzięki, Bill. Wzruszył ramionami.
- Powiedziałem, co mówiłaś wczóraj, i stwierdziłem, że chyba wolą trzymać z dobrem. .
- Myślałam, że zawsze trzymają z zyskami.
- Och, oczywiście, ale pomyśl, ile zgarną za reklamy, jeśli się okaże, że mieliśmy rację i
gliny złapią prawdziwego mordercę.
- A jeśli nie złapią? .
- Wtedy zawsze mogą powiedzieć to, co dotychczas. Opinie prezentowane w tym
programie nie odzwierciedlajÄ… przekonaÅ„ zarzÄ…du. ¬PuÅ›ciÅ‚ oko.
- Dzięki, Bill.
Zbył ją machnięciem ręki.
- Ed nie byÅ‚ zachwycony, że wysyÅ‚amy go do Starke. On także uwa¬Å¼a, że takie relacje
robiono nieskończenie wiele razy, i nie uśmiecha mu się myśl o rozmowach z szaleńcami
ani z tymi, co siÄ™ modlÄ…, ani z tymi, co wiwatujÄ….
- I ma racjÄ™.
- Och, pewnie. Obie strony to fanatycy, ale bardziej przerażają mnie
ci, którzy wiwatują. Jeśli ktoś popiera karę śmierci, w porządku, ale żeby tak radować się z
powodu czyjejś śmierci?
- Rodziny ofiar siÄ™ z tobÄ… nie zgodzÄ….
- No tak, o nich nie pomyślałem. Ale, dzięki Bogu, nigdy nie byłem w takiej sytuacji, więc
nie powiem ani słowa więcej. Gdyby coś złego spotkało moje dzieci, być może też
pragnÄ…Å‚bym krwi.
- Ja też.
Zaciągnęła się dymem i odchyliła na krześle do tyłu.
- Ostatnio o niczym innym nie myślałam. Właściwie to nadal popieram karę śmierci,
wiesz? Niektóre przestępstwa są tak straszne, że zbrodniarz chyba traci prawo, by
nazywać go czÅ‚owiekiem. Ale z drugiej strony ... ¬PokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ…. - Sama nie wiem.
CiÄ…gle zastanawiam siÄ™, czy mamy pra¬wo do czynów tak nieodwracalnych, póki istnieje
choćby cień wątpliwości.
- SÅ‚yszaÅ‚em, jak w kółko to powtarzasz. I dlatego zaczÄ…Å‚em myÅ›leć. ¬WestchnÄ…Å‚ i zgasiÅ‚
papierosa. - Chyba nie ma tu jednoznacznej odpo¬wiedzi, Carey. Ale nie kupiÄ™ już
powiedzenia, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
- Tak. Jak to powiedział Blackstone dwieście lat temu: "Lepiej uwolnić dziesięciu winnych,
niż skazać jednego niewinnego".
Uśmiechnął się.
- No, nie wiem, czy posunąłbym się aż tak daleko.
- Jak my wszyscy.
Spoważniał.
- Jak siÄ™ trzymasz? Wiem, że mężczyzna nie powinien mówić ko¬biecie takich rzeczy, ale
okropnie wyglądasz, Carey. Schudłaś, masz worki pod oczami i jesteś roztrzęsiona.
- Ostatnio zle sypiam. Przejdzie mi.
- Mam nadzieję. I modlę się, żeby złapali faceta, zanim będzie za pózno.
Reszta dnia ciągnęła się niemiłosiernie, a jednocześnie minęła bardzo szybko. Chwilami
Carey wydawaÅ‚o siÄ™, że zwariuje, wpatrywaÅ‚a siÄ™ w te¬lefon, czekajÄ…c, aż zadzwoni z
dobrymi wiadomościami. Były momenty, że nie mogła się doczekać, kiedy ten okropny
dzień wreszcie się skończy.
O dziewiątej wieczorem jej ręce drżały. W czasie przerwy wyszła z budynku i paliła
papierosa za papierosem. Za niecałe trzy godziny John William Otis przejdzie do historii.
Za niecałe trzy godziny stanie przed najwyższym sądem.
Trzy godziny. Ta myśl powracała do niej rytmicznie, z każdym uderzeniem serca. Trzy
godziny... trzy godziny... Traciła resztki nadziei. Z trudem przebrnęła przez dwie pierwsze
godziny programu, jakby pÅ‚y¬nęła pod prÄ…d, zmÄ™czona walkÄ… z oceanem. To, że byÅ‚a w
stanie mówić, śmiała się nawet, graniczyło z cudem.
Teraz jednak nie mogła już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Za kilka minut wróci do
studia i wraz z Tedem Sandersem zacznie czuwanie przy skazańcu. Ted gorąco popierał
karę śmierci. Zapowiadała się ciekawa dyskusja. Liczba słuchaczy skoczy do
nieskończoności. Miała z tego powodu wyrzuty sumienia, choć jednocześnie uważała, że
nie można dopuścić, by John Otis odszedł w ciszy.
Zaklęła pod nosem, zgasiła niedopałek obcasem i wróciła do studia. - Jak zaczniemy? -
zapytaÅ‚ Ted, gdy usiadÅ‚a na swoim miejscu i za¬Å‚ożyÅ‚a sÅ‚uchawki.
- Przeczytam wiersz Johna Otisa, a potem zaapeluję do jego brata, żeby do nas
zadzwonił.
Ted skinął głową.
Carey zerknęła na Marge. Producentka szykowała kasety i wzmawiała z policjantem, który
dzisiaj był w studiu. Jeśli Jamie pozwoli bratu umrzeć, jeśli nie zadzwoni, żeby go ocalić,
powie całemu światu, co z niego za drań. A kiedy go złapią, napluje mu w twarz.
Akurat.
Marge zaczęła odliczanie.
- Przy mikrofonie Carey Justice, słuchacie Rozmów na Wybrzeżu, 990 WCST, najbardziej
rozgadanej stacji w okolicach Tampy. Dzisiaj nasz program będzie wyglądał niec9 inaczej.
Jest ze mną w studiu Ted Sanders, przez najbliższe cztery godziny poprowadzimy
program razem. Ed Richjest w Starke, pod więzieniem Raiford, i będzie na
gorÄ…corela¬cjonowaÅ‚ wydarzenia z ostatnich godzin przed egzekucjÄ… Johna Williama
Otisa.
Ci, którzy słuchali mnie w ciągu ostatnich tygodni, wiedzą, że moim zdaniem Otis jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]