[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziwna rzecz. Dzisiaj słyszałem twój głos. W pustym pokoju. Pomyślałem o... No, ciągle
myślałem o Michaelu, jak to bywało z nim za dnia... Kiedy był duchem.
- Wydawało ci się, że ja...?
- Pomyślałem, że coś się mogło stać. Dzwoniłem do ciebie na komórkę, na tę nową.
Trzymała ją w plecaku. Sięgnęła teraz i rozpięła kieszeń, h potem sprawdziła telefon. Trzy połączenia,
wszystkie od Shane'a. Nagrał się na pocztę głosową.
- Przepraszam -jęknęła. -Nic nie słyszałam. Chyba muszę ustawić głośniejszy dzwonek.
Popatrzył na nią bardzo uważnie, a on poczuła, że w jej wnętrzu to coś, co mroziło j ą przez cały czas
spędzony z Myrninem, zaczyna teraz tajać.
- Martwię się o ciebie. - Położył dłoń na jej policzku. - Wiesz o tym, prawda?
Pokiwała głową i uściskała go. W przeciwieństwie do Myrnina był ciepły i silny, a jego ciało idealnie
pasowało do jej ciała. Kiedy ją pocałował, poczuła chilli i piwo, ale tylko przez chwilę. A potem był
już
tylko Shane, zapomniała zupełnie o Myrninie i o wszelkich zjawiskach fizycznych poza tarciem.
Shane
docisnął ją do kuchenki. Czuła na plecach jej łagodne ciepło, ale nie miała głowy, żeby się niepokoić,
czy czasem nie zajmie się płomieniem. Shane tak na nią zwykle działał.
- Tęskniłem za tobą - szepnął, muskając jej wargi ustami. Chcesz iść na górę?
- A moje chilli?
- Wez je na wynos.
Uznała, że jej dzisiejsze samopoczucie ma swoje zalety, nerwy może miała wszystkie na wierzchu, ale
dzięki temu jego dotyk wydawał się tym słodszy. Zwykle czuła się nieco niezręcznie i niepewnie,
trochę się bała, ale teraz miała wrażenie, że popołudnie, które zaczęło się od Jasona, a skończyło na
szaleństwie Myrnina, wszystkie wątpliwości rozwiało. - Nie jestem głodna. Chodz.
Czuła się wolna jak małe dziecko, wbiegając po schodach, z Shane'em depczącym jej po piętach, a
kiedy złapał jaw talu i zaciągnął do swojego pokoju, zamykając za nimi drzwi kopniakiem,
zapiszczała
radośnie. I wtuliła się w niego i znów go całowała, zdyszana, wolna jak ptak.
Całował ją tak, jakby ich życie miało od tego zależeć. Jakby to była jakaś olimpijska konkurencja, a
on
zamierzał zdobyć medal. Gdzieś w głębi umysłu sama coś do siebie mówiła, tłumaczyła sobie, że to
zaraz wymknie się spod kontroli, że tylko pogorszy sytuację ich obojga, ale nic nie mogła na to
poradzić. Wkrótce leżeli na łóżku Shane'a, a jego ciepłe dłonie wślizgnęły się pod jej podkoszulek i
głaskały skórę na brzuchu, od czego przechodziły ją dreszcze i traciła dech. Zupełnie odjechała, kiedy
rozsunął palce i położył otwartą dłoń na jej brzuchu; zrozumiała, że po prostu musi poczuć jego ręce
wszędzie. Wszędzie. Serce waliło jej tak głośno, że aż kręciło jej się od tego w głowie, a to wszystko
było po prostu takie... Idealne.
Sięgnęła w dół i podciągnęła koszulkę. Zrobiła to powoli, czując, jak chłodne powietrze owiewa jej
skórę. Aż do krawędzi stanika. I jeszcze wyżej. Shane zastygł.
- Chcę tego - szepnęła tuż koło jego ust. - Proszę cię, Shane. Ja tego chcę. - Usiadła i sięgnęła do
zapięcia stanika. Rozpięła stanik. - Proszę.
Odsunął się od niej i usiadł. Oblizał wargi, oczy miał szeroko otwarte i ciemne, i mogłaby się w ich
głębię zapadać bez końca.
- Ja wiem - powiedział. - Ja też tego chcę. Ale złożyłem kilka obietnic i chcę ich dotrzymać.
Zwłaszcza tej danej twoim rodzicom, bo twój tata powiedział, że ścigałby mnie jak psa.
Shane uśmiechnął się do niej z goryczą. - Ja to mam przechlapane.
- Ale... - Poczuła, że stanik jej się ześlizguje i przytrzymała go. Czuła się teraz idiotycznie i było
jej przykro.
Westchnął.
- Daj spokój, Claire. To nie tak, że ja jestem święty. Nie jestem i, zaufaj mi, nawet święty
kupiłby prezerwatywę, a potem poszedł do spowiedzi. Ale nie chodzi o to. Chodzi o dotrzyma
nie danego słowa, a w tym mieście moje słowo to wszystko, co mam.
Pragnęła go z rozpaloną do czerwoności furią, która zupełnie nie leżała w jej naturze, ale w jakiś
sposób to, co powiedział, to, a przy tym spojrzał jej prosto w oczy, sprawiło, że się uspokoia, a furia
zamieniła się w coś czystego, żywego i srebrzystego.
- A poza tym - dodał Shane - prezerwatywy mi się skończyły, a konfesjonałów nie cierpię.
Objął ją i zapiął jej stanik z wprawą, która wskazywała na sporą praktykę.
Rzuciła w niego poduszką.
Ktoś szurał pod domem.
Claire drgnęła i obudziła się, natychmiast przytomna, słysząc brzęk. Podniosła się z łóżka i
wyjrzała przez żaluzje. Okno jej sypialni wychodziło na tyły domu, stanowiąc świetny punkt
obserwacyjny, więc wyraznie widziała stamtąd płot i pojemniki na śmieci.
Ktoś tam był, w świetle księżyca widać było ciemną postać. Claire widziała, jak się kręci, ale nie
dostrzegała, co robi. Sięgnęła po komórkę i wykręciła numer policji, a potem powiedziała w centrali,
że musi skontaktować się z Joem Hessem albo Travisem i Lowe'em. Przełączono j ą do
posterunkowego Lowe'a, który miał rześki głos, mimo że była trzecia rano. Claire opisała mu szeptem,
co widzi, jakby ten ktoś na tyłach domu mógł ją słyszeć.
- To pewnie Jason - zakończyła. Z drugiej strony linii dobiegł ją szelest papieru.
- Dlaczego Jason? Widzisz j ego twarz?
- Nie - przyznała - ale Jason mi powiedział... On się właściwie przyznał. Co do tej zmarłej
dziewczyny. Moim zdaniem to Jason, serio.
- Claire, on ci groził?
Skaleczenie na nadgarstku nadal ją piekło.
- Chyba można by tak powiedzieć - przyznała. Miałam zamiar opowiedzieć panu o tym, ale...
Ale byłam zajęta.
- Czymś ważniejszym niż informowanie nas na bieżąco? No, nic. Co się stało?
- Nie powinnam opowiedzieć panu, kiedy już pan tu przyjedzie?
- Wóz patrolowy jest już w drodze. Gdzie go dzisiaj spotkałaś?
- Na uniwersytecie powiedziała i zrelacjonowała Lowe'owi zajście w Centrum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]