[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nê³o kilka godzin. Teraz musia³ siê dostaæ do Domu Rwierkowego naj-
szybciej, jak tylko siê da³o, i zaaran¿owaæ ucieczkê Mary.
Ga³¹x uderzy³a go w twarz, zakl¹³. Miêkki materac w jednym
z zawszonych hoteli w Cortez zrobi³by mu naprawdê dobrze tego
wieczoru. Ale by³ dumny ze swojej umiejêtnoSci trzexwego mySle-
nia w stanie upojenia alkoholowego. Mia³ liczne obowi¹zki i diabli
by go wziêli, gdyby nie utrzyma³ wszystkiego pod kontrol¹. Chocia¿
nadal nie wiedzia³, gdzie znajdowa³a siê laska, to by³ teraz bli¿ej ni¿
kiedykolwiek, i wierzy³, ¿e mu siê uda. Zapewni³ Calderone a, i¿ wy-
ruszy w drogê do Rzymu w ci¹gu kilku dni.
Walcott nie móg³ siê doczekaæ, kiedy zobaczy twarz Jonesa.
Powie mu, jak wygl¹da sytuacja. Z przyjemnoSci¹ bêdzie grozi³ Jo-
nesowi, ¿eby zobaczyæ, jak zareaguje on na mySl o w³asnej Smierci.
Walcott du¿o mySla³ o nim przez ostatnich kilka lat, o tym, jak ten
bezczelny facet zrujnowa³ jego karierê archeologiczn¹. A mimo to
Roland wiedzia³, ¿e któregoS dnia wszystko u³o¿y siê zgodnie z jego
oczekiwaniami i kiedy dowiedzia³ siê, i¿ archeolog o nazwisku Jo-
nes do³¹cza do Mary, nie ukrywa³ zadowolenia.
Walcott prze¿y³ swój skok do podziemnej rzeki dziêki pok³a-
dom powietrza pomiêdzy wod¹ i kamieniem. Pr¹d zepchn¹³ go w dó³
75
i kiedy rzeka wyp³ynê³a spod wzgórz, niedosz³y zabójca wyszed³ na
brzeg. Godzinê póxniej wskoczy³ do poci¹gu towarowego jad¹cego
na pó³noc. Wróci³ do Londynu i ukry³ siê tam na kilka miesiêcy.
Wreszcie, gdy doszed³ do wniosku, ¿e nikt go nie Sciga, uda³ siê do
Pary¿a w poszukiwaniu Mary. Jak siê okaza³o, znalaz³ j¹ dopiero
w Rzymie i wtedy wszystko zaczê³o siê znakomicie uk³adaæ.
Zastanawia³ siê, co te¿ teraz robili jego ch³opcy. Lepiej, ¿eby
nie dobierali siê do Mary. Gdyby by³y jakieS problemy, nie zap³aci³-
by im. Ani centa. Ostrzega³ ich.
Zatrzyma³ siê na chwilê i siêgn¹³ do torby, by wyj¹æ piersiów-
kê. Przechyli³ energicznie naczynie i poczu³ siê cudownie, gdy
whisky wype³ni³a jego ¿o³¹dek. Zakrêci³ buteleczkê, zszed³ na bok
szlaku, i rozpi¹³ rozporek. Strumieñ moczu obryzga³ krzaki. Wy-
obrazi³ sobie, ¿e jest upartym lwem górskim, który oznacza swoje
terytorium.
 Nikt nie przejdzie obok tego znaku  powiedzia³ g³oSno.  Moje
terytorium.
Ruszy³ dalej, gdy us³ysza³ trzaSniêcie ga³¹zki. Co to by³o? Mo¿e
prawdziwy dziki kot? Zapi¹³ rozporek i przySpieszy³ kroku. Lepiej
szybko wracaæ, zanim stanê siê czyj¹S kolacj¹  pomySla³. Rcie¿ka
piê³a siê zakrêtami w górê, w stronê ruin, a on mozolnie ni¹ pod¹¿a³.
By³o coS, o czym zapomnia³. CoS wa¿nego. MySl ta dokucza³a
mu, od kiedy zacz¹³ piæ. Powinien wiedzieæ, co to takiego.
Usiad³ na k³odzie, ¿eby odpocz¹æ chwilê i popatrzy³ w górê przez
drzewa, w stronê ksiê¿yca, gdy chmura go przes³oni³a. O co w³aSci-
wie chodzi³o? Jego umys³ by³ jak cholerny ksiê¿yc, jaSniej¹cy na
nocnym niebie, a whisky jak ciemna chmura, przes³aniaj¹ca mu pa-
miêæ. ZaSmia³ siê na g³os. JesteS g³upim, starym pierdzielem, gdy
tylko siê upijesz, Walcott, stary druhu. A teraz wstawaj i maszeruj.
Indy móg³ dziêkowaæ Bogu. Ksiê¿yc zas³oni³y w³aSnie chmury,
co z pewnoSci¹ u³atwi przemykanie w stronê ruin. Rzuci³ okiem na
budynek, w którym mê¿czyxni spo¿ywali posi³ek. Pomarañczowe
Swiat³o migota³o przez ma³e, kwadratowe okno. Postanowi³, ¿e za-
nim zajmie siê stra¿nikiem, sprawdzi, czy Mara i Shannon tam s¹.
Porusza³ siê szybko od jednego domostwa do drugiego, a¿ dotar³ do
celu. Przycisn¹³ siê do Sciany i przesun¹³ w stronê okna. Poczu³ za-
pach kawy i us³ysza³ g³osy przebijaj¹ce siê przez dxwiêk trzaskaj¹-
cego w ognisku drewna.
76
 Nie wiem, za kogo uwa¿a siê szef. Odwalamy za niego tê brudn¹
robotê, a on jexdzi sobie do miasta.
 No w³aSnie, pewnie teraz chla gdzieS, ³ajdaczy siê i naSmiewa
z nas  odpowiedzia³ ktoS.
 Moim zdaniem powinniSmy wzi¹æ dziewczynê i te¿ siê zaba-
wiæ  zaproponowa³ pierwszy g³os.
 Zaczekaj chwilê. Powiedzia³, ¿e nie zap³aci, jeSli coS jej siê
stanie.
 Mo¿e powinniSmy poczekaæ  wtr¹ci³ ktoS inny.
 Nie mówcie mi, ch³opaki, ¿e boicie siê tego Angola. JeSli nam
nie zap³aci, sami mu zabierzemy. No to jak, kto w to wchodzi?
Indy zerkn¹³ przez okno. Naliczy³ cztery poszarza³e twarze przy
ognisku. Mê¿czyzna z gêstymi brwiami i sp³aszczonym nosem przy-
gl¹da³ siê reszcie. To prawdopodobnie ten, który ich namawia³.
 Ja jestem z tob¹, Jimbo  powiedzia³ jeden z pozosta³ych.
 Ja te¿  doda³ inny.
Wszyscy obrócili siê do czwartego mê¿czyzny. Ten oznajmi³:
 Dobra, dobra. Wy ch³opaki idxcie, a ja tu posprz¹tam i zaraz
do was do³¹czê.
 Bêdziesz ostatni  powiedzia³ jeden z nich.
Jimbo uSmiechn¹³ siê od ucha do ucha, pokazuj¹c rz¹d dziura-
wych zêbów.
 Podejrzewam, ¿e chce siê napiæ kawki przed deserem.  Za-
Smia³ siê g³upkowato i wszyscy wstali.
Rwietnie siê sk³ada³o. Indy wyj¹³ swojego webleya, gdy pierw-
szy z mê¿czyzn opuSci³ budynek. Poprowadz¹ go prosto do Mary
i Shannona, ale póxniej zrobi siê gor¹co. Pozostali wyszli na zewn¹trz.
Byli tylko oko³o trzech i pó³ metra od miejsca, gdzie sta³ skulony
Indy.
Nagle pojawi³ siê stra¿nik.
 Hej, w³aSnie widzia³em szefa. Idzie w górê szlaku. Dojdzie tu
za minutkê.
Jimbo zakl¹³ pod nosem. Chmury ods³oni³y ksiê¿yc i Indy móg³
zobaczyæ jego malutkie, zag³êbione w czaszce oczy.
 Chodxmy siê z nim zobaczyæ. Nadal mo¿emy zrobiæ to po
swojemu i dostaæ nasze pieni¹dze. Jest przecie¿ sam.
 O czym ty mówisz?  spyta³ stra¿nik.
 Mamy zamiar zabawiæ siê z nasz¹ ma³¹ przyjació³k¹. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl